Aktualizacja strony została wstrzymana

Moją Ojczyzną jest Polska podziemna… – Piotr Szubarczyk

Pamięci Marii Fieldorf-Czarskiej (20.03.1925 r. Wilno – 21.11.2010 r. Gdańsk)

W niedzielę, 21listopada koło południa, w uroczystość Chrystusa Króla, odeszła do Pana Maria Fieldorf-Czarska – córka generała Augusta Emila Fieldorfa „Nila”, zastępcy ostatniego dowódcy głównego Armii Krajowej, pierwszego komendanta organizacji NIE jak Niepodległość, zamordowanego przez sowieckich komunistów na Mokotowie 24 lutego 1953roku. Przyczyną śmierci pani Marii był atak serca.

Od dłuższego czasu nie wychodziła z domu, kilkakrotne pobyty w szpitalu nie pomogły w ustaleniu przyczyn permanentnie podwyższonej temperatury ciała, bólów i zawrotów głowy. Mimo tych cierpień, dla każdego gościa – tak jak przez całe swoje życie – twarz miała uśmiechniętą i nieraz wprowadzała nas w zakłopotanie, proponując poczęstunek, kawę, herbatę, choć wiedzieliśmy, że jest osłabiona, że cierpi. Radość obcowania z ludźmi, która towarzyszyła jej przez całe życie, była silniejsza od wszelkiego cierpienia. Miała wielu przyjaciół – starych i młodych. Tych młodych chyba więcej, i to był prawdziwy fenomen starszej pani, która w marcu świętowała 85.urodziny. Ci młodzi pytali ją czasem, czy nie nadeszła już pora odtworzyć Kedyw… – Jak będzie pora, dam rozkaz – mawiała ze śmiechem, a my nazywaliśmy ją wtedy Komendantką. Po jakimś czasie zauważyłem, że między sobą mówimy o niej po prostu „Maria”, choć byliśmy od niej 30-50 lat młodsi. Nie był to wyraz braku szacunku czy nadmiernej poufałości. Raczej rodzaj porozumienia i współodczuwania ważnych spraw ponad czasem. Bo przecież „przeszłość to dziś, tylko cokolwiek dalej” – jak pisał Norwid. – Będziesz dziś u Marii? – pytaliśmy się przez telefon i jechaliśmy do niej, by się dowiedzieć o zdrowie, ale przede wszystkim, by posłuchać, co sądzi o najnowszych wydarzeniach w kraju. Zawsze była świetnie zorientowana, na stole zawsze leżały „Nasz Dziennik” i „Nasza Polska”. Redaktor Małgorzatę Rutkowską traktowała jak członka rodziny, a z panią Marylą Adamus łączyła ją przyjaźń i wspólne bolesne doświadczenia, jakże podobne! Rozumiały się bez słów.

Tak żyłam…

Dzień śmierci pani Marii zapowiadał się od rana wyjątkowo. Mimo cierpienia postanowiła wyjść tego dnia z domu. Na stole leżał przygotowany dowód osobisty, by nie zapomnieć, na krześle odświętny strój. Nie wyobrażała sobie, że ktoś w wolnej Polsce („jaka by ona nie była”…) może zrezygnować z udziału w wyborach – parlamentarnych czy lokalnych. – Patrz, w czasach sowieckich wszyscy szli na te niby-wybory, bo się bali. Teraz nie idą, nie szanują Polski – mówiła z żalem.
Tematu rozmów nie stanowiły nigdy pogoda ani żadne błahe sprawy – chyba że był to dobry dowcip. Lubiła się śmiać, a my razem z nią, patrząc, jak młodnieje i zamienia się znowu w niesforną Marysię, co przed wojną biła się z chłopakami albo wbrew zaleceniom mamy zdejmowała w drodze do szkoły buty i szła na bosaka, żeby się nie odróżniać od najbiedniejszych dzieci i nie sprawiać im przykrości. Interesowała się naszymi sprawami rodzinnymi, o których jej czasem opowiadaliśmy. Przeżywała radość z narodzin Irka i Piotra – synków bliskich jej młodych ludzi, gratulowała mi narodzin pierwszej wnuczki. – Pani Mario, Julcia się urodziła na obczyźnie, w Londynie, w Dzień Polskiego Państwa Podziemnego… Najpierw się roześmiała z mojego konceptu, a potem się zamyśliła: – Czy te nasze dzieci wrócą kiedyś z tych wszystkich londynów, czy już tam zostaną?
Razem szukaliśmy odpowiedzi na trudne pytania. W sprawach rodzinnych szukała rozwiązania problemów, doradzała, ale nigdy się nie narzucała. Z domu wyniosła kulturę osobistą, która pozwala się śmiać i żartować, ale najchętniej z siebie samej. Nie pozwalała człowiekowi przekroczyć granicy, za którą jest ból zadany drugiemu człowiekowi – nawet gdyby to było nieumyślne.

Młodzi – klucz do przyszłości Polski

Fascynacja pani Marii młodymi ludźmi, zwłaszcza tymi, którzy dopiero wchodzą w dorosłe życie, nie brała się z często spotykanej u starszych tęsknoty za utraconym czasem, młodością, urodą. Ona niczego nie żałowała, nie rozczulała się nad sobą, a o cierpieniach swojej rodziny mówiła, że nie były wyjątkowe, bo przecież cała Polska wtedy cierpiała. Zainteresowanie młodzieżą i sposobem jej myślenia, odbierania świata, związane było z pytaniem, które często nam stawiała: Jaka będzie Polska w następnym pokoleniu, jaka za 50lat? Bała się, by ofiara życia wielu młodych ludzi z jej pokolenia i tych nieco starszych – których młodość i „czas męski” przypadły na wojnę – nie poszły na marne. Ale jak o tym opowiedzieć młodzieży roku 2010? Trzeba by chyba najpierw edukować ich nauczycieli, bo edukacja szkolna „to jest prawdziwa katastrofa”.
Była bardzo szczęśliwa, gdy zaproszono ją do Krakowa na spotkanie z młodzieżą Zespołu Szkół Mechanicznych nr4 im. Generała „Nila”. Jakżeż ona do nich mówiła! Z jaką miłością! Jakże bardzo chciała przekazać im wszystko, co dla niej było najważniejsze, najserdeczniejsze. Przygotowała specjalne przesłanie do młodzieży, które potem rozsyłaliśmy po całej Polsce, do znajomych nauczycieli, bo to było przesłanie nie tylko do uczniów szkoły fieldorfowskiej:
„Musicie od siebie wymagać, choćby inni od Was nie wymagali” – przypominała słowa Jana PawłaII. „Wasze oczekiwania i wymagania kierowane są przede wszystkim dorodziców, potem do nauczycieli, do kolegów. Co dajecie w zamian? Czy zastanawiacie się czasem, co dobrego możecie zrobić nie tylko dlasiebie, nie tylko dla bliskich – ale także dla swojej Ojczyzny? Całe moje życie podpowiada mi, że ten, kto służy Ojczyźnie, służy także sobie samemu, bo wielkie idee wyzwalają w człowieku wielkie siły, radość życia, energię i szlachetność, przybliżają go do Boga. Czy my jeszcze rozumiemy dziś słowa największego poety czasów starożytnych o tym, żesłodko i zaszczytnie jest umierać za Ojczyznę? Co możecie więc zrobić dla Polski? Możecie wiele i nie musicie już, jak pokolenia przed Wami, rzucać ÄŒswój życia los na stos’. Wasza pokoleniowa misja to przede wszystkim nauka i doskonalenie się w różnych dziedzinach wiedzy i umiejętności. Polska potrzebuje obywateli światłych, prawych ikochających swój Kraj. Polska potrzebuje ludzi idei i wartości, gotowych tych idei i wartości bronić. Polska potrzebuje obywateli świadomych historii swego Narodu i swego państwa, potrafiących bronić swoich bohaterów przed oszczercami i pokazywać ich innym narodom. Wierzę, że będziecie godnymi następcami naszego pokolenia, pokolenia Armii Krajowej, które powoli odchodzi. Wam, młodzi Polacy, powierzamy Polskę, Ojczyznę naszą i Waszą. Niech Pan Bóg ma Was w swojej opiece”… Dziś te słowa brzmią szczególnie mocno, jak Jej testament. Czy zostanie odczytany i wykonany?
A potem była uroczystość Sztafety Pokoleń – na terenie krakowskiej jednostki wojsk specjalnych im. Generała „Nila”. I przesłanie do oficerów i żołnierzy:
„Oficerowie i żołnierze Wojska Polskiego, przyszłość Polski od Was zależy. OdWaszej cnoty żołnierskiej i od Waszej mądrości. Każdy musi ÄŒznaleźć swoje Westerplatte’, z którego nie wolno zdezerterować – by odwołać się do nauki Sługi Bożego Jana Pawła II. Człowiek wątpiący i nazbyt uległy staje się wbrew swej woli sprzymierzeńcem wroga. Musicie być silni i świadomi swych zadań. Źycie jest piękne i fascynujące tylko wtedy, gdy się je poświęca pięknym i fascynującym ideałom, o które warto walczyć i za które warto czasem oddać życie.
Dla nas, odchodzącego już pokolenia Armii Krajowej, jesteście pokoleniem późnych wnuków, którym ziścił się nasz sen z długich lat komunistycznej opresji. Niech Wam Bóg pomaga w służbie Najjaśniejszej Rzeczypospolitej!”.
Głęboko przeżyła tragedię smoleńską i śmierć generała Włodzimierza Potasińskiego – dowódcy wojsk specjalnych, inicjatora nadania jednostce imienia Generała „Nila”. Razem umieścili akt erekcyjny pod pomnik „Nila” na terenie jednostki – w tym roku poświęcony. Ale pod Smoleńskiem zginęło wielu innych ludzi, których znała i podziwiała. Płakała nad prezesem Januszem Kurtyką („co teraz będzie z IPN-em?”), nad Czesławem Cywińskim, prezesem Światowego Związku Źołnierzy Armii Krajowej – tak jej bliskim przez wspólne ścieżki wileńskie. Nade wszystko nad prezydentem Lechem Kaczyńskim, nad cierpieniem i upokorzeniem całej Polski. Czytała do końca wszystko, co na temat tragedii smoleńskiej pisał „Nasz Dziennik”, a pisał bardzo dużo, nie bacząc na polityczną poprawność.

Niepokój

Były w ostatnich latach życia pani Marii chwile szczególnej rozterki i szczególnego niepokoju. Wiadomość o realizacji filmu fabularnego, poświęconego ojcu, przyjęła z wielką radością. Później przyszło wielkie rozczarowanie, gdy się okazało, że scenariusz zawiera różne głupstwa („licentia poetica”…) i że trzeba jeszcze prosić, by mogła go obejrzeć przed wejściem na ekrany. Obraz niby-autorski, niedokumentalny, ale z jej nazwiskiem i nazwiskami najbliższych. Nie mogła pojąć takiej sofistyki. Pisała, protestowała, groziła niewyrażeniem zgody na użycie nazwiska Fieldorf. Na koniec zapytała przyjaciół o radę. Poprosiliśmy, by się zgodziła dla dobra sprawy, dla pamięci o „Nilu”. Ta zgoda wiele ją kosztowała, nie rozumiała bowiem kompromisów, które nie mają żadnego uzasadnienia. Na koniec reżyser nazwał ją publicznie „antysemitką”, wchodząc w ten sposób na utarty szlak polskich „elit”. Wtedy nie wytrzymała i wybuchła: – Co on sobie wyobraża! Powinnam ukrywać fakt, że oprawcami mojego ojca byli Żydzi? Bardzo szybko przeprosił, gdy zagroziła sądem.
A potem był ten koszmarny wywiad w „Rzeczpospolitej” z Aliną Całą z Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie, która powiedziała, że Polacy „są w pewnym sensie odpowiedzialni za śmierć wszystkich Żydów”! Pani Maria czekała kilka dni na reakcję historyków, której była pewna. Nic… Strach i umiejętnie wzbudzane przez lata poczucie winy? Napisała do Całej list otwarty. Nigdy nie otrzymała odpowiedzi…

Strażniczka pamięci

Nade wszystko Maria Fieldorf-Czarska była strażniczką pamięci swego ojca. Nie dla korzyści, nie dla odszkodowań, nie z powodu nienawiści do oprawców. Sprawa Generała „Nila” była dla niej nie tylko rodzinną tragedią. Uważała, że sposób, w jaki się tę sprawę pokazuje i jak się rozlicza zabójców, daje prawdziwy obraz tego, co dzieje się w Polsce po roku 1990. Niestety, wnioski były bardzo pesymistyczne. Nie pomogło kołatanie do sądów, które się przed nią opędzały tak spektakularnie i ostentacyjnie, że Alina Czerniakowska kiedyś nie wytrzymała i poszła z panią Marią na rekonesans po sądowym korytarzu z telewizyjną kamerą. Do środka nie wpuścili…
– Wszystko pozamiatali, winnych nie ma, wszystko zgodnie z „ówczesnym” prawem. I mówią to mnie, córce i prawnikowi… – mówiła pani Maria, a podczas publicznych wystąpień – pod wpływem tych doświadczeń – powtarzała często za poetą znamienne słowa: „Moją ojczyzną jest Polska podziemna”.
– Źyliśmy wtedy pod terrorem okupantów, ale żyliśmy w prawdzie. Znaliśmy strach, ale nie znaliśmy samookłamywania się, które teraz jest powszechne. Ja naprawdę tęsknię do tej Polski podziemnej…

Na granicy życia i śmierci

W ostatnich latach najbardziej tęskniła do spotkania z Bogiem i z bliskimi. Była pewna, że kiedyś dowie się pełnej prawdy o męczeństwie ojca. Na stole w pokoju leżała często otwarta książka Wydawnictwa Apostolstwa Modlitwy z wizjami Anny, podczas których doświadczała spotkań z Generałem „Nilem”. I książeczki Wandy Sieradzkiej z wierszami o „Nilu”.
Niedawno panią Marię odwiedziła Aleksandra – córka generała Potasińskiego. Pani Maria przywitała ją jak kogoś najbliższego, jak swoje dziecko. – Czy i ona będzie musiała czekać latami na pełną prawdę o wszystkich okolicznościach śmierci swojego ojca? – zapytała nas przy ostatnim spotkaniu.

Świadectwo

„Była dla nas oparciem, roztropnym doradcą, szczerym przyjacielem na dobre i na złe.Angażowała się bez wahania tam, gdzie mogła pomóc. I sama była otoczona życzliwymi i uczynnymi ludźmi. Bezustannie odwiedzana przez gości, których przyjmowała w skromnym mieszkaniu w bloku. Telefon stale w ruchu, na biurku najnowsza korespondencja i sprawy do załatwienia, jak zwykle szczególnie te związane z upamiętnieniem Ojca. Nigdy się nie poddawała, nawet w tak beznadziejnej sprawie jak odnalezienie szczątków Generała 'Nila’ i ukaranie winnych jego zabójstwa. Jednak już od dłuższego czasu miała świadomość, że może nie osiągnąć tego celu. Była z wykształcenia prawnikiem, a mimo to nazywała organa władzy sądowniczej 'Ministerstwem Niesprawiedliwości'” – napisał redaktor portalu Wolna Polska, z którym pani Maria była związana i który jako pierwszy podał wiadomość o jej śmierci.

Pani Mario, wspomagaj nas, tak jak nas wspomagałaś za życia. Bardzo tego potrzebujemy.

Piotr Szubarczyk


Kochajcie Polskę, za którą zginął mój ojciec

Nie dowiedziała się, gdzie jest pochowany jej ojciec. Nie mogła nawet zapalić świeczki na jego grobie

Z Aliną Czerniakowską, autorką filmów dokumentalnych o gen. Auguście Fieldorfie „Nilu”, rozmawia Bogusław Rąpała

Odejście Marii Fieldorf-Czarskiej to dla Pani odejście przyjaciela?

– Dla mnie to wiadomość bardzo trudna. W 1991 r., kiedy kręciłam swój pierwszy film dokumentalny o ojcu pani Marii, gen. Fieldorfie „Nilu”, jednocześnie udało mi się pozyskać jej serce. Przez te wszystkie lata była mi osobą bardzo bliską. Zawsze mogłam zwrócić się do niej o pomoc i radę, których mi nigdy nie odmówiła. Była dla mnie autorytetem i kimś bardzo bliskim. Jest mi niezwykle ciężko. To był ktoś niesamowity.

Jej postawa budziła szacunek, szczególnie wśród młodzieży, z którą się często spotykała…

– Pamiętam spotkanie pani Marii ze studentami na Uniwersytecie Łódzkim, gdzie pokazywany był mój film. Młodzież na początku rozmawiała i hałasowała, ale kiedy pani Maria zaczęła przemawiać swoim ciepłym i młodym głosem, na sali zapanowała cisza i skupienie. Mówiła do nich: „Kochajcie Polskę, bo mój ojciec za tę Polskę zginął!”. Zachęcała do szukania prawdy oraz porzucenia złudzeń, że usłyszą ją od wrogów Narodu Polskiego. Pamiętam jak dziś te słowa. I podkreślała, że całe swoje życie wiedziała, że musi być wierna temu, co przekazał jej ojciec. To było niesamowite przesłanie, które wywołało wzruszenie i wiele pytań od młodych ludzi. Często miałam możliwość obserwowania jej spotkań z młodzieżą, w szkołach i na uniwersytetach. Jej wystąpienia rozjaśniały młodym w głowach, bo stał przed nimi ktoś, kto przeżył bardzo wiele. Opowiadała im, że kiedy zabito jej ojca, ona była w ich wieku. Mówiła, że zabili go za to, że do końca służył Polsce i nie dał się namówić na zdradę. Młodzi ludzie mogli przez to zrozumieć prawdziwe znaczenie słowa „ojczyzna”. Kiedy tego słuchałam, byłam gotowa dosłownie uklęknąć i ucałować jej ręce za to, co mówiła i robiła. Teraz pozostaje mi tylko jej za wszystko bardzo podziękować. Wszyscy powinniśmy jej dziękować i przekazywać jej przesłanie dalej.

Zawsze była wierna wyznawanym wartościom…

– I tak było zawsze, gdziekolwiek się pojawiła. Ona była osobą, która swoim życiem udowodniła, że to, za co zginął jej ojciec, jest najwyższą wartością. A zginął za miłość do Ojczyzny, wierność zasadom i zachowanie się z godnością i honorem do samego końca. I ona taka była. Takie było jej życie. I myślę, że była bardzo potrzebna, nam, Polsce, wszystkim żyjącym w naszym kraju, którym o coś chodzi i którzy walczą, żeby w Polsce było normalnie, żeby zwyciężała prawda i żeby ludzie, którzy dla niej pracowali i pracują, mieli właściwe miejsce. Była osobą, która swoim nazwiskiem świadczyła, iż to, co mówi, jest bezdyskusyjną prawdą. Tym się kierowała przez całe życie…

…które nie należało do łatwych.

– Dużo z nią rozmawiałam i wiem, że jej życie było bardzo ciężkie. Najpierw tragedia związana ze straceniem jej ojca, a potem, o czym mało kto wie – jej rodzinie i innym, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji, było bardzo trudno żyć z powodu prześladowań, jakie ich spotkały ze strony komunistów. To wszystko miało związek z tym, że stali sie wrogami władzy ludowej, ludźmi niewygodnymi, którzy mówili prawdę o osobach odpowiedzialnych za mord na gen. Fieldorfie, i które były winne wielu innych zbrodni. Właśnie pani Maria należała do tych, którzy nie chowali głowy w piasek. Ona zawsze miała odwagę powiedzieć prawdę, niezależnie od sytuacji, czasów i rządów. Pisała listy do prezydenta Lecha Kaczyńskiego, premiera Donalda Tuska. Była osobą szanowaną. Mam te listy i nie tak dawno je przeglądałam. Wszystko, co napisała, było krótkie, ale bardzo sensowne. Jest mi bardzo żal, że odchodzą właśnie tacy ludzie, których nikt nie zastąpi.

Maria Fieldorf całe życie poświęciła temu, aby pokazać światu prawdę o swoim ojcu. Jednak nie doczekała rzetelnego procesu morderców generała Fieldorfa „Nila”…

– W moim filmie „W sprawie generała Fieldorfa” pokazałam, jak przez dziesięć lat niestrudzenie przemierzała sądowe korytarze i jak wielkim smutkiem napełniało ją to, że kolejne rozprawy były umarzane. Kolejni świadkowie umierali, a żyjący oprawcy byli uniewinniani. Do końca nie dowiedziała się również, gdzie jest pochowany jej ojciec, nie mogła nawet zapalić świeczki na jego grobie. Ale ona nie rezygnowała w dochodzeniu prawdy i sprawiedliwości. Ta jej działalność przyniosła ogromne efekty. Bez jej zaangażowania sprawa gen. Fieldorfa „Nila” nie byłaby tak bardzo znana i nie zainteresowałoby się nią tak wielu reżyserów. Wiedzę o swoim ojcu przekazała Polsce i światu. Obecnie jeden z moich filmów: „On wierzył w Polskę”, jest tłumaczony na język angielski. Tak bardzo chciałam jej o tym powiedzieć, ale nie zdążyłam.

To jest jej zwycięstwo.

– Takich zwycięstw jest wiele. Walczyła o wskazanie winnych śmierci jej ojca i mimo że nie byli sądzeni, to jednak świat poznał ich nazwiska. Kiedyś jednemu z dziennikarzy z telewizji BBC powiedziała, że chciałaby zapytać Helenę Wolińską, dlaczego tak nienawidziła Polaków. Słowa, które wypowiadała, były mocne, ale jakże bardzo prawdziwe i potrzebne. Bo całe jej życie było prawdziwe. To, co nosiła w sercu, wyrażała na zewnątrz. Czuję ogromny żal, że nie będzie ludzi, którzy mogą całym sobą i swoim życiem świadczyć o tym, jak było naprawdę. Ale myślę, że wiele udało jej się przekazać i zostało to zapisane w filmach i różnego rodzaju dokumentach. No i do nas należy teraz, aby to, co mówiła, nie zaginęło.

Jej życie było niestrudzoną służbą dla innych. Do ostatnich chwil była bardzo aktywną osobą.

– Rozmawiałam z nią jeszcze w ubiegłym tygodniu, podawała mi różne telefony, opowiadała o uroczystości w Krakowie z okazji nadania wojskom specjalnym imienia jej ojca i o tym, jakie szkoły chciałyby z nią zorganizować spotkanie. Obiecywała sobie, że gdy tylko się lepiej poczuje, przyjmie te wszystkie zaproszenia. Ona tym wszystkim żyła, była tak niezwykle sprawna i bystra, jeśli chodzi o sposób myślenia, że wielu młodych mogłoby jej tego pozazdrościć. Tryskała energią.
Niestety, wiadomo, że tacy ludzie dla wielu osób są bardzo niewygodni. Nie tak dawno jeden z dziennikarzy powiedział pani Marii, że jest przewrażliwioną, starszą panią. I wtedy pomyślałam sobie, że są w naszym kraju ludzie, którym takie osoby jak pani Maria przeszkadzają i których najchętniej posadzono by gdzieś na szarym końcu. Jest to po prostu obrzydliwe. Dzieje się tak dlatego, że jeśli ktoś odważnie mówi rzeczy niewygodne, a na dodatek poprze to świadectwem swojego życia – tak jak to robiła pani Maria – to takie słowa stają się niezbitymi dowodami na prawdę. Komuś, kto tej prawdy nie może znieść, pozostaje tylko powiedzieć, że osoba ją wypowiadająca jest niepoczytalna i nie należy jej słuchać. Natomiast chciałabym bardzo mocno podkreślić, że każde działanie pani Marii, każde jej wystąpienie było starannie przemyślane, bardzo mocne, prawdziwe i poruszające.

Pani Maria – gorąca patriotka, na pewno silnie przeżywała aktualne wydarzenia w naszej Ojczyźnie.

– W ostatnich dniach, kiedy wróciła ze szpitala, rozmawiałam z nią na temat bieżących wydarzeń w naszym kraju. Stwierdziła z wielkim smutkiem, że nie widzi perspektyw, aby mogło być lepiej. Pocieszałam ją, że na pewno będzie dobrze, bo jest wielu mądrych ludzi w Polsce i na pewno wszystko ma jakiś sens.
Była bardzo zdumiona i rozczarowana tym, kto ostatnio otrzymał Order Orła Białego. Wspominała, jaka była dumna, kiedy dwa lata temu z rąk prezydenta Lecha Kaczyńskiego odbierała to odznaczenie dla swojego ojca. Taktowała je jak największy skarb. Nie mogła się pogodzić z tym, że teraz tacy ludzie dostali ten sam order. Mówiła, że to, co się teraz dzieje w Polsce, jest oparte na jednym wielkim kłamstwie. To bardzo znamienne, że takie osoby, jak Maria Fieldorf czy Zofia Korbońska, którą również poznałam w trakcie kręcenia moich filmów, tak bardzo przygniotła tragedia pod Smoleńskiem. One nie mogły się z tym pogodzić. Myślę, że są to osoby tej samej wysokiej klasy, mające kręgosłup moralny. Osoby z przedwojennym wychowaniem mające tę jedyną w swoim rodzaju umiejętność rozpoznania prawdy, wczucia się w rytm bicia serca naszej Ojczyzny. Pani Maria często mówiła, że kocha Polskę. W jej ustach te słowa brzmiały bardzo naturalnie i prawdziwie.

Dziękuję za rozmowę.

Za: Nasz Dziennik, Wtorek, 23 listopada, Nr 273 (3899)

Za: Nasz Dziennik, Wtorek, 23 listopada, Nr 273 (3899) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20101123&typ=my&id=my01.txt

Skip to content