Aktualizacja strony została wstrzymana

Inna Ameryka – Piotr Jaroszyński

Wielu z nas, zwłaszcza ci, którzy w  Stanach Zjednoczonych nigdy nie byli, utworzyło sobie obraz Ameryki na podstawie filmów produkowanych w Hollywood. Mieszkać tam mają ludzie, którzy często klną, łapią się za klapy marynarek, a nawet „piorą się po pyskach”. Byliby to więc ludzie wyjątkowo niegrzeczni, agresywni i pozbawieni kultury. Przecież nie ma chyba filmu „amerykańskiego”, w którym nie byłoby takich właśnie scen: „ty taki owaki” – krzyczy jeden, „ty też nie lepszy” – krzyczy drugi, krótka szamotanina, lewy sierpowy i już pierwszy gość leży na ziemi. Po chwili jednak podnosi się i oddaje pięknym za nadobne. Ale czy taka naprawdę jest Ameryka, czy wszędzie ludzie tak się zachowują, czy mordobicie jest na porządku dziennym w slumsach i w urzędach, na ulicy i w restauracji? To raczej mało prawdopodobne. Więc po co taki obraz lansowany jest w filmach?

Oczywiście, miasta amerykańskie bywają niebezpieczne. Są dzielnice, w których lepiej nie wysiadać z samochodu, nie tylko w nocy, ale i w dzień. Dla przykładu, w Baltimore (Maryland), statystycznie biorąc, prawie codziennie zostaje zamordowany człowiek. Tyle że są to zazwyczaj wewnętrzne porachunki czarnych gangów. Z kolei w miasteczkach takich jak  Wheeling (West Virginia) drzwi w ogóle nie zamyka się na klucz, w dzień i w nocy, nawet wtedy, gdy nikogo nie ma w domu. Ameryka jest bardzo różna i po Ameryce trzeba umieć się poruszać. Wtedy też można odkryć takie jej oblicza, jakich nie pokazuje ani telewizja, ani statystyki.

Zacznijmy od ludzi. Panuje tu taki obyczaj, że gdy nie ma zbyt dużego tłoku, to ludzie, którzy się mijają, kierują ku sobie wzrok, uśmiechają się, i mówią „hi!”, coś pośredniego między „witaj” a „cześć”. Może to być w sklepie, w biurze, na uniwersytecie, na ulicy, nad rzeką lub nad jeziorem. Gdy ponadto coś tych ludzi zatrzyma i znajdą się przez pewien czas obok siebie, wówczas chętnie nawiązują rozmowę. Odnosi się ona najczęściej do tego, co wspólnie widzą i co zdaje się budzić ich zainteresowanie. Patrząc z boku, można odnieść wrażenie, że ludzie ci znają się od dawna.

Umieją też w pewnych sytuacjach wyjść sobie naprzeciw. Gdy widać, że ktoś czegoś szuka, czegoś nie jest pewien, wówczas nierzadko zupełnie nieznana osoba pyta uprzejmie, w czym może pomóc. I pomaga, np. daje dobrą radę, starannie tłumaczy, gdzie coś się znajduje i jak tam się dostać, a nawet wsiada do swojego samochodu i doprowadza do takiego miejsca, gdzie nie można już zabłądzić. Prawda, że jest to miłe? Ale takiej Ameryki Hollywood już nie pokazuje.

Campusy uniwersyteckie, zwłaszcza uczelni prywatnych, w tym katolickich, robią duże wrażenie. Wyobraźmy sobie dziesiątki hektarów parku, w którym wśród starych drzew rozlokowano budynki, jedne nowoczesne, inne nawet stuletnie, ale wszystkie niezbyt wysokie. Wszędzie czysto, a młodzież, idąc z zajęć na zajęcia, uśmiecha się i wesoło rozmawia. Nie widać, żeby ktoś ostentacyjnie palił papierosy lub przeklinał, nie widać butelek lub puszek po piwie, zresztą alkohol można kupić dopiero po ukończeniu 21 lat.
Studia na uczelniach prywatnych są drogie (od 30 do 50 tys. dolarów rocznie). To sprawia, że przy takich kosztach nonsensem byłoby obijanie się i opuszczanie zajęć. Między profesorami i studentami panuje swoista zażyłość, bo przecież każdy robi to, co lubi, każdy jest na swoim miejscu.

Ile zarabiają nauczyciele akademiccy? Nie ma sztywnych stawek, ale tak przeciętnie asystent po doktoracie zarabia ok. 4 tys. dolarów miesięcznie, odpowiednik naszego adiunkta (associate professor) dwa razy tyle, a profesor zwyczajny ok. 12 tys. i więcej. W ostatnim wypadku rozpiętość bywa olbrzymia, by nie powiedzieć astronomiczna. Są profesorowie, którzy zarabiają ćwierć miliona, a nawet pół miliona dolarów rocznie, i to w zakresie nauk humanistycznych. Równocześnie nie ma jakiegoś urzędowego ograniczenia wieku pracy, tak jak to ma miejsce w Europie, gdzie w niektórych krajach profesor, który ukończy 65 rok życia musi odejść na emeryturę (u nas w wieku lat 70). Amerykanom trudno pojąć, jak można pozbyć się naukowca, który jest ciągle w pełni sił twórczych i który dla studentów może być prawdziwym skarbem. Weźmy przykład z naszego podwórka profesorów takich, jak Władysław Tatarkiewicz czy ojciec profesor Mieczysław Krąpiec, którzy byli w znakomitej formie grubo po osiemdziesiątce. Czy takich ludzi młodzież nie może słuchać, bo jakiś ograniczony na umyśle mgr urzędnik wprowadził takie prawo? Amerykanom też trudno zrozumieć, że nominacja na profesora zwyczajnego zależy od jakiejś państwowej komisji, bo to przecież uczelnia odpowiada za swój poziom, a nie państwowi urzędnicy.

Skarbem uczelni amerykańskich są biblioteki. Co za wygoda i co za przyjemność znaleźć się w przestrzennym budynku, gdzie każdy ma swobodny dostęp do książek, które na miejscu można kserować lub fotokopiować. Melchior Wańkowicz kiedyś opisywał z zachwytem swoją wizytę w Bibliotece Kongresowej, bo czuł się tam jak prawdziwe panisko, gdyż pracownicy z całym szacunkiem, ale i radością starali się mu pomóc. Tak jest i dzisiaj, a choć ludzi zastępują komputery, to przecież od czasu do czasu musimy liczyć i na ludzką uprzejmość. Co ciekawe, biblioteki uniwersyteckie są otwarte od rana aż do drugiej w nocy. Tak długo, bo są studenci lub naukowcy, którzy lubią popracować nocą.

Jest ciągle wiele dobrego w Ameryce, o czym zarozumiali Europejczycy nie mają pojęcia. Nie mają też pojęcia, jak sami robią się bezduszni, egoistyczni, zbiurokratyzowani do granic wytrzymałości, przez co niszczą atmosferę pracy dydaktycznej i naukowej. A Hollywood? Cóż, to odpowiednik wielu naszych mediów, które nie ustają w sianiu antyplonizmu. Tak Hollywood na siłę od lat sieje antyamerykanizm, choć Ameryka umie być piękna. Dlatego jeśli tylko można, warto w pewnych sprawach mieć własne zdanie, oglądając świat własnymi oczami.

Piotr Jaroszyński

Artykuł ukazał się w tygodniku „Nasza Polska” Nr 46 (785) z 16 listopada 2010 r.

Za: Nasza Polska | http://www.naszapolska.pl/index.php/component/content/article/1742-qnpq-nr-46-jaroszyski-inna-ameryka | "NP" nr 46 Jaroszyński: Inna Ameryka

Skip to content