Aktualizacja strony została wstrzymana

W pogoni za ideałem – Stanisław Michalkiewicz

Ludwik Hieronim Morstin w swoich wspomnieniach przytacza rozmowę z prof. Karolem Potkańskim. Jako młody maturzysta chciał zasięgnąć u niego rady, jakim studiom się poświęcić. Potkański doradził mu, by poświęcił się literaturze, ale zasugerował, by raczej unikał uniwersytetów niemieckich: kim są dzisiaj Niemcy, jaki mają ideał? – pytał retorycznie. Ja ich – ciągnął – znam ze średniowiecznych kronik. Nic się nie zmienili; to barbarzyńcy studiujący gramatykę. Profesor mówił to jeszcze przed I wojną światową, a co by Karol Potkański powiedział, dajmy na to, w roku 1938? Inna sprawa, że zarówno przed I, jak i przed II wojną światową Niemcy mieli jednak jakieś ideały, niezależnie od tego, jak je z dzisiejszej perspektywy oceniamy, podczas gdy dzisiaj, zwłaszcza gdyby wiadomości o Niemcach czerpać wyłącznie z kontrolowanych przez razwiedkę polskich stacji telewizyjnych, trzeba by dojść do wniosku, że nie maja już żadnego ideału, może poza tym, żeby wypić i zakąsić. Ale mniejsza o Niemców; niech się martwią o siebie sami. No a my, Polacy – jaki mamy ideał i czy w ogóle jakiś mamy?

Gdybyśmy wiadomości o nas samych czerpali wyłącznie z kontrolowanych przez razwiedkę stacji telewizyjnych , sondaży i rezultatów wyborów parlamentarnych i prezydenckich, to trzeba by dojść do wniosku, że dla znacznej części, a może nawet większości naszych współobywateli, wytęsknionym ideałem jest okres rządów Edwarda Gierka. Sentyment dla tego okresu jednoczy znaczną część naszego społeczeństwa – od robotników rolnych, aż do ubeków – bo każda, albo prawie każda grupa społeczna zawdzięcza mu jakieś przyjemne wspomnienia. Inna rzecz, że te wspomnienia, jak zresztą każde – nabierają ciepła w miarę upływu czasu. Guy Sorman w książce „Wyjść z socjalizmu” – pierwszej i ostatniej, jaką wydało oficjalnie wydawnictwo „Kurs” – przypomina rozmowę, jaką przeprowadził w Chinach z wdową Wu. Partia zgodziła się na nią z wielkimi oporami; pytania musiały być przedstawione zawczasu do zatwierdzenia, a przy rozmowie asystował nie tylko miejscowy sekretarz, ale i tamtejszy ubek. Wdowa Wu też została odpowiednio przygotowana, więc rozmowa przebiegała tak sprawnie, że zakończyła się przed upływem przewidzianego na nią czasu. Wcześniejsze rozstanie nie wchodziło oczywiście w rachubę; trzeba było czas przewidziany wykorzystać aż do ostatniej sekundy, toteż Sorman ni stąd ni zowąd zadał wdowie Wu pytanie spoza protokołu: kiedy w swoim życiu była szczęśliwa? – Za Czang Kai Szeka! – wypaliła wdowa Wu bez namysłu. Wszyscy, a zwłaszcza sekretarz i ubek, zmartwieli ze zgrozy, ale wdowa Wu zachowała przytomność umysłu, natychmiast dodając: bo miałam wtedy 18 lat! Wszyscy roześmieli się z ulgą, zwłaszcza, że czas przeznaczony na rozmowę właśnie upłynął.

Od zakończenia dekady Gierka minęło już 30 lat, więc nic dziwnego, że coraz trudniej zrozumieć, dlaczego właściwie w sierpniu 1980 roku tak wielka masa ludzi zbuntowała się przeciwko partii i dlaczego z taką niechęcią i pogardą traktowała ówczesną telewizję. Najwyraźniej postanowili to wykorzystać organizatorzy masowej wyobraźni tubylczych Irokezów i w ramach postępującej rehabilitacji PRL w pierwszą niedzielę listopada TVP info nadała program autorstwa red. Roberta Walenciaka o Macieju Szczepańskim – szefie ówczesnej telewizji, autorze „propagandy sukcesu”. Pan Maciej Szczepański bardzo tę strategię zachwalał, chociaż – powiedzmy sobie szczerze – cały ten „sukces” podobny był do dzisiejszej bańki spekulacyjnej, która potwierdza trafność porównania świata finansów do alkoholizmu: Milton Friedman zauważył, że i w jednym i w drugim przypadku najpierw jest nadmiar środków płynnych, następnie euforia, a na końcu – depresja. Za Gierka podobnie – było tak dobrze, że na koniec z tego wszystkiego w sklepach zostały nagie haki, ocet i musztarda. Ale za to z telewizji wiało wielkim światem: ze schodów zstępowały tancerki z wetkniętymi w tyłek strusimi piórami i każdy mógł się poczuć, jak w Paryżu. Piszę to bez ironii, pamiętając rozmowę Tyrmanda z niejakim Jarym, warszawskim kozakiem, który w 1954 roku chwalił mu się nową posadą. – Perła – mówił. – Sprzątam talerze w barze na Dworcu Głównym. – Jary – Tyrmand na to – przecież to chlew! – Owszem, chlew, ale pomyśl tylko – rozmarzył się Jary. – Tylko krok na peron, a tam – dwa razy dziennie pociąg do Paryża! Wprawdzie teraz z Warszawy nie ma bezpośredniego pociągu do Paryża, ale po pierwsze – na pewno kiedyś będzie, a po drugie – jakie to ma znaczenie, skoro i bez tego – jak powiadają Rosjanie – wsie wsiem dawolny, czyli wszyscy ze wszystkiego zadowoleni, a już specjalnie – z rządu premiera Donalda Tuska, który swoją aktywność koncentruje wyłącznie na różnych wariantach komunikatu, że jest dobrze, a będzie – jeszcze lepiej. Nic zatem dziwnego, że również państwowa telewizja, w której właśnie dobiegają końca czystki etniczne w postaci dorzynania watahy, powraca do starych, wypróbowanych wzorów propagandy sukcesu, wypracowanych w latach 70-tych ubiegłego wieku przez Macieja Szczepańskiego. Tylko patrzeć, jak wrócą schody, powtykane w tyłek rajery i znowu będzie jak w Paryżu – a po 30, a zwłaszcza 40 latach pokolenie „młodych, wykształconych” oddające lichwiarskiej międzynarodówce już nie tysiąc, ale pięć tysięcy złotych na obsługę długu publicznego, będzie z nostalgią wspominać epokę premiera Tuska, jak dzisiaj starsi wspominają Edwarda Gierka. I dlatego właśnie Pan Bóg nie zsyła na ziemię drugiego potopu, bo przekonał się o całkowitej bezskuteczności pierwszego.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton   tygodnik „Nasza Polska”   16 listopada 2010

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Nasza Polska”.

Za: michalkiewicz.pl. | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1830

Skip to content