Aktualizacja strony została wstrzymana

Nie było denuncjatorów – Marek A. Koprowski

Władze sowieckie oczywiście nie zostawiły Zasmyk w spokoju. Po kilku tygodniach zaczęto nas „oswobadzać” od burżuazyjnego ucisku pańskiej Polski. Najpierw zostaliśmy „oswobodzeni” od sklepu.

Zasmyki do 1939 r. były dużą wsią liczącą około 100 gospodarstw, w tym kilka dużych. W niektórych zabudowaniach mieszkało po dwie, trzy rodziny. Praktycznie wszystkie rodziny zajmowały się rolnictwem , gospodarując na ziemiach średnio urodzajnych. Sama wieś powstała po Powstaniu Styczniowym w okresie zarządzonej przez  carat parcelacji leżących na Wołyniu wielkich majątków ziemskich. Grunty, na których powstała wieś należały do hrabiego Sumowskiego z Litynia. Polscy osadnicy wywodzący się głównie z Mazowsza karczowali las i wyprawiali ziemię, przygotowując ją do rolniczego użytkowania. Swoją nazwę Zasmyki według tradycji wzięły od przesmyku, biegnącego między dużymi kompleksami leśnymi. Wieś rozwijała się stopniowo. Na początku XIX w. liczyła 56 domostw i 526 mieszkańców. W następnych dziesięcioleciach rozwijała się głównie przez rodzinne działy. Administracyjnie Zasmyki należały do gromady Zasmyki, gminy Lubitów, powiatu kowelskiego. Parafia Matki Bożej Szkaplerznej i św. Andrzeja Boboli została erygowana w 1927 r. Budowa parafialnej świątyni została zakończona tuż przed II wojną światową. Pozostały do wykonania w nim tylko drobne prace wykończeniowe. Na początku lat trzydziestych w Zasmykach wybudowano szkołę, w której działał teatr amatorski. Jej dyrektorem był Władysław Siudak.

Wokół szkoły i Kościoła

– Wokół tych dwóch instytucji kościoła i szkoły toczyło się życie w Zasmykach – mówi Antoni Mariański – Ksiądz i nauczyciel byli dla wszystkich mieszkańców największymi autorytetami. Rodzina Mariańskich sprowadziła się do Zasmyk tuż po Powstaniu Styczniowym i zniesieniu pańszczyzny. Pradziad pana Antoniego, Ludwik pochodził  z Broku nad Bugiem na Mazowszu. Tu nabył duże gospodarstwo, które do okresu międzywojennego drogą działów rodzinnych zmalało do 7,5 ha, co na wołyńskie warunki nie stanowiło dużego areału. Rodzina Mariańskich mieszkała w domu noszącym numer 82. Tak jak większość tutejszych rodzin była wielodzietna. Pan Antoni miał pięcioro rodzeństwa. Najstarszym jego bratem był Leon, który po wojnie, kryjąc się przed UB zmienił nazwisko na Karłowicz i pod tym nazwiskiem jest znany jako pisarz, upominający się o prawo pamięci żołnierzy AK, walczących z ukraińskimi bandami w obronie mordowanej ludności polskiej. Dom państwa Mariańskich w Zasmykach nie był pierwszą ich siedzibą. Na początku lat trzydziestych od uderzenia pioruna spłonął ich dotychczasowy dom. Mariańscy musieli zbudować sobie nowy, co rzecz jasna kosztowało ich dużo wyrzeczeń…

Oprócz Mariańskich w Zasmykach mieszkali jeszcze  Wardulińscy, Gąsiorowscy, Bieleccy, Łukaszewscy, Źabiccy, Rakowscy, Zamościńscy, Łukaszowie, Piątkowie, Podgórscy, Wiśniewscy, Pawlakowie i inni.

Polski charakter

– Wieś miała typowo polski charakter – mówi Antoni Mariański. – Tylko dwie rodziny nosiły niepolskie nazwiska, ale utożsamiały się one z Polakami. – Jeden z nich nazywał się Redner, a drugi Plichta. Gdy Związek Sowiecki i hitlerowskie Niemcy przeprowadzały w 1940 r. wymianę ludności, na mocy której Niemcy mieszkający na terytorium ZSRR mogli wyjechać do Rzeszy oni zadeklarowali, że są Polakami. Redner zginał później z rąk niemieckich, a Plichta był tłumaczem, pomagając Polakom z Zasmyk w kontaktach z Niemcami.

Zasmyki były wsią dobrze zorganizowaną. Działały w nim Koło Związku Rezerwistów, placówka „Strzelca”, drużyna „Orląt”, Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży Źeńskiej i Męskiej, a także Kółko Rolnicze. To późniejsprawiło, że w godzinie próby Zasmyki w odróżnieniu od innych miejscowości zdały egzamin, stając się jednym z największych na Wołyniu ośrodków samoobrony polskiej.

Antoni Mariański swoje dzieciństwo w Zasmykach w powiecie kowelskim wspomina z łezką w oku. Trudno się temu dziwić. Zanim ta wieś leżąca przy trakcie z Kowla do Kupiczowa weszła do historii zmagań polsko-ukraińskich w czasie zainicjowanych przez UPA czystek etnicznych na Wołyniu, życie w niej biegło spokojnie, niemal sielsko-anielsko. Świat w Zasmykach był bardzo uporządkowany i wychowanie dzieci biegło ustalonym rytmem. Ojciec, nauczyciel, ksiądz i sołtys mówili jednym głosem, co miało oczywiście określone skutki wychowawcze. Dzieci od małego były uczone patriotyzmu, wychowywano je też w kulcie pracy. Wszystkie oprócz nauki musiały też pomagać rodzicom w pracach polowych i innych zajęciach w gospodarstwie. Dużą rolę w kształtowaniu postaw młodych zasmyczan odgrywali też dziadkowie.

Wybuch wojny

– Moja babcia po kądzieli, mieszkająca w sąsiedniej Janówce, opowiadała mi i rodzeństwu niezliczone bajki, baśnie i legendy- wspomina Antoni Mariański. – To ona rozbudziła wyobraźnię twórczą mojego brata Leona…

Zasmyki stanowiły polską oazę otoczoną przez wsie ukraińskie, dominujące w tej okolicy. Między mieszkańcami Zasmyk a Ukraińcami współżycie układało się poprawnie.

– Moja rodzina utrzymywała z nimi różnorakie kontakty – mówi Antoni Mariański. – Ojciec zimą, gdy nie było pracy w polu, zajmował się handlem świniami. Jeździł po wsiach ukraińskich i skupywał od tamtejszych gospodarzy i sprzedawał je następnie w Kowlu. Utrzymywał więc z nimi bardzo dobre kontakty. Wracał często z wypraw po żywiec po głębszym kielichu. Ja sam także nie separowałem się od ukraińskich rówieśników. Znałem język ukraiński i posługiwałem się nim dość swobodnie. W zasadzie nie robiło mi wielkiej różnicy, w którym języku rozmawiam.

Wybuch wojny w 1939 r. początkowo w Zasmykach nie był odczuwalny. Także wkroczenie Sowietów nie utkwiło zbytnio w pamięci Antoniego Mariańskiego. Wieś leżała na uboczu i toczące się wielkie wydarzenia dziejowe ją omijały. Tylko lecące w górze samoloty przypominały, że toczy się wojna. Przedstawiciele władz sowieckich także nie od razu zawitali do Zasmyk.

Od burżuazyjnego ucisku

– Ojciec w domu powiedział nam wszystkim, że nie ma już Polski, co zrobiło na nas przygnębiające wrażenie – mówi Antoni Mariański. – Powiedział też, że entuzjastycznie przyjęli wkraczających  na Wołyń Sowietów Żydzi. W Kowlu część z nich od razu założyła czerwone opaski i zaczęła mówić do Polaków – wy jesteście w obcym kraju, a my jesteśmy u siebie. Także niektórzy Ukraińcy nie ukrywali swych prosowieckich sympatii. U nas w Zasmykach był spokój. Nie mieszkali w nich Żydzi ani Ukraińcy, więc nikt czerwonych opasek nie zakładał. Ukraińcy mieszkający w okolicy Zasmyk wejście na Kresy Sowietów przyjęli, o ile pamiętam, raczej obojętnie. Słuchając ojca, przypomniałem sobie wszystko, co o „komunie” mówiono nam w szkole nauczając, że „komuna” to Żydzi. Władze sowieckie oczywiście nie zostawiły Zasmyk w spokoju. Po kilku tygodniach zaczęto nas „oswobadzać” od burżuazyjnego ucisku pańskiej Polski. Najpierw zostaliśmy „oswobodzeni” od  sklepu. Najpierw znikły z niego wszystkie towary , a później został odebrany właścicielom i przekształcony w kooperatywę. Niewielkie dostawy towarów trafiały do niego raz w miesiącu. Składały się one zazwyczaj z odrobiny takich artykułów jak sól, cukier, herbata, kasza, cukierki, jakieś materiały do szycia. Gdy towary te miały być przywiezione do sklepu, to na kilkanaście godzin wcześniej ustawiała się przed nim kolejka. Ludzie wykupywali całą dostawę towarów i sklep znów był pusty. Od razy „wyswobodzono” nas też od „szkoły”. Polską szkołę zamknięto, a nowej w jej miejscu nie utworzono. Otwarto ją dopiero w roku szkolnym 1940/1941. Była to już oczywiście szkoła sowiecka. Władze pozostawiły w niej dotychczasowego jej dyrektora pana Siudaka, który w dalszym ciągu nauczał po polsku. Dodatkowo zatrudniono w niej czterech nowych nauczycieli, trzech Ukraińców i jedną Polkę. W szkole obowiązywał język rosyjski i ukraiński. Na wysokim poziomie stały w niej przedmioty ścisłe. By maksymalnie zainteresować dzieci nowymi treściami nauczania, często wyświetlano w niej filmy.

Reedukacja mieszkańców

– W październiku 1939 r. przystąpiono też do reedukacji mieszkańców Zasmyk, usiłując „oswobodzić”  ich ze swobody myśli. Przyjeżdżali do wsi agitatorzy, którzy na obowiązkowych zebraniach przekonywali wszystkich, że „komunizm” to najbardziej demokratyczny ustrój na świecie, a ZSRR to najszczęśliwszy kraj na ziemi. Agitatorzy przekonywali wszystkich , że Zasmyki też będą najszczęśliwsza wsią, jeżeli tylko wszyscy mieszkający w niej kułacy dobrowolnie wstąpią do kołchozu. Kułak to bowiem coś najgorszego i hamulec postępu. Mieszkańcy Zasmyk po takiej pedagogice spodziewali się najgorszego. Dziwnym trafem nikogo z naszej wsi nie wywieziono, choć praktycznie wszyscy mieszkańcy spełniali sowieckie kryteria ”wrogów ludu”. Wieś trzymała się razem, miała jednolitą strukturę narodowościową, nie było w niej donosicielstwa. Podporę dla wszystkich stanowił proboszcz parafii w Zasmykach ks. Michał Źukowski, kapłan wielkiego serca i ducha. Miał on odwagę wypowiadać głośno zdania o prawdziwym obliczu komunizmu, chociaż za takie publiczne sądy w najlepszym razie jechało się na Sybir lub do Kazachstanu. Księdzu Źukowskiemu wszystko uchodziło płazem. Na wsi nie było po prostu donosiciela, który by go zadenuncjował…

Tylko Kurzydłowskich

– Z mojej rodziny wywieziono tylko Kurzydłowskich mieszkających w Moszczowie koło Kowla. Ich syn był przed wojną w Ochotniczym Hufcu Pracy, który to Sowieci zaliczali do organizacji politycznych. Jakiś Ukrainiec złożył donos i całą rodzinę wywieziono w sierpniu 1940 r. do Kazachstanu. Była to bardzo biedna dziewięcioosobowa rodzina. Jej losy były bardzo tragiczne. Część nigdy nie wróciła do domu. W Kazachstanie został wujek Kurzydłowski, siostra cioteczna Leontyna i wspomniany Heniek, który pracował w OHP. Moja najstarsza cioteczna siostra Leonia Kurzydłowska zmarła przy budowie linii kolejowej w Kazachstanie. Matka pochowała ją w jakimś dołku przy torach, oznaczając to miejsce krzyżykiem zrobionym w patyków. Kilka dni później usiłowała je odnaleźć, ale nie zdołała. Krzyżyka już w nim nie było. Pozostali członkowie rodziny Kurzydłowskich wrócili w 1946 r. Wcześniej wraz z armią Berlinga wrócił z Kazachstanu do Polski Józek Kurzydłowski, mój kolejny cioteczny brat i dlatego został wcielony do wojska. Przeszedł cały szlak bojowy I Armii Wojska Polskiego, biorąc udział w  zdobyciu Berlina. Pod Warszawą przypadkowo spotkał swego brata Olka, który nie został wywieziony, bo gdy deportowano całą rodzinę, on akurat przebywał w Janówce u naszych wspólnych dziadków. Później wraz ze mną walczył w szeregach 27 Dywizji Armii Krajowej, a po jej rozbrojeniu pod Skrobowem trafił pod Warszawę. Gdy się spotkali razem ustalili, że Olek także wstąpi do Wojska Polskiego i będą razem walczyć. Józek miał już stopień sierżanta i obiecał całą sprawę załatwić. I wtedy przypadkowa kula trafiła na Pradze Olka, który wkrótce zmarł. Józek wziął przepustkę, żeby go pochować i to mu uratowało życie. Jednostkę, w której służył rzucono bowiem na drugi brzeg Wisły na pomoc Powstaniu Warszawskiemu. Niemcy niemal całą wybili do nogi. Na Pragę udało się wrócić tylko nielicznym…

Pan Antoni zna te zdarzenia z rodzinnych opowieści. Sam jednak przeżył również sporo, biorąc udział w walkach polsko-ukraińskich. Rozpoczęcie przez ukraińskich nacjonalistów akcji wyrzynania Polaków sprawiło, że musiał szybko dorastać. Do 1943 r. życie w Zasmykach biegło w miarę spokojnie. Nawet wybuch wojny niemiecko- sowieckiej nie odbił się w Zasmykach początkowo wielkich echem. Wieś leżała na uboczu i początkowo zmiana okupanta w jej życiu zmieniła niewiele.

Marek A. Koprowski

Za: http://www.kresy.pl/kresopedia,historia,ii-wojna-swiatowa?zobacz/nie-bylo-denuncjatorow

Skip to content