Aktualizacja strony została wstrzymana

Zbyt łatwa inwigilacja narusza prawa człowieka

Jeżeli specsłużby milion razy w roku sięgają po billingi obywateli, to jest to przypadek dla Trybunału Praw Człowieka, sugeruje poseł Bundestagu. W Niemczech na to musi pozwolić sąd. Ale zdarzają się wyjątki.

Nowe czasy, stare metody?

Najnowsze informacje na temat intensywności inwigilacji przez policję i służby specjalne w krajach UE zaskakują skalą zjawiska. Podczas gdy w „starych” krajach UE do ingerencji w sferę prywatną obywateli potrzeba decyzji sędziego, w „nowych” państwach członkowskich UE służby mają stosunkowo łatwy dostęp do wrażliwych informacji. Potwierdzają to dane, jakie zebrał Urząd Komitetu Integracji Europejskiej w roku 2009, przygotowując raport dla Komisji Europejskiej.

Polska i Niemcy zajmują w nim skrajne pozycje. Na tysiąc dorosłych mieszkańców w Polsce aż 27,5 musi się liczyć z tym, że jego billingi są sprawdzane przez specsłużby. 1,06 miliona razy miały one w ubiegłym roku zasięgnąć informacji na temat połączeń telefonicznych i internetowych obywateli. To europejski rekord! W Niemczech ten wskażnik wynosi 0,2 na tysiąc mieszkańców.

Bez sędziego ani rusz

„Jeżeli te dane się potwierdzą, to na miejscu polskiego obywatela, byłbym zatroskany”, powiedział w rozmowie z naszą redakcją Dieter Wiefelspuetz, poseł SPD i ekspert tej partii ds. polityki wewnętrznej, po przedstawieniu mu danych Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej.

„W przypadku takiej skali zjawiska powinno się tym zająć państwo i parlament”, mówi polityk socjaldemokracji. Zaznacza, że obywatele, którzy czują się pokrzywdzeni, mogą się także udać do Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu.

Równocześnie Wiefelspuetz zaznaczył, że trudno mu pojąć, by  w Polsce miała miejsce inwigilacja na taką skalę. Polityk nie ukrywa zdziwienia, dodając, że jego zdaniem „Polacy są narodem o szczególnej wrażliwości, jeżeli chodzi o wolność i prawa człowieka”.

Ekspert SPD przyznaje, że także w Niemczech pojawiają się przypadki naruszania prawa przez państwo w tym zakresie. Podkreślił jednak, że chodzi o nieliczne wyjątki. Regułą jest, że policja i specłużby mogą sprawdzać połączenia telefoniczne tylko za zgodą sędziego. Warunkiem uzyskania zgody są „poważne podejrzenia o poważne przestępstwo”, mówi polityk. Chodzi o przestępstwa, za które grozi co najmniej kilka lat pozbawienia wolności.

Zdaniem Wiefelspuetza jest nie do pomyślenia, by policja czy służby miały „sztywne” łącze do teleoperatorów, skąd bez zezwolenia sądowego mogłaby pobierać dane o billingach.

Wiefelspuetz dodaje, że w Niemczech inwigilowane osoby mają prawo zwrócenia się do organów sprawiedliwości o sprawdzenie, czy policja nie naruszyła prawa. W ubiegłym roku niemiecka policja i służby zasięgały informacji m.in. o billingach w niespełna 13,5 tys. przypadków. Na tle innych krajów europejskich to niewiele.

Niemcy też nie święci

Ostre regulacje prawne nie gwarantują jednak, że nie dochodzi do naruszania prawa. Także w Niemczech mają miejsce przypadki nielegalnej inwigilacji dziennikarzy lub obywateli przez specsłużby – ostatnio głośno o nich było parę lat temu.

W 2006 roku wyszło na jaw, że niemiecki wywiad „Bundesnachrichtendienst” w połowie lat 90-tych przez trzy lata obserwował  niemieckiego dziennikarza, Ericha Schmidta-Eenbooma. Okazją stało się wydanie przez niego książki z informacjami o pracy niemieckich służb. Wywiad nie szczędził kosztów ani technologii, by zdemaskować „wtyczki” dziennikarza we własnych szeregach. Schmidt-Eenboom podkreśla, że „pomimo późniejszej głośnej debaty publicznej i potępienia tych metod przez politykę, nikt nigdy nie poniósł konsekwencji”.

Inny przypadek, w którym ofiarą inwigilacji padła reporterka Spiegla, Susanna Koelbl, o włos nie doprowadził do dymisji szefa wywiadu BND, Ernsta Uhrlaua. Dwa lata temu ujawniono, że niemiecki wywiad przechwytywał przez kilka miesięcy korespondencję elektroniczną dziennikarki z afgańskim ministrem gospodarki, Aminem Farhangiem. Obydwoje dobrze się znali z wcześniejszego pobytu Farhanga na stypendium w Niemczech. Sprawa okazała się wyjątkowym skandalem, bo inwigilacja była możliwa dzięki zainstalowaniu przez niemiecki wywiad „trojana” na komputerach afgańskiego ministra. Wcześniej jego resort dostał wyposażenie komputerowe w prezencie z …RFN.

Źródła dziennikarzy chronione

Infiltrując dziennikarzy służby w każdym kraju zwykle chcą zdemaskować źródła. Skoro doszło do ujawnienie tajemnicy państwowej, to doszło do przestępstwa – argumentowała do niedawna policja i otrzymywała od sądu zielone światło, by przeszukać biuro dziennikarza.

Trzy lata temu Trybunał Konstytucyjny w Karlsruhe uznał jednak, że narusza to gwarantowaną konstytucyjnie – i dlatego wymagającą szczególnej ochrony – zasadę wolności prasy. Tym samym należy też chronić dziennikarskie źródła i informatorów. Trybunał zdecydował tak w sprawie dziennikarza magazynu „Cicero”, Bruno Schirra, który w 2005 roku opublikował artykuł o terroryście Abu Musabie az-Zarquawim, powołując się na  tajne raporty Federalnej Prokuratury (Bundeskriminalamt).

Trybunał orzekł, że dziennikarz naruszyłby prawo tylko wtedy, gdyby nielegalnie wszedł w posiadanie informacji, czyli np. gdyby podsłuchiwał rozmowy telefoniczne lub namawiał do zdrady tajemnic lub udostępnienia tajnych dokumentów. Jeżeli natomiast otrzymał dokumenty anonimowo i je opublikował, to policji nie wolno zabrać mu komputera w celu sprawdzenia, kto te informacje przysłał.

Inwigilacja to biznes

Dużo więcej uwagi niż inwigilacji dziennikarzy poświęcano ostatnio w Niemczech kontrolom pracowników przez pracodawców. Po kilku skandalach w dużych sieciach handlowych i koncernach przemysłowych rozpoczęła się dyskusja na temat konieczności wyznaczenia granic takim metodom. Głośny był np. przypadek pobierania i analizy krwi kandydatów do pracy przez duże koncerny. Podobnie kontrola komunikacji pracowników oraz ich filmowanie w miejscu pracy też nierzadko przekraczają granice zdrowego rozsądku. „Długo nie przyglądaliśmy się tym metodom, ale ten sektor budzi coraz więcej obaw i prowokuje politykę do działania”, mówi Dieter Wiefelspuetz.

Dziennikarz Erich Schmidt-Eenboom uważa natomiast, że kluczowe jest zawsze wiedzieć, kto najczęściej zleca inwigilację. „To zasadnicza różnica, czy na kontroli zależy państwu, także siłom politycznym, czy też specsłużby są instrumentalizowane do celów komercyjnych na zlecenie np. gospodarki”, mówi dziennikarz.

Aktualnie Komisja Europejska przeprowadza ewaluację sytuacji i do końca roku ma ogłosić wytyczne w tym zakresie. Także w Niemczech dojdzie prawdopodobni do kolejnej debaty na temat ochrony danych osobowych oraz dostępu do nich przez policję i specsłużby.

Róża Romaniec, Berlin

red. dop.: Magdalena Szaniawska-Schwabe

Za: DeutscheWelle | http://www.dw-world.de/dw/article/0,,6228716,00.html | Zbyt łatwa inwigilacja narusza prawa człowieka

Skip to content