Aktualizacja strony została wstrzymana

Czy Polsce grozi powtórka z wojen w Jugosławii? – Petar Petrović

W latach 90. straszono wątpiących w „wielki sukces” smutnym losem Bałkanów, dziś porównanie to służy do przywalenia „strasznemu Kaczorowi” – pisze Petar Petrović.

Chociaż większość mainstreamowych publicystów upatruje w Jarosławie Kaczyńskiem i w PiS-ie winnych wszelkiego zła w naszym kraju i obarcza ich odpowiedzialnością za agresję i nienawiść w życiu politycznym, to krótki tekst „Obojętni na nienawiść” („Rzeczpospolita”, 28.10.2010) Jacka Pałasińskiego zawiera tyle błędów merytorycznych i fałszu, że pokusa odniesienia się do niego okazała się zbyt silna. Tym bardziej, że została w nim zawarta przestroga przed wybuchem w Polsce wojny domowej na wzór tej, która miała miejsce w Jugosławii.

Z jedną uwagą zawartą w artykule autora programu w TVN 24 „Świat według Jacka” mogę się jednak zgodzić. Podobnie jak on uważam, że media muszą być czujne wobec przejawów nienawiści w życiu politycznym, przełamywania granicy przyzwoitości i erozji debaty publicznej. Nie mogą one bezmyślnie przytaczać kolejnych agresywnych, niemerytorycznych wypowiedzi, polegających tylko i wyłącznie na „dokopaniu przeciwnikowi”. Dodam od siebie, że powinny się one wystrzegać również prowokowania, podpuszczania i konfliktowania, gdyż nie to jest sensem ich istnienia. Wydaje mi się, że w tej sprawie panuje konsensus, różnice zachodzą tylko w przytaczaniu nazw mediów, które praktykują ten negatywny styl pracy.

Myślę Kaczyński, mówię nienawiść

Jeśli największą partię opozycyjną w kraju, która nieprzerwanie cieszy się poparciem przynajmniej jednej trzeciej obywateli, porównuje się do talibów i terrorystów i nawet nie stara się wytłumaczyć ze stawiania tak daleko idących tez, to osobie, która chciałaby z tym polemizować, niezwykle ciężko jest zakreślić pole sporu. Jest ono zbyt szerokie, by umieścić w krótkiej polemice choćby zarys konfliktu. Jacek Pałasiński w swoim tekście nie stara się nawet, wzorem wielu kolegów po fachu, wspominać o tym, że partia rządząca też ma na swoim sumieniu grzeszki w materii „agresji i nienawiści” i pisze tylko, że politycy do niej należący „nie pozostawiali dłużni” swoim adwersarzom. Wszystko zaś, co mówił i robił Jarosław Kaczyński było i jest „rozsadzaniem polskiego społeczeństwa od środka”. Ekstremizm i terroryzm lidera PiS nie spotykał się w III RP – zdaniem Pałasińskiego – z wystarczającą krytyką ze strony mediów, a inne partie polityczne widziały jego potworności i milczały. Tekst napisany w kontekście mordu politycznego dokonanego przez Ryszarda C. w Łodzi, wskazuje winnego tej sytuacji w osobie prezesa PiS. Teza ta jest powtórzeniem licznych opinii, które pojawiły się zaraz po tej tragedii, w myśl powiedzenia „kto sieje wiatr ten zbiera burzę”. Idąc tropem takiej logiki wszystko, co złe w naszym kraju, ma swoją praprzyczynę w postaci Jarosława Kaczyńskiego, „Wielkiego Mąciciela”. Jedynym sposobem rozwiązania konfliktu „polsko-polskiego” jest, zdaniem medialnej większości, jego zniknięcie z polskiej sceny politycznej. Nie ma więc dnia, żeby nie odsądzano go od czci i wiary, nie nakazywano mu „udania się do Sulejówka” i promowano jego, oczywiście liberalnych i umiarkowanych, następców.

Wycieczka na Bałkany

Tekst „Obojętni na nienawiść” byłby tylko powtórzeniem ogólnie znanych zarzutów i oskarżeń, gdyby nie „urozmaicenie” w postaci odwołania się do wojny w byłej Jugosławii. Akapit ten tylko potwierdza zasadność twierdzeń, że większość publicystów mainstreamowych mediów idzie utartym szlakiem wyznaczanym przez swoich mentorów i stara się co najwyżej szukać nowych środków wyrazu, na okazanie swojego oburzenia czy też strachu. Te bowiem uczucia najczęściej przewijają się w tekstach salonowych publicystów. W ostatnim czasie po raz kolejny przywołano porównania PiS do faszystów, a Adam Michnik zestawił tę partię z polskimi komunistami. Pałasiński nie chcąc powielać tych epitetów, które, obok „sekty”, „rokoszan” i „Prawdziwych Polaków”, robią w mediach zawrotną karierę, przywołał dawno nieużywane porównanie polskich realiów do wojny domowej w b. Jugosławii. W latach 90. stosowano je do przekonywania wątpiących w wielki sukces, jakim określano Okrągły Stół i tzw. bezkrwawą rewolucję, którym argumentowano, że w przeciwnym wypadku czekałaby nas powtórka ze smutnego losu Bałkanów. Dziś służy on do przywalenia „strasznemu Kaczorowi”.

Stosowanie porównań i metafor wymaga rozwagi, wiedzy, dbałości o szczegóły i rezygnacji z pokusy nadużyć i naciągania rzeczywistości do potwierdzenia swojej z góry założonej tezy. Zestawianie wydarzeń z jednego kraju, do sytuacji w innym, może, przy bliższym spojrzeniu, poznaniu tła konfliktu, realiów geopolitycznych i wielu jeszcze innych czynników, okazać się błędem. Jeśli jednak ktoś, kto zawodowo zajmuje się analizą sceny politycznej, manipuluje faktami i tworzy interpretacje, które nie mają za wiele wspólnego z rzeczywistością, to świadczy to o dwóch rzeczach. Albo jest gotowy zastosować każde kłamstwo, półprawdę czy fałsz, by potwierdzić swoje racje, albo popełnił błąd i dał się zmylić pozorom.

Z tekstu Pałasińskiego można dowiedzieć się, że istniał normalny, spokojny kraj, w którym zgodnie żyły „bratnie narody słowiańskie”. „(…) chodzili razem do szkoły, na dziewczyny, razem palili pierwsze papierosy i pili pierwszy kieliszek wina (…) nagle wszyscy zaczęli przemawiać do siebie językiem nienawiści, a potem ktoś kogoś uderzył i rozległy się strzały. W konsekwencji zaś było 200 tysięcy zabitych”. Idąc tym tropem autor może zbudować pasującą mu konstrukcję, odwołując się do dowolnego wydarzenia historycznego, która będzie służyć jednemu celowi: wykazaniu, że Kaczyński jest „be”, a świat bez niego byłby lepszy. Takie przedstawienie przyczyn konfliktu jugosłowiańskiego, na którego temat wyszło bardzo dużo rzetelnych opracowań i jeszcze większa ilość powierzchownych, nie ma zbyt wiele wspólnego z prawdą i świadczy o braku podstawowej wiedzy pracownika TVN na ten temat.

To nie był przypadek

Nie roszcząc sobie prawa do całościowego ujęcia problematyki wojen domowych, które miały miejsce na terytorium byłej Jugosławii w latach 90. zeszłego wieku, pozwolę sobię zamieścić kilka uwag na temat ich przyczyn, co może pomóc redaktorowi Pałasińskiemu w zrozumieniu swojej ignorancji chociażby w tej problematyce. Konflikty w tym regionie nie wybuchały nagle, a ich powody, choć złożone, mają swoje logiczne wytłumaczenie. Proszę więc nie wprowadzać w błąd czytelników, przekonując ich, że było inaczej. Narody żyjące ze sobą w Jugosławii tworzyły po II wojnie światowej jedno państwo tylko dlatego, że w wyniku ładu, który ukształtował się po niej, kraj ten znalazł się po wschodniej stronie żelaznej kurtyny. To, że Tito potrafił umiejętnie wykorzystywać jego położenie i skutecznie odgrywać rolę niezależnego przywódcy, a dzięki zagranicznym kredytom mieszkańcy tego państwa mogli liznąć „zgniłego kapitalizmu”, nie zmienia faktu, że był to sztuczny, komunistyczny twór. Władza partii spotykała się w nim z większym niż w Polsce poparciem społeczeństwa, gdyż czerwonej partyzantce udało się już w czasie wojny skutecznie wytrzebić swoich przeciwników, zarówno ustaszów, jak i czetników. Słabsze niż w Polsce były też tradycje wolnościowe, demokratyczne i państwowotwórcze.

Po wojnie aktywnych przeciwników ustroju już prawie nie było, w stan uśpienia przeszły zaś idee i resentymenty narodowe, które w przyszłości posłużyły za amunicję dla nowych liderów przemian. W ciągu „jednej nocy” komuniści jugosłowiańscy przemienili się w nacjonalistów, rozdzierających teraz już narodowe szaty nad losem swoich rodaków. Wsparli ich w tym intelektualiści, przede wszystkim pisarze i inne, lokalne „autorytety moralne”, którzy, po śmierci Tity w 1980 roku, zaczęli podkreślać mocniej swoją tożsamość narodową i żądali większej decentralizacji kraju. Od tego momentu dochodzi do coraz głośniejszej krytyki uciskania świadomości narodowej przez jugosłowiański gorset, przypominania narodowej martyrologii, dyskutowania nad tym, jak wyglądałaby sytuacja w danej republice, gdyby nie narzucone współistnienie z „innymi” w jednym domu. Gdy doszła do tego coraz trudniejsza sytuacja ekonomiczna, a podstawy komunizmu w Europie zaczęły się rozpadać, intelektualiści z każdej republiki, ręka w rękę z narodowymi już komunistycznymi reformatorami, przekonywali swoich rodaków, że wina leży po stronie pozostałych narodów Jugosławii, które przez pięćdziesiąt lat istnienia tego tworu, korzystały z ich pracy i tłamsiły ich tradycję i kulturę. Nie sposób w kilku zdaniach opisać fali kłamstw, manipulacji i prowokacji, którym poddawane były przez swoich liderów te społeczności. Wyobraźnia ludzi piór i „poetów słowa”, fałszowanie przez nich historii, danych i faktów, podjudzanie przeciwko „obcym”, do dziś wywołuje moje zdumienie.

Jasne jest, że w pamięci każdego z tych narodów było i wciąż jest wiele wzajemnej niechęci i uprzedzeń. Niektóre pretensje miały swoje racjonalne podstawy, liczne uniemożliwiały dialog czy porozumienie, nie mówiąc już o wybaczeniu i zapomnieniu. Po I wojnie światowej Jugosławia była naturalną próbą stworzenia wspólnego organizmu przez słabe narody słowiańskie, obawiające się utraty swojego terytorium na rzecz silniejszych sąsiadów. Po II wojnie światowej państwo to było wyłącznie fałszem i w takim kształcie nigdy nie powinno powstać. Jednak ludzie, którzy niejako skazani zostali na życie ze sobą, po jakimś czasie potrafili łączyć dwie rzeczywistości. Z jednej strony wierzyli w komunistyczne slogany o braterstwie i jednym narodzie, z drugiej zaś podtrzymywali swoją niechęć, bądź pretensje do innych „domowników”. W kraju tym, w szczególności wśród Serbów i Chorwatów, była duża ilość małżeństw mieszanych, a także spory odsetek tych, którzy określali się przede wszystkim jako Jugosłowianie, porzucając lub marginalizując swoją starą tożsamość. Modelem najczęstszym było jednak poczucie przynależenia do szerszej jugosłowiańskiej i węższej narodowej wspólnoty.

Elementy stanowiące rzeczywistość tego regionu, które nie mają żadnego przełożenia na sytuację w Polsce, to: różnice religijne, odgrywające na tych terenach szczególną rolę, odróżniającą od siebie narody; kulturowe – część państwa należała bowiem do Bałkanów, druga do Europy Środkowej; wspomnienie tragedii wojen bratobójczych z czasów II wojny światowej i kolaboracji części narodów z Niemcami, a także niezbyt udany okres tworzenia wspólnej państwowości w czasie międzywojnia. Są to tylko najbardziej oczywiste kwestie, które Pałasiński i ci, którzy stosują takie porównania, są po prostu w obowiązku znać.

Kto miał kogo bić?

Wróćmy jeszcze do popularności stosowania hasła „wojna w Jugosławii” w Polsce po roku ‘89. Tak jak wcześniej wspomniałem, często przywoływano je w trakcie dysput nad kształtem naszych przemian, argumentując, że gdyby nie taki przebieg, to doszłoby do powtórzenia się sytuacji z Bałkanów. Nikt jednak nie starał się za bardzo rozwijać tego tematu i tłumaczyć, kto z kim miałby w Polsce walczyć. Czy to Kaszubi, górale czy Ślązacy czekali tylko na moment, żeby z hasłami utworzenia własnych państw uderzyć na okolicznych przedstawicieli „okupacyjnego rządu w Warszawie”? A może to nie kwestie narodowe miały nasz kraj przemienić w drugi „bałkański kocioł”, tylko stary podział na „my” i „oni”, ostatecznie rozstrzygnięty poprzez zlikwidowanie kilkudziesięciotysięcznej lub nawet kilkusettysięcznej rzeszy osób, które współtworzyły system komunistyczny. Sekretarki i urzędniczki zatrudnione na państwowych stanowiskach wisiałyby wraz z przedstawicielami Komitetów Centralnych w miejskich parkach, a na ruinach zburzonego PKiN ustawiono by wielki stos, na którym, przy odgłosie kościelnych dzwonów, spłonąłby Jaruzelski z Kiszczakiem. Dla reszty komuchów przygotowanoby gilotyny i „rach ciach” – połowę rozrachunku z komuną mielibyśmy… z głowy. Tajnych współpracowników „na klatę” wzięliby „pryszczaci historycy” z IPN, którzy w kilka dni sporządziliby listę donosicieli i kapusiów. Ci zostaliby zlinczowani przez rządne zemsty ofiary ich mniejszych i większych grzechów.

Jeśli jednak ta wizja też nam nie groziła (chociaż jestem pewien, że wielu okrągłostołowców przekonywałoby, że właśnie tak miała wyglądać lustracja i dekomunizacja w polskim wydaniu, gdyby oni jej nie „ucywilizowali”), to może na Polaków, którzy mieli już dość starego systemu, ponownie wysłaliby czołgi „ludzie honoru”? Czy właśnie to mieli na myśli i wciąż mają ci, którzy w kontekście roku 1989 przywołują przykład niebezpieczeństwa rozwiązań jugosłowiańskich w Polsce? Jeśli tak, bo już inne pomysły na interpretację ich słów nie przychodzą mi do głowy, to, po pierwsze, gratuluję im pomysłowości w wybielaniu i uszlachetnianiu ludzi, których podejrzewają o chęć przelania krwi swoich rodaków. Po drugie, smaku, że z takimi osobnikami piliście państwo wódkę i spoufalaliście się, a dziś wielu z was mówi o nich z najwyższym szacunkiem. Po trzecie zaś, wyrobionego sumienia, gdyż nie zrobiliście nic, by takich typów wywalić na zbity pysk z kart historii naszej ojczyzny i zakuć ich w dyby wstydu po wszystkie czasy. A okazji było do tego co niemiara. Jeśli jeszcze dziś ktoś wierzy w bajki o tym, że władza w ’89 roku mogła siłą przywołać Polaków do komunistycznego porządku, to znaczy, że nie ma pojęcia o historii własnego narodu i przemianach zachodzących w całym bloku wschodnim.

My winni? Winna prawica!

Przykład „Jugosławii” służy także do atakowania prawicy i konserwatyzmu, postrzeganych jako nośniki haseł ksenofobicznych i neonazizmu. Twierdzi się, że erupcja nacjonalizmu, która miała miejsce w tym regionie, była spowodowana odwrotem od internacjonalistycznych i jugosłowiańskich haseł tamtejszych komunistów, którzy, choć nie idealni, przez pięćdziesiąt lat skutecznie blokowali erupcję konfliktu. Gdy zaś doszły do głosu przeciwne im tendencje, skończyło się to piekłem wojny. Zapomina się przy tym, że co kraj to „prawica” i że często przedstawiciele różnych opcji politycznych i tak są socjalistami i dążą do koncentracji władzy, a różnią się tylko sposobem aktywowania swoich potencjalnych wyborców, sięgają bowiem do haseł narodowych albo internacjonalistycznych, pro lub anty europejskich. I w tym miejscu można zastosować porównanie do nazistów i komunistów, którzy raz się zwalczali, a innym razem wspierali. Jedni byli socjalistami narodowymi, a drudzy internacjonalistycznymi. Podobieństwo zarówno w zdobywaniu, jak i utrzymywaniu przez nich władzy, metody osiągania przez nich zamierzonych celów, a także źródła ich ideologii, nie są w tym wypadku żadnymi przypadkami. Dziś byli komuniści, a obecni demokraci, głoszący, że walczą z prawicą w imię zwalczania neofaszyzmu, zasługują tylko na etykietkę kłamców i manipulatorów.

„Imagine there’s no Kaczor”

„Język/przemysł nienawiści”, „dzielenie jej obywateli” i brak „zgody”, będą istnieć do czasu wycofania się Jarosława Kaczyńskiego z życia politycznego. Gdy już zda on sobie sprawę z tego, że jego wizja IV RP jest chora i niebezpieczna dla demokracji i społeczeństwa, to wystarczy, że władzę w PiS przejmą osoby, które radykalnie zmienią oblicze tej partii. Wiadomo, na jakich warunkach. Skutecznie będzie można wtedy rozbić te ugrupowanie od środka i doprowadzić do sytuacji, w której oscyluje ono na granicy progu wyborczego. Dopóki do tego nie dojdzie, dopóty będziemy słyszeć o tym, jakie niebezpieczeństwo zagraża naszemu krajowi, jak bardzo śmieje się z nas świat, ilu mamy w kraju „starych, niewykształconych ludzi, z małych miejscowości”, jaka agresja sączy się z ust „moherów”, że pełno u nas ksenofobów, żydożerców i oszołomów. Tradycja dwudziestoletniego opluwania w III RP wszystkiego, co jest związane z prawicą, konserwatyzmem, katolicyzmem, patriotyzmem i antykomunizmem, nie zostanie przerwana. Dlatego kolejne pokolenie publicystów nadal będzie się sprawdzać w bojach z polskim ciemnogrodem, stosując do tego wszelkie możliwe środki. Wśród nich na pewno nie zabraknie „lekcji” z Jugosławii.

Petar Petrović

[Autor jest dziennikarzem Polskiego Radia, a opinie wyrażone w tekście są jego prywatnymi opiniami].

Za: Fronda.pl | http://www.fronda.pl/news/czytaj/czy_polsce_grozi_powtorka_z_wojen_w_jugoslawii

Skip to content