W dniach od 21 października do 7 listopada na scenie teatru LaMaMa w Nowym Jorku zaprezentował „Impresje chopinowskie” Białostocki Teatr Lalek.
Przyzwyczajono już nas myśleć na temat wydarzeń ze świata polskiej kultury, że jeśli coś nie nawiązuje co najmniej do mądrości Św. Pamięci Bruno Szulca, to nie ma to z pewnością większej wartości artystycznej.
Twórcy spektaklu o Chopinie użyli w nazwie spektaklu określenia „Impresje”, by uwypuklić muzyczny charakter widowiska. Nie powstrzymało to jednak miejscowych piszących na temat spektaklu od krytyki, która twórcom spektaklu absolutnie nie należała się.
Dlaczego?
Pewnie dlatego, że wedle narzuconego nam niestety schematu, wszystko w sztuce musi mieć wyraźne wątki perwerto-feministyczne lub jeszcze lepiej holokaustyczne, obciążone nadto apokaliptycznym widmem Szulca, Gombrowicza czy im podobnych oryginałów, by zasługiwać na miano wydarzenia w polskiej sztuce.
Oczywiście, gdyby twórcy owego przedstawienia zamiast Paganiniego umieścili na kanapie obok marionetki Chopina powiedzmy skrzypka sprowadzonego właśnie szczęśliwie z dachu – o tak, wówczas doszukano by się w tym przedsięwzięciu dużo głębszych treści.
Widz bez odchyłek