Aktualizacja strony została wstrzymana

Gdy opadła mgła – zeznania funkcjonariuszy BOR

Oficerowie BOR: W centrum pogorzeliska na Siewiernym stała wielka metalowa skrzynia przypominająca wyglądem szafę pancerną. Pilnowali jej rosyjscy żołnierze

Na piechotę, brnąc w błocie, doszliśmy do miejsca katastrofy. Zobaczyliśmy szczątki samolotu, wokół unosił się intensywny zapach paliwa lotniczego. Widzieliśmy fragment podwozia leżący do góry kołami, dwa silniki i element statecznika. Teren był ogrodzony czerwonymi taśmami. Wszystkie elementy samolotu i szczątki ciał były wbite w grunt na głębokość 20-30 centymetrów. Tak zapamiętali pierwsze minuty po katastrofie Tu-154M oficerowie BOR.

Piątego kwietnia do Moskwy wyjechało trzech funkcjonariuszy BOR: „w celu realizacji zadań BOR, związanych z zabezpieczeniem wizyty Prezesa Rady Ministrów, a następnie prezydenta RP w Smoleńsku i Katyniu, odpowiednio w dniach 7 i 10 kwietnia 2010 r.”. Byli to: mjr Cezary K., dowódca zespołu, Andrzej R. i płk Krzysztof D. Stanowili oni pierwszy człon tzw. grupy przygotowawczo-realizacyjnej. Z relacji oficerów BOR, jakimi dysponuje Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie, wynika, że 6 kwietnia uczestniczyli oni w przygotowaniach do przyjazdu do Smoleńska premiera Donalda Tuska. W spotkaniu, jakie miało miejsce w jednym ze smoleńskich hoteli i które miało na celu ustalenie scenariusza pobytu polskiego premiera, uczestniczyli przedstawiciele kancelarii premiera, Dowództwa Garnizonu Warszawa, który reprezentował płk Andrzej Śmietana, a także ambasador Jerzy Bahr i przedstawiciel polskiego MSZ. Następnie oficerowie BOR spotkali się z przedstawicielami Federalnej Służby Ochrony. Uzgadniano kwestie związane ze składem kolumny, podziałem odpowiedzialności za zabezpieczenie kolejnych punktów wizyty. R. zaznacza, że bezpośrednia odpowiedzialność za bezpieczeństwo osób ochranianych spoczywa na służbach państwa przyjmującego.

8 kwietnia do Smoleńska samochodem służbowym dojechali kolejni trzej funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu, tj.: mjr Krzysztof P., starszy funkcjonariusz Jarosław S. i funkcjonariusz – starszy kierowca Kazimierz Sz. Grupa wspólnie dokonała rekonesansu wszystkich miejsc związanych z wizytą polskiego prezydenta. 9 kwietnia przeprowadzili rekonesans Memoriału w Katyniu, hotelu Nowyj, w którym zaplanowano obiad z delegatami Rodzin Katyńskich, oraz budynku filharmonii, gdzie miało nastąpić spotkanie prezydenta z Polakami z Rosji i Białorusi. W rekonesansie uczestniczyli, oprócz BOR, także funkcjonariusze Federalnej Służby Ochrony, gubernatora obwodu smoleńskiego, ambasady RP i polskiego MSZ. Według Andrzeja R., prawdopodobnie byli tam też funkcjonariusze Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Nie był on jednak tego pewien, bo Rosjanie byli w ubraniach cywilnych. Jak relacjonuje Cezary K., ostatnich ustaleń 9 kwietnia dokonali też ambasador RP oraz minister Jacek Sasin jako przedstawiciel Kancelarii Prezydenta RP. Według Andrzeja R., nie postulowali o wprowadzenie zmian w planie wizyty. W dniu katastrofy, tj. 10 kwietnia, cała grupa oficerów BOR między godz. 9.00 a 9. 30 czasu moskiewskiego pojechała do Katynia. Tu grupa podzieliła między siebie konkretne zadania, weszła też w kontakt ze służbami rosyjskimi i polskimi żołnierzami, którzy byli już na miejscu. O katastrofie dowiedzieli się od funkcjonariusza rosyjskiego, który – według naszego informatora – w zeznaniach K. figuruje jako „Jurij”. Z relacji wszystkich funkcjonariuszy BOR wynika, że niemal natychmiast udali się samochodem na miejsce wypadku. Pilotowała ich rosyjska milicja. W trakcie jazdy Cezary K. próbował dodzwonić się do znajdującego się na pokładzie tupolewa ppłk. Jarosława Florczaka. Telefony nawiązały połączenie, natomiast nikt nie odbierał – zrelacjonował R. Potwierdza to Cezary K. Relacje oficerów, którzy przybyli na Siewiernyj (Cezary K., Andrzej R., Jarosław S., Kazimierz Sz.) są zgodne co do tego, że na lotnisku panowała gęsta mgła. Nie można było dostrzec tupolewa, widoczny był natomiast Jak-40.

Oficerowie BOR, wraz z dwoma przedstawicielami Kancelarii Prezydenta: ministrem Jackiem Sasinem oraz Marcinem Wierzchowskim, dotarli na miejsce katastrofy, przechodząc przez mur znajdujący się na końcu pasa startowego. Przedzierali się przez błoto. Z relacji wszystkich funkcjonariuszy BOR wynika jednoznacznie, że po ich przybyciu na miejscu katastrofy trwało jeszcze dogaszanie szczątków samolotu, nie było śladów dużego pożaru. Czuć było natomiast intensywny zapach paliwa lotniczego. Jarosław S. potwierdza nawet, że kiedy funkcjonariusze BOR wraz z przedstawicielami Kancelarii Prezydenta przybyli na miejsce katastrofy, akcja ratownicza została już zakończona. Częściowo teren był już zabezpieczony prawdopodobnie przez żołnierzy rosyjskich – twierdzi R. Relacjonuje też, że chciał podejść do wyglądającej na szafę pancerną skrzyni, ale było to niemożliwe ze względu na to, iż pilnowali jej rosyjscy żołnierze. Dopytywani przez Polaków Rosjanie tłumaczyli później, że to złom, który był już na tym miejscu wcześniej. Funkcjonariusze BOR opisali wygląd wraku. Podkreślili, że podwozie było odwrócone do góry, tak samo segment środkowy samolotu, odwrócony do góry był też fragment ogona maszyny. Widać było też jeden z silników i poszycia bocznego kadłuba. Szczątki były pokryte błotem. Z relacji świadków wynika, że utworzone na miejscu przez Rosjan stanowisko dowodzenia akcją ratowniczą stanowił stół z tabliczką z napisem „sztab”. Na stole leżał laptop. Pojawiło się też oświetlenie i megafon. Była też grupa ludzi w białych fartuchach i żołnierze zabezpieczający miejsce katastrofy. Obok stały karetki i wozy straży pożarnej. Jak informował mjr Krzysztof P. odpowiedzialny za zabezpieczenie pirotechniczno-radiologiczne, na miejscu było mnóstwo ratowników medycznych chodzących w rejonie katastrofy. Przy fragmencie statecznika stał ambasador Bahr. Na miejscu pojawili się też funkcjonariusze OMON. Stwierdził też, że od momentu, kiedy przyjechał na miejsce katastrofy, nie słyszał żadnych dźwięków brzmiących jak wystrzał.

Ciał nie wynoszono
Borowcy nie widzieli, aby wynoszono z rumowiska ciała bądź rzeczy z samolotu. R. zaznacza też, że słyszał, iż była mowa o trzech karetkach, które wyjechały z lotniska. Oficerowie BOR przyznają, że po przybyciu na miejsce katastrofy robili zdjęcia i filmy aparatami fotograficznymi. Na miejscu w Biurze Ochrony Rządu na BSK zgrano te zapisy na nośnik, który po nadaniu klauzuli tajności załączono do meldunku dla szefa BOR – twierdzi K. Razem z przedstawicielami ambasady polskiej ustalali listę pasażerów Tu-154M, asystowali przy wydobyciu ciał i zabezpieczaniu dokumentów i broni oficerów BOR, którzy byli na pokładzie samolotu. Ich relacje dotyczące wyglądu ciał ofiar są zbieżne: ciała były opuchnięte (według oficerów BOR – w wyniku wewnętrznych urazów), umazane krwią i błotem, zmasakrowane tak, że trudno je było zidentyfikować. Miejsce zdarzenia podzielono na 13 sektorów, w każdym z nich pracowała jedna grupa śledcza. Ciała układano na folii rozścielonej w miejscach odpowiadających sektorom, na które podzielono wrak. Ciała z wraku zaczęto wynosić około godziny 15.00, pomoc funkcjonariuszy BOR polegała na odczytywaniu nazwisk z odnalezionych przy zwłokach dokumentów.

Z relacji Kazimierza Sz., kierowcy samochodu ewakuacyjnego, przesłuchanego 21 maja 2010 roku, wynika, że około godziny 14.00 trzech funkcjonariuszy BOR (Cezary K., Andrzej R. oraz Krzysztof P.) i trzech pracowników ambasady weszło na wrakowisko, by pomóc przy wyszukiwaniu ciał i ich identyfikacji. Chodziło o możliwość odczytania polskojęzycznych dokumentów. Około godziny 15.00 Sz. został oddelegowany do Witebska w celu zabezpieczenia przylotu i przejazdu premiera Donalda Tuska.

Ciała fotografowano, pobierano odciski palców. Jak wynika z tego, co mówił Andrzej R., około godziny 19.30 poproszono oficerów BOR, by zidentyfikowali ciało prezydenta. Z relacji innego oficera BOR Jarosława S., przesłuchanego 24 maja br., wynika, że informację o prawdopodobnym odnalezieniu ciała prezydenta BOR otrzymało już koło południa. R. przyznaje, że identyfikacja ciała prezydenta była utrudniona. Oficerowie nie byli pewni „na sto procent”, rysy lewej, zachowanej części twarzy, kształt nosa, układ i kolor włosów wskazywały, że było to ciało prezydenta. Rosjanom powiedzieli, że prawdopodobnie jest to ciało prezydenta, ale nie potwierdzili tego. Tłumaczyli, że chcieli w ten sposób zachować kontrolę nad tym, co się z tym ciałem dzieje, żeby nie zabrali go jako zidentyfikowane – opowiadał R. Ciało prezydenta – jak twierdził – zobaczył wtedy, gdy już leżało na noszach. Było pozbawione ubrania i miało widoczne obrażenia. Dopiero na prośbę R. przykryto je prześcieradłem. Według Cezarego K., uszkodzenia ciała były duże, rozpoznał je po zachowanej części bocznej czaszki i twarzy. Zwłoki prezydenta były stosunkowo czyste. Oficerowie rozpoznali kolor włosów i fryzurę. Ciało było w całości, urwana była ręka. Cezary K. nie pamiętał która, ale na wysokości łokcia, oraz jedna stopa.

Według relacji S., ciało Lecha Kaczyńskiego zostało złożone na folii na pobliskiej polance. Nie było też żadnego zatargu z Rosjanami na temat tego, by nie ruszać ciała prezydenta do momentu przybycia Jarosława Kaczyńskiego. Jak relacjonuje K., prezes PiS potwierdził dokonaną przez oficerów BOR identyfikację ciała prezydenta, wskazał też bliznę na jednej z rąk, ślad po złamaniu obojczyka jako cechę charakterystyczną. Z relacji K. wynika ponadto, że w toku identyfikacji Jarosław Kaczyński nie zgodził się na proponowane przez prokuratorów badanie DNA, bo był pewien, że prawidłowo rozpoznał ciało prezydenta.

Legitymacja przy pasku
Funkcjonariusze BOR rozpoznali też ciała swoich kolegów, którzy znajdowali się na pokładzie tupolewa: Artura Francuza, Dariusza Michałowskiego, Pawła Krajewskiego, Piotra Noska (miał legitymację przy pasku).

W sumie w pierwszej godzinie po katastrofie BOR zidentyfikowało ciała: Krzysztofa Putry, prezydenta RP na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego, Katarzyny Doraczyńskiej, Mariusza Kazany i Janusza Kochanowskiego (miał przy sobie dokumenty). Na uwagę zasługuje to, że jak podaje Andrzej R., otrzymał on za pośrednictwem polskiego konsula polecenie szefa MON Bogdana Klicha, aby przekazać stronie rosyjskiej prośbę o nierozpoczynanie badań czarnych skrzynek bez udziału strony polskiej. Prośbę przekazał jednej z osób ze strony rosyjskiej. Był to przełożony osób pracujących przy identyfikacji zwłok. R. widział skrzynki i nawet je sfotografował. W jego ocenie, nie były uszkodzone. Zdjęcia dwóch rejestratorów zostały przekazane szefom: MON i resortu sprawiedliwości.
Z informacji ppłk. Bartosza Stroińskiego z 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego wynika, że lotnisko w Smoleńsku było wyposażone w dwie radiolatarnie. W jakiej odległości od pasa? Nie wiadomo. Za zebranie dokumentacji lotniska była odpowiedzialna Sekcja Planowania 36. SPLT. Lot 7 kwietnia, którego ppłk Stroiński był dowódcą, przebiegał bez zastrzeżeń. Samolot był sprawny technicznie, nie wystąpiły żadne awarie. Nie było też jakichkolwiek problemów językowych w komunikacji z wieżą w Siewiernyj. Podczas lotu 7 kwietnia komunikację z wieżą prowadził mjr Arkadiusz Protasiuk. Tego dnia widoczność była dobra, samolot nie lądował na autopilocie. Stroiński ocenił też stan pasa lotniska: był bardzo nierówny, tzn. były pęknięcia płyt, samolot drżał przy lądowaniu i startowaniu. Było słabe oświetlenie pasa, a oświetlenia dróg kołowania w zasadzie nie było. 7 kwietnia były dwa APM montowane na samochodach. Nie wiadomo nic o dodatkowych urządzeniach wspomagających lądowanie. Major Protasiuk już 7 kwietnia wiedział, że 10 kwietnia ponownie poleci do Smoleńska (7 kwietnia Protasiuk był 2. pilotem). Kapitan Artur Ziętek, nawigator, dowiedział się o locie około 8 kwietnia, ppor. Andrzej Michalak – 8 kwietnia, a ppłk Robert Grzywna – jeszcze przed lotem Tuska. Stroiński przyznał, że loty z 7 i 10 kwietnia nie były jedynymi z VIP-ami na lotnisko, które wyposażone było w dwie radiolatarnie. Po 18 kwietnia na prośbę KBWLP ppłk Stroiński poleciał do Moskwy, gdzie był obecny przy identyfikacji głosów członków załogi Tu-154M. Wysłuchał wtedy nagrania z rejestratora głosów z kabiny. Nagrania słuchał w obecności przedstawiciela KBWLP i MAK. Zobowiązał się do nieujawniania jego treści, nawet przed polską prokuraturą. Rozpoznał głosy wszystkich członków załogi.

Anna Ambroziak

Za: Nasz Dziennik, Czwartek, 4 listopada 2010, Nr 258 (3884) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20101104&typ=po&id=po01.txt | Gdy opadła mgła

Skip to content