Aktualizacja strony została wstrzymana

Co wynika z informacji „Wprost”? – Tomasz P. Terlikowski

57 tomów przekazanych „Wprost” nie przyniosło spodziewanego rezultatu. Mimo licznych prób dziennikarzom (a może raczej redaktorom?) nie udało się udowodnić, że za wszystko odpowiada prezydent/generał Błasik/piloci. A kto umie czytać, doczyta się tego, iż kilka rzeczy wygląda bardzo podejrzanie, doskonale wpisując się w „teorie spiskowe”, które dalej są wyśmiewane przez Aleksandrę Pawlicką.

Materiał tygodnika „Wprost” miał – i widać to doskonale z jego układu – jeden zasadniczy cel: udowodnić, że Rosjanie nie ponoszą najmniejszej winy za katastrofę, a za wszystko odpowiedzialni są Polacy (ze szczególnym uwzględnieniem prezydenta/generała Błasika/pilotów). Doskonale widać to po pytaniach, na jakie odpowiadają dziennikarze. Większość z nich to pytania, którymi od wielu miesięcy „salon” próbuje skazać ofiary katastrofy.

I tak wszystko zaczyna się od pytania: Dlaczego Tu-154 wystartował z opóźnieniem? Odpowiedź jest prosta: to wszystko wina prezydenta. Dalej mamy pytanie: „czy generał Błasik siedział za sterami?”. Tu odpowiedzi nie ma, ale są sugestie, że mógł siedzieć, i że piloci go nie lubili. A już zupełnym kuriozum jest pytanie o to, „co załoga myślała o lotach z prezydentem Kaczyńskim?”. Myślała, co można było z góry przewidzieć, źle. „… lotów z Lechem Kaczyńskim nie lubili piloci i stewardessy” – donoszą dziennikarze, i cytują opinie żon i mężów ofiar, którzy żalą się, że prezydent się spóźniał, a jego kancelaria często zmuszała ich bliskich do zmiany planów. I choć nie wykluczam, że tak było, to trudno nie zadać pytania, jakie znaczenie ma to dla śledztwa, czy ustalenia, kto odpowiada za katastrofę.

Dziennikarze odpowiadają także na pytania, czy Arkadiusz Protasiuk był skłonny do brawury (nie był) i czy pilot czuł silną presję, że musi wylądować (pewnie, że czuł, tu nikt nie ma wątpliwości). Dużo łaskawsze są natomiast odpowiedzi na pytania: czy kontrolerzy ze Smoleńska mówili prawdę? („ich zeznania są nieścisłe”), czy były przygotowane zapasowe lotniska („tak, ale tylko teoretycznie”); czy BOR-owcy czekali na prezydenta na lotnisku? („I tak, i nie” – oznajmiają dziennikarze). A rozwinięcie tej tezy jest jeszcze bardziej kuriozalne. Tak, bowiem na lotnisku był kierowca ambasadora, który był BOR-owcem, nie, bowiem nie było nikogo innego. A dlaczego nie było? Bo Rosjanie się nie zgodzili. Dlaczego się nie zgodzili, tego już się nie dowiemy.

Ale dość już wyżywania się na kolegach dziennikarzach. Z tekstu wyraźnie widać, że tygodnik (a dokładnie jego redaktorzy) wyraźnie chciał uzasadnić tezy głoszone przez zwolenników teorii zbiorowego samobójstwa. A mimo to dziennikarzom udało się przemycić w tym tekście kilka bardzo interesujących informacji. Pierwsza z nich dotyczy posła PSL Andrzeja Deptuły. Otóż jeśli rzeczywiście zadzwonił on do swojej żony i nagrał jej się na skrzynkę pocztową, to znaczy, że (biorąc pod uwagę czas logowania się i włączenia telefonu) przynajmniej minutę przed katastrofą wiedziano, że dzieje się coś złego (albo, że zadzwonił on już po katastrofie, co dla odmiany podważa odpowiedź dziennikarzy na pytanie: czy wszyscy zginęli jednocześnie?). To zaś jest całkowicie niespójne z wyjaśnieniami katastrofy, którymi raczy się nas od wielu tygodni.

Drugą nie mniej istotną informacją jest ta, że w chwili katastrofy nie było na lotnisku oficerów BOR (co oznacza, że szef tej formacji kłamał). Dla sprawy wynika z tego mniej więcej tyle, że wszystko, co wiemy o pierwszych – kluczowych dla śledztwa – kilkunastu, kilkudziesięciu minutach – wiemy od Rosjan. A nie są oni najbardziej wiarygodnym źródłem w tej sprawie.

Dla tych dwóch informacji warto przeczytać cały materiał. Szczególnie, że pokazują one doskonale, że „teorie spiskowe”, tak wyśmiewane w dalszej części numeru (w tekście „Inny świat” Aleksandry Pawlickiej), są o wiele bardziej racjonalne, niż to, co proponuje swoim czytelnikom tygodnik „Wprost”.

Tomasz P. Terlikowski

„Wprost” szatkuje zeznania pod swoje oszołomskie tezy

Akcja „Wprost” i rosyjskich portali: szalony generał zniszczył polski samolot rządowy

Spreparowany przez tygodnik „Wprost” materiał na temat okoliczności katastrofy smoleńskiej bazujący na lekturze 57 tomów akt śledztwa, w których posiadanie weszli dziennikarze, wygląda na pisany pod z góry założoną tezę. Autorzy publikacji, wpisując się w obowiązujący trend, w sposób nieuprawniony lansują tezy o odpowiedzialności pilotów, prezydenta RP i dowódcy Sił Powietrznych za katastrofę, przy okazji tylko wspominając o roli strony rosyjskiej. Tak zaprezentowany obraz okoliczności zdarzeń z 10 kwietnia rozmija się jednak z tym, co naprawdę wiedzą prokuratorzy.

Autorzy publikacji „Zapis śmierci” w tygodniku „Wprost” zapewniali, że nie próbują zastępować ani sądu, ani prokuratury, a wyrywkowo prezentując zawartość 57 tomów akt smoleńskiego śledztwa, chcą, by to czytelnicy sami mogli ocenić, co stało się 10 kwietnia br. Tak wyrażone intencje zostały jednak poparte bardzo subiektywną oceną i wyborem prokuratorskich akt. W efekcie zaprezentowany materiał stanowi kolejną cegiełkę w serwowanym Polakom i opinii międzynarodowej od chwili katastrofy scenariuszu mówiącym o rzekomych naciskach na załogę Tu-154M, winie pilotów oraz gen. Andrzeja Błasika.

Z pewnością wielkim nadużyciem dziennikarzy jest próba obciążenia gen. Błasika za tragiczne zdarzenie. Wprawdzie nie przyznano wprost, że siedział on za sterami tupolewa, ale przywołane zeznania świadków mają uprawdopodobnić taką wersję. Tygodnik dowodzi też, że ta kwestia jest przez prokuraturę traktowana bardzo szczególnie. Rzeczywistość temu przeczy.
– Z pewnością nie można powiedzieć, że śledczy ze szczególną atencją przyglądają się działalności gen. Błasika i jego ewentualnemu pobytowi w kokpicie Tu-154M. Owszem, ten wątek się pojawia, ale w trakcie przesłuchań rodzin pilotów – ocenia nasz informator.
Jak zauważa, w materiałach, które znają śledczy, wbrew relacji „Wprost” nie roi się od opowieści o generałach, którzy siadali za sterami samolotów. Jest za to przemilczana informacja o tym, że za sterami, na miejscu drugiego pilota, siadał obecny dowódca Sił Powietrznych gen. Lech Majewski. Dlaczego ta informacja została przeoczona przez dziennikarzy?

Tego samego dnia, w którym pojawiły się rewelacje „Wprost”, wątek o szalonym generale, który zniszczył polski samolot rządowy (w domniemaniu chodzi o gen. Błasika), podały rosyjskie portale.
W publikacji „Wprost” dominują sugestie i domysły. „Ujawniane” są zeznania świadków o tym, że gen. Błasik siadał za sterami jaków – do czego miał uprawnienia – i na kanwie tego próbuje się wywieść, że mogło się to także zdarzyć na Tu-154M (choć „Wprost” przyznaje, że odpowiedzi na to pytanie wciąż nie ma). By jednak wywrzeć na czytelniku wrażenie, że gen. Błasik mógł przesadzić, przywoływane są zeznania rodzin pilotów, w których podkomendni mieli skarżyć się na swojego dowódcę, a to za wysokie wymagania, jakie stawiał, za ciężkie szkolenia survivalowe dla pilotów, czy też osobiste nadzorowanie zwolnień lekarskich pilotów.

Kolejnym odpowiedzialnym za katastrofę według „Wprost” staje się Lech Kaczyński, prezydent RP, którego największą wadą było to, że często się spóźniał. To dlatego – jak czytamy w tygodniku – załoga nie lubiła z nim latać. By wywrzeć większe wrażenie, autorzy odwołali się do zeznania wdowca po funkcjonariuszce BOR, w którym zawarta została ocena, jakoby w 90 procentach spóźnienie prezydenta RP było przyczyną tragedii (przez to piloci działali pod presją czasu), a w 10 proc. za wypadek odpowiadają Rosjanie. Autorzy zauważyli, że to „nie do końca sprawiedliwy zarzut”, ale mimo to zdecydowali się na jego publikację. Tymczasem przy organizacji lotu 30-minutowe przesunięcie godziny wylotu w formalnych dokumentach lotu nie jest jeszcze nawet uznawane za spóźnienie.

Wygodna selekcja

Dlaczego przywiązuje się tak dużą wagę do tych zeznań, a nie napisano, że w aktach są zeznania rodzin członków załogi, które wyraźnie życzą sobie, by zaprotokołować, iż są zbulwersowane działalnością Edmunda Klicha i próbami obarczania odpowiedzialnością za całość katastrofy wyłącznie pilotów i gen. Błasika? – Jeżeli dziennikarze nie mieli czasu, by dokładnie przejrzeć ten obszerny materiał, to nie powinni na ten temat pisać i deformować zawartości akt. A jeżeli widzieli te zeznania, to tym bardziej z ich działań wypływa wyłącznie chęć „skrojenia” tekstu pod z góry założoną tezę – zaznacza nasz rozmówca. Jak zauważa, prokuratorski materiał jest bardzo ciekawy i pozwala pytać o działalność strony rosyjskiej – sprawy w „raporcie” tygodnika niemal przemilczanej.

Prokuratura dysponuje m.in. zeznaniem jednego z żołnierzy specpułku, który zdementował dotychczas pojawiające się informacje na temat obecności tzw. liderów na pokładach polskich samolotów lądujących w Rosji. Jego zdaniem, w przypadku kwietniowego lotu to Rosjanie zrezygnowali z użyczenia nam lidera. Co więcej, do kwietnia br. było tak, że ich obecność na pokładzie była warunkiem wejścia w przestrzeń powietrzną Federacji Rosyjskiej. Jednak tego ważnego zeznania dziennikarze „Wprost” nie zauważyli. Dlaczego nie poszukali odpowiedzi na pytanie o powody takiej decyzji?
Przemilczano chociażby zeznanie urzędnika z Kancelarii Prezydenta RP, który od lat zajmował się organizacją wizyt na terenie Federacji Rosyjskiej. Tymczasem prokuratura ma jego relację, że Rosjanie zawsze stwarzali problemy, jeśli chodzi o lądowanie polskich samolotów w Smoleńsku… a tym razem problemów nie było. Ta kwestia także nie zaniepokoiła „Wprost”.

Tygodnik Tomasza Lisa powinien się dokładniej przyjrzeć materiałom z przesłuchania smoleńskiego kontrolera Pawła Plusnina. Pod protokołem musiał podpisać się prokurator Ireneusz Szeląg, szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Okazuje się, że w trakcie tej rozmowy nie padły pytania o wyposażenie lotniska, przygotowanie do wizyty, sprzęt, a samo przesłuchanie było bardzo standardowe. – Te pytania były „minimalnie dociekliwe”. Oczekiwałbym, że nasz prokurator, który przesłuchuje osobę, która była odpowiedzialna za ten lot, która widziała samolot na radarze, maksymalnie wykorzysta wiedzę świadka, mając świadomość, że może nie będzie drugiej takiej okazji – zaznacza nasz rozmówca. Oczywiście należało się spodziewać, że na pewne pytania Plusnin nie udzieliłby odpowiedzi, ale nie widać nawet śladu próby uzyskania kluczowych odpowiedzi.

Podobnych dziennikarskich uchybień jest więcej. To m.in. przemilczana kwestia rozbieżnych informacji przekazywanych przez funkcjonariuszy BOR dotyczących miejsca katastrofy i stanu ciała prezydenta RP. Pomija się kwestię dotyczącą nieodzyskanych dotąd terminali BalckBerry należących do gen. Franciszka Gągora i gen. Andrzeja Błasika.
Okazuje się, że mimo oficjalnych zapewnień, iż w samolocie nie było urządzeń wrażliwych, rzeczywistość jest inna. Prokuratorzy mają tego ślad chociażby w postaci zapytania kierowanego przez Ministerstwo Obrony Narodowej do prokuratury na temat stanu jej wiedzy o losie tych urządzeń.

To nie jedyne nieodzyskane urządzenia. Kilka dni po katastrofie prywatny telefon jednego z BOR-owców był uruchamiany. Aparat nie wrócił do Polski, podobnie stało się z wieloma pamiątkami, kosztownościami, laptopami należącymi do pasażerów Tu-154M. To rodzi pytania o to, co działo się tuż po wypadku na miejscu katastrofy.

„Wprost” napisało też o telefonie śp. posła PSL Andrzeja Deptuły, który nagrał się na skrzynce pocztowej telefonu swojej żony w momencie katastrofy. W ocenie posła Antoniego Macierewicza (PiS), szefa parlamentarnego zespołu ds. katastrofy smoleńskiej, ujawniona informacja o telefonie posła Deptuły kwestionuje dotychczas przekazywany przebieg wydarzeń. – Wydaje się, że ten zapis telefoniczny pokazuje nam wydarzenia, które się działy w powietrzu, a więc tu mamy opis katastrofy. Te dźwięki mówią o rozpadającym się samolocie w powietrzu, a nie na ziemi – zaznaczył Macierewicz. Jak zapewnił, w miniony piątek u marszałka Sejmu został złożony wniosek zespołu o pilną informację premiera Donalda Tuska na temat dotychczasowych działań podejmowanych przez organy państwa w celu wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej.

Z niecierpliwością czekamy, aż „Wprost” opublikuje historię korespondencji pomiędzy prokuraturą a Źandarmerią Wojskową, która nie miała pojęcia, w jaki sposób bezpiecznie przewieźć do laboratorium zabezpieczone próbki materiału genetycznego i kiedy poczyniono starania, by ustalić listę instytucji, które byłyby zdolne do wykonania tego zadania…

Marcin Austyn

Za: Nasz Dziennik, Środa, 3 listopada 2010, Nr 257 (3883)


Rosjanie zadowoleni z publikacji u Lisa

Rosyjskie media z uwagą prześledziły doniesienia tygodnika „Wprost” na temat smoleńskiego śledztwa i zareagowały natychmiast, pisząc, że winnym tragedii był śp. gen. Andrzej Błasik. Były dowódca naszych sił powietrznych jest przez Rosjan nazywany „szalonym” i „skandalistą”. Tekst we „Wprost” doskonale pasuje Rosjanom, którzy od początku winą za katastrofę obarczają polskich pilotów i osoby, które miały rzekomo wywierać na nich wpływ, w tym prezydent Lech Kaczyński i gen. Błasik.

Wczorajsze nagłówki artykułów zamieszczonych w rosyjskich gazetach i portalach internetowych są znamienne. Oto tylko niektóre z nich: „Polskie media: Samolot Kaczyńskiego zniszczył generał skandalista”; „Lecha Kaczyńskiego 'wsadził do grobu’ Dowódca Polskich Sił Powietrznych”; „Dowódca Polskich Sił Powietrznych był w konflikcie z pilotami”; „Źony pilotów polskiego Tu-154 opowiedziały o konflikcie z dowódcą Sił Powietrznych”; „Bliscy pilotów są przekonani, że na załogę wywierano presję”; „Tajemnica śmierci Kaczyńskiego ujawniona”.
W tej atmosferze nie dziwi choćby publikacja „Komsomolskoj Prawdy”, która w artykule pod tytułem „Polska prasa opowiedziała o konflikcie pilotów pokładu Nr 1 z generałem” pisze, iż „tygodnik 'Wprost’ ujawnił nowe szczegóły katastrofy prezydenckiego Tu-154 pod Smoleńskiem. Okazuje się, że piloci byli w napiętych stosunkach z dowódcą Sił Powietrznych Polski Andrzejem Błasikiem, który według pewnych przypuszczeń, zmusił załogę do lądowania samolotu Kaczyńskiego w gęstej mgle. Według zeznań żon zmarłych pilotów, Błasik i wcześniej niejednokrotnie próbował 'naciskać’ na pilotów i często wyganiał z fotela drugiego pilota i zajmował jego miejsce. Źony były przekonane, że wszystko to oddziaływało na ich mężów przygnębiająco”. Dziennik ponawia też oskarżenia, że w momencie katastrofy Andrzej Błasik znajdował się w kabinie pilotów wbrew przepisom i że załoga była zmuszona lądować pod jego naciskiem. A skoro tak, to rosyjskiego czytelnika nie zdziwi nazywanie zasłużonego polskiego generała „szalonym”.

Portal RossBusinessConsulting nazywa z kolei Andrzeja Błasika generałem skandalistą, który „zniszczył samolot Kaczyńskiego”. Ta publikacja także powołuje się na „Wprost” i wybija na czoło informacje o rzekomym konflikcie pilotów i generała. A działanie pod silnym stresem i naciskiem Andrzeja Błasika miało spowodować, że „piloci, którzy kierowali Tu-154, nie tylko nie słuchali informacji dyspozytora, lecz również przegapili sygnały pokładowego systemu TAWS o możliwym zderzeniu z ziemią”.

Oczywiście nikt z rosyjskich dziennikarzy nawet się nie zająknie, że w żadnej armii świata nie ma mowy o konflikcie między dowódcą a podwładnymi. W takiej sytuacji podwładny jest przenoszony do innej jednostki i taką decyzję gen. Błasik mógł podjąć w każdej chwili wobec każdego pilota, także z pułku obsługującego samoloty rządowe. Ale tego nie zrobił, więc najwidoczniej konfliktu po prostu nie było.

Ewa Rzeczycka-Surma

Za: Nasz Dziennik, Środa, 3 listopada 2010, Nr 257 (3883)

Za: Fronda.pl | http://www.fronda.pl/news/czytaj/co_wynika_z_informacji_wprost

Skip to content