Aktualizacja strony została wstrzymana

Tragedie kończą się komedią – Stanisław Michalkiewicz

Znowu wychodzi za dobrze, tym razem z Ryszardem C., a właściwie nie tyle z samym Ryszardem, który po chwili wylewności („nienawidzę Kaczyńskiego…”) zamilkł jak grób i chociaż już wieczorem tego samego dnia został poddany próbie przesłuchania przez niezależnego prokuratora, nadal milczy jak zaklęty. Czy został w międzyczasie przez jakąś życzliwą osobę rzeczywiście zaklęty, tzn. – poinstruowany, czy też milczy sam z siebie – tego nie wiadomo, ale to nic nie szkodzi, bo w jego imieniu i zastępstwie rozjazgotali się politycy z panem prezydentem Bronisławem Komorowskim na czele. Chodzi o to, że jakiś inkasent zeznał o straszliwym spisku na życie pana prezydenta, o którym się dowiedział przy okazji wykonywania obowiązków inkasenckich. I nic dziwnego – gdyby taki inkasent przyszedł, dajmy na to, do mnie, i wydarłby mi ostatni grosz na przykład na milionową odprawę dla redaktora Tomasza Lisa, żeby miał czym obetrzeć sobie łzy po ewentualnym odproszeniu go z państwowej telewizji, to pewnie też bym zaczął wykrzykiwać, że tę całą bandę idiotów należałoby powystrzelać – ale dlaczego pan prezydent takie rzeczy zaraz bierze do siebie – Bóg jeden wie. Możliwe zresztą, że i jemu jakiś życzliwy fachowiec doradził, żeby wziął sprawę w swoje ręce i poczuł się zagrożony, niczym pan Henryk Wujec, który – jak pamiętamy – dostał rozkaz, by „czuł się odwołany”. Toteż pan prezydent zaraz poczuł się zagrożony, podobnie jak wiele innych osobistości, które poprosiły o ochronę BOR i natychmiast ją dostały. Wzbudziło to zrozumiałą irytację prezesa Jarosława Kaczyńskiego, który nie bez racji, uważał się za zagrożonego najbardziej, a tymczasem lawinowe upowszechnianie się zagrożenia odzierało całą sytuację z wyjątkowości. Na tym tle rozgorzały spory, kto jest bardziej zagrożony, kto mniej, a kto wcale.

Spory te z wielkim zaangażowaniem podchwyciły i podsycają niezależne media, co wzbudza podejrzenia, że jeśli nawet Ryszard C. – w końcu były(?) konfident – nie wykonywał zadania zleconego, to na tym etapie sprawą zajęli się już pierwszorzędni fachowcy od robienia ludziom wody z mózgu i sterują nią w kierunku absurdalnej groteski.
Ale jeśli wielu, zwłaszcza pierwszorzędnych fachowców, chce dobrze, to zawsze pojawia się ryzyko, że może wyjść za dobrze – podobnie jak w przypadku katastrofy smoleńskiej. Oto bowiem w kilka dni po morderstwie pracownica łódzkiego biura poselskiego człowieka o zszarpanych nerwach, czyli wicemarszałka Stefana Niesiołowskiego, ni stąd, ni zowąd przypomniała sobie, że ten cały Ryszard C., zanim zastrzelił w biurze PiS Marka Rosiaka, odwiedził biuro wicemarszałka Niesiołowskiego i  o niego wypytywał, a kiedy okazało się, że wicemarszałek jest nieobecny, zapytał o adres biura PiS i tę informację uzyskał. Wprawdzie portier żadnego Ryszarda C. przypomnieć sobie nie mógł, ale za to przypomniał go sobie dokładnie pan Benedykt Czuma, brat rodzony byłego ministra sprawiedliwości,  posła PO Andrzeja Czumy, w młodości Farys opozycji demokratycznej, obecnie na łaskawym chlebie w łódzkim biurze wicemarszałka, jako jego „doradca”. („Widząc, że pies nieborak obgryzuje kości, żywił go stary szafarz, kędyś podstarości” – napisał był pozbawiony złudzeń biskup Krasicki). Zatem nie ma już ryzyka, że testis unus – testis nullus, co się wykłada, że jeden świadek – żaden świadek – bo świadków jest aż dwoje, zatem mogliby się nawet rozmnażać – co, nawiasem mówiąc, przewidział Aleksander Fredro, wkładając w usta Rejenta Milczka sentencję, iż „nie brak świadków na tym świecie” – ale za to rodzą się inne wątpliwości. Wprawdzie wicemarszałek Niesiołowski natychmiast uznał, że to właśnie on był wytypowany przez Ryszarda C. na ofiarę, w związku z czym dostąpił cudownego ocalenia, więc zrozumiałe jest samo przez się, iż Opatrzność musi darzyć go szczególnymi względami – ale przecież nie musi to być interpretacja jedyna. Nie chodzi nawet o kategoryczny protest ze strony Jarosława Kaczyńskiego, który sugestię wysuniętą przez wicemarszałka Niesiołowskiego uznał za brudne gierki, jako że to przecież on miał być główną ofiarą Ryszarda C. – tylko o całkiem logiczny wniosek, że skoro tak, to znaczy, iż Ryszard C. został skierowany do biura PiS przez pracowników biura poselskiego wicemarszałka Stefana Niesiołowskiego. Nie oznacza to oczywiście, a w każdym razie nie musi oznaczać od razu jakiegoś współdziałania, ale nie ulega wątpliwości, że gdyby nie podano mu tam adresu biura PiS, toby tego adresu nie znał i może tam nigdy nie trafił. Czy w tej sytuacji nie byłoby jednak lepiej, gdyby ani pracownica łódzkiego biura wicemarszałka Niesiołowskiego, ani pan Benedykt Czuma niczego sobie nie przypomnieli? Lepsze jest wrogiem dobrego, a  pierwszorzędni fachowcy też mogą się niekiedy mylić.

Nie da się ukryć, że jeśli ta licytacja potrwa jeszcze jakiś czas, to Ryszard C. będzie mógł przebierać w rozmaitych wersjach, niczym były prezydent naszego państwa Lech Wałęsa – w „koncepcjach”, które mu jedna drugą jak królika… no, mniejsza z tym. Nic dziwnego tedy, że milczy, skoro tyle wybitnych osobistości chlapie i za siebie, i za niego.

Tymczasem na odcinku śledztwa smoleńskiego „trup baronowo, grób baronowo, plajta, klapa, kryzys, krach!”. Ruscy szachiści najwyraźniej zakpili sobie z premieru Tusku w żywe oczy, a najbardziej śmieszne jest to, że nawet nie ośmiela się on jęknąć, bo właśnie rozpoczęły się przygotowania do przyjacielskiej wizyty, jaką w naszym tubylczym kraju ma złożyć rosyjski prezydent Dymitr Miedwiediew. Szef naszej, pożal się Boże, „dyplomacji” składa się już jak scyzoryk i bredzi, że „razem z Rosją możemy być silniejsi, bo nasze gospodarki się uzupełniają”, a w ogóle to dobrze by było, gdyby Rosja „przysunęła się” do Zachodu. Dotychczas wiadomo było, że w Platformie Obywatelskiej najbardziej zszarpane nerwy ma pan wicemarszałek Stefan Niesiołowski, ale okazuje się, że i ministrowi Sikorskiemu też niewiele brakuje. Toż przecie Rosja „przysuwała się do Zachodu” już pięć razy! Za pierwszym razem król Stefan Batory odepchnął ją na 200 lat. Drugie przysunięcie skończyło się likwidacją państwa polskiego na 123 lata, za trzecim razem, w roku 1920, Polacy nadludzkim wysiłkiem odsunęli ją na 19 lat, za czwartym – mieliśmy dwie okupacje i ponowną likwidację „pokracznego bękarta traktatu wersalskiego”, a za piątym – PRL, która Radosławowi Sikorskiemu tak bardzo się nie podobała, że aż w swojej posiadłości w Chobielinie koło Nakła ustanowił „strefę zdekomunizowaną”. Cóż zatem ma znaczyć pragnienie szefa naszej tubylczej, pożal się Boże, dyplomacji, by Rosja przysunęła się po raz szósty? Pięć razy mu za mało? Aż taki jest słabosilny? To bardzo podejrzana sprawa. Rzadko przyznaję rację posłu Palikotu, ale chyba miał słuszność, postulując, by dygnitarzy co jakiś czas badali jacyś lekarze, albo przynajmniej weterynarz. Kto wie – może medycyna wzbogaciłaby się o jakąś jednostkę chorobową na tle zmiany watahy?

A skoro już o zmianie watahy mowa, to na horyzoncie pojawił się kolejny sygnał wskazujący, że starsi i mądrzejsi zamierzają nieco przebudować tubylczą scenę polityczną. Oto niezawisły Trybunał Konstytucyjny rada w radę uradził, że finansowanie przez państwo rolniczych składek na ubezpieczenie zdrowotne jest sprzeczne z konstytucją. Wyrok ten podcina fundamenty Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego, będącej źrenicą oka Polskiego Stronnictwa Ludowego, które od stu z górą lat z powodzeniem eksploatuje tę samą doktrynę polityczną, że „najcięższa jest dola chłopa”. Trybunał wyznaczył Sejmowi 15-miesięczny tempus deliberandi do usunięcia tej sprzeczności – a więc aż do przyszłorocznych wyborów parlamentarnych. PSL ma więc nad czym rozmyślać, zwłaszcza że według ostatniego sondażu, na pierwszym miejscu jest oczywiście PO, na drugim – PiS, na trzecim – Sojusz Lewicy Demokratycznej – i koniec – bo PSL, nie mówiąc już o Ruchu Poparcia Posła Palikota (1 procent), znajduje się pod kreską i do Sejmu już by nie weszło. Wygląda zatem na to, że rolę trzeciej siły razwiedka zdecydowała się powierzyć Sojuszowi Lewicy Demokratycznej, no bo jakże inaczej w perspektywie bycia „razem” z Rosją? Któż lepiej tu przypilnuje, byśmy się z rosyjskich objęć już nigdy nie wyswobodzili? Potwierdza się zatem, że poseł Palikot wykonywał, albo nadal wykonuje zadanie rozciągania ideologicznych wpływów SLD na środowiska dotychczas przez tę partię niepenetrowane. Ta ideologia to „nowoczesność” rozumiana jako obyczajowe poluzowanie i walka z chrześcijaństwem, a zwłaszcza – z Kościołem. Może nie być taka trudna, bo zaraza wydaje się obecna już w Grenadzie. Oto przed tygodniem JE abp Henryk Hoser ostrzegł posłów, że ten, kto poprze ustawę dopuszczającą in vitro, automatycznie postawi się poza wspólnotą Kościoła. Ale wkrótce potem JE bp Tadeusz Pieronek w rozmowie z Moniką Olejnik ustalił, że abp Hoser „posunął się za daleko”, a człowiek raz ochrzczony, żeby nie wiem co robił, to ze wspólnoty Kościoła wyłączyć się nie może. Przede wszystkim zaś najważniejsza jest demokracja i kompromis, bo państwo ustala prawa nie tylko dla wierzących, ale i niewierzących. To bardzo oryginalny punkt widzenia, bo np. Kodeks karny, w którym taka, dajmy na to, kradzież zabroniona jest pod groźbą kary, uchwalony został zarówno dla złodziei, jak i dla uczciwych. I co z tym fantem teraz zrobimy? Ciekawy gość z tego biskupa Pieronka, no nie?

Po tej deklaracji biskupa Pieronka prezydent Komorowski nabrał animuszu i oświadczył, że żadnej ekskomuniki w związku z ustawą się nie obawia, bo to „nie te czasy”. Najwyraźniej przełożeni musieli go zapewnić, że nie będzie żadnych ekskomunik, jeszcze tego by brakowało! W tej sytuacji nic dziwnego, że biskupi już tylko wezwali wiernych do modlitwy na intencję przepadnięcia ustawy. No, to oczywiście nikomu jeszcze nie zaszkodziło, a twarz pozwala zachować.

Stanisław Michalkiewicz
www.michalkiewicz.pl

Za: Goniec-Toronto NR 43/2010 | http://www.goniec.net/teksty.html#teksty

Skip to content