Aktualizacja strony została wstrzymana

Medialna tresura – Jan Pospieszalski

Zamiast kontroli władzy przez opinię publiczną mamy dziś kontrolę społeczeństwa przez sprzęgnięte z władzą media

Rządząca Platforma Obywatelska i media komercyjne są jak syjamscy bracia: złączeni interesami, poglądami i biografiami. Czy Polska stawać się będzie znów krajem „jednej partii i jednej gazety”, a wkrótce także jednej telewizji, choć rozpisanej na kilku nadawców?

Siedzę przed telewizorem i przerzucam kanały. Właśnie trwają nakładające się na siebie wieczorne serwisy informacyjne w komercyjnych stacjach. W obu to samo. Od napadu na siedzibę Prawa i Sprawiedliwości w Łodzi mija dopiero drugi dzień, a już się okazało, że napastnik zaatakował działaczy PiS niejako przez przypadek, bo chciał zabić jakiegokolwiek ważnego polityka. Słyszymy dziś, że szaleniec nienawidził całej klasy politycznej. – Frustratowi obojętne było, kto – może ktoś z SLD albo mieszkaniec Pałacu Prezydenckiego, tłumaczą dziennikarze, komentatorzy, politolodzy. Przekaz z ekranu eleganckiego eksperta uwiarygodniony jest powolnym, monumentalnym oświadczeniem z sejmowej mównicy samego ministra Jerzego Millera. Zaraz, zaraz – nie dowierzam oczom i uszom. Przecież jeszcze wczoraj wszyscy słyszeliśmy, jak sprawca wyraźnie powiedział: „Nienawidzę PiS”, „Chciałem zabić Jarosława Kaczyńskiego, ale miałem za małą broń”. Dziś tych słów już stacje komercyjne nie przypomniały. Za to mamy spekulacje: czy ważnym politykiem SLD miał być Leszek Miller? A może Grzegorz Napieralski? Twarze potencjalnych ofiar politycznego mordu przewijają się przez ekran, utrwalając silny przekaz: „To oni mieli zginąć. Cudem ocaleli…”. Ruszyła machina interpretacji. Na antenie TVN Justyna Pochanke zamiast o politycznym morderstwie mówi: „Po ataku na biuro poselskie [Jarosław Kaczyński] zwołuje konferencję prasową i… sam atakuje”.
Biorę do ręki popularny tabloid – na okładce twarze winnych wzniecenia politycznej wojny. W roli głównego sprawcy obsadzono Jarosława Kaczyńskiego. Tabloid robi to samo, co znana z „finezji” „Gazeta Wyborcza”, tylko sprytniej, bo powołuje się na sondę telefoniczną przeprowadzoną przez ośrodek badań opinii. Przypisanie winy prezesowi PiS nie musi być opatrzone tak jak w „GW” nazwiskiem autorki, wystarczy przytoczyć sondaż. Większość Polaków, jak należy wnioskować, obarcza moralną odpowiedzialnością za śmierć niewinnego działacza PiS – prezesa PiS. Dlaczego tak bezczelnie i bezkarnie wprowadza się ludzi w błąd?

Medialny biznes
Świat mediów w Polsce jest specyficzny. Opisując go, należy pamiętać o kilku rzeczach: media są biznesem; media tworzą ludzie, a ludzie mają swoje interesy, poglądy, biografie, niektórzy jeszcze – misję; w naszym systemie politycznym media uczestniczą w wyłanianiu władzy, a potem w jej utrzymaniu. To, co oglądamy na ekranie lub czytamy „na łamach”, jest wypadkową tych zależności.
Po pierwsze, media są biznesem, więc muszą zarabiać pieniądze. To oczywiste, ale to także znaczy, że mają swoich właścicieli. Jeden z nich w sposób rozbrajająco szczery odpowiedział, czym jest program telewizyjny: „To sposób utrzymania widza przed ekranem pomiędzy jednym a drugim blokiem reklamowym”.
Bo przecież emisja reklam daje zysk, więc sprawa jest prosta. W logice biznesu to te kilkuminutowe przerwy w filmach i programie są najważniejsze, cały pozostały program ma pracować tylko na to, by widz wytrwał przy nadawcy. Jeśli ktoś nam mówi, że nadawcy telewizyjni i radiowi sprzedają czas antenowy, a gazety powierzchnię reklamową, nie należy im wierzyć. Oni sprzedają nasze zainteresowanie, naszą uwagę – to znaczy nasze głowy. Specjalny system badania oglądalności mediów elektronicznych i czytelnictwa gazet monitoruje na bieżąco audytorium poszczególnych nadawców, a to rządzi cennikiem reklam. Im większe wykazujemy audytorium, tym droższa u nas reklama.

Wyścig kosztem emocji
Jeśli zachodzimy w głowę, skąd w mediach coraz więcej scen erotycznych, wulgarnych czy wręcz pornografii, dlaczego na ekranie coraz więcej krwi, gwałtu i agresji, odpowiedź jest prosta. To patent na zaangażowanie naszej uwagi – podprogowy sposób wymuszenia pozostania przed ekranem. Wszystkie obrazy związane z seksualnością stanowią niezwykle silny impuls, pobudzają i bardzo mocno angażują uwagę.
Psychologowie zauważyli, że komunikaty występujące w bezpośrednim sąsiedztwie tych obrazów są znacznie silniej zapamiętywane. Nie wiem, czy autorzy zwiastunów telewizyjnych o tym wiedzą, ale pakują wszystkie „smaczne” scenki w trzydziestosekundowy spot, czując, że właśnie te obrazki przyciągną widownię. Kosztem naszych emocji trwa wyścig nadawców o zdobycie lub przechwycenie widza, o zwiększenie audytorium, a co za tym idzie – zysków. Klucze do naszej wrażliwości są w rękach „macherów” od ramówki, reklamy i promocji.

„Młodzi, lepiej wykształceni, z większych miast”
To określenie usłyszałem kilka lat temu po raz pierwszy, gdy dwie stacje komercyjne toczyły spór o oglądalność i cenę reklamy. – Wprawdzie nasz konkurent ma większe ilościowo audytorium, mówiono, ale to my mamy lepszego widza. Nasze audytorium to ludzie lepiej wykształceni, młodzi, na dorobku, zarabiający i wydający więcej pieniędzy. Oni są lepszą grupą konsumentów. Emisja reklam w naszej stacji powinna więc być droższa.
Dla reklamodawców i decydentów telewizyjnych najważniejsza jest tzw. grupa komercyjna. Sprzedający reklamy i dyrektorzy programowi stacji telewizyjnych przyjęli, że ludzie w wieku 16-49 lat zarabiają, a więc i wydają więcej pieniędzy niż pozostali. Z całego przekroju społecznego oni są upragnionym adresatem perswazji, jaką jest komunikat reklamowy. Reklama trafiająca w ich oczekiwania, ich wrażliwość, przynosi lepszy rezultat. Skoro tak, należy więc programować i redagować zawartość anteny w ten sposób, by właśnie tę grupę utrzymać pomiędzy jednym a drugim blokiem reklamowym.
„Jesteś tyle wart, ile twój portfel”, zdają się nam mówić nadawcy telewizyjni. Idąc tym torem myślenia, podzielono telewidzów na kategorie wiekowe: 16-49 lat, czyli lepszych, i pozostali – gorszych. Ponadto w obrębie tego podziału na więcej konsumujących (lepszych) i mniej (a więc gorszych). W demokracji, w dobie obowiązywania nowej świeckiej religii, jaką są prawa człowieka, w czasach walki z dyskryminacją i z wykluczeniem, w jednym z najważniejszych obszarów życia społecznego zastosowano jawnie praktyki dyskryminacyjne. A ponieważ ta grupa konsumencka lub wyobrażenie o upodobaniach tej grupy rządzi programem, wrażliwość i potrzeby pozostałych widzów określono jako mniej ważne. Króluje rozrywka: seriale, widowiska taneczne, sensacja, seks i przemoc… Źeby utrzymać widza przed ekranem, trzeba rozhuśtać emocje. Tylko że ten mechanizm raz puszczony w ruch wymaga zwiększania dawki. Obserwujemy ciągłą eskalację bodźców. Coraz więcej czasu spędzamy przed ekranami, często dwoma naraz, bo oglądanie telewizji z laptopem na kolanach nikogo już nie dziwi.
Przekaz wymagający namysłu, refleksji, skupienia uwagi jest eliminowany albo spychany jako ten mniej atrakcyjny, mniej komercyjny, na porę głęboko w nocy…
No tak, ale mamy jeszcze telewizję publiczną, ze swoją misją i zobowiązaniami wobec społeczeństwa. Dyrektorzy TVP odpowiadają na to, że grają na tym samym boisku, więc obowiązują te same reguły rynku i nie da się stosować innych rozwiązań.

Politycy w mediach, czyli Kolenda-Zaleska zamiast orędzia
Nadawcy komercyjni w Polsce tworzą korporacje – duże grupy kapitałowe. Właściciele ich mają swoje interesy i ambicje wykraczające daleko poza robienie tylko telewizji. W kręgu ich zainteresowań, oczywiście w pierwszej kolejności, są firmy związane z mediami, ale nie tylko. Mogą to być ubezpieczenia, grupy energetyczne, banki, deweloperzy. Duży biznes nie działa w próżni – nie jest niezależny, musi się liczyć z otoczeniem. Tym finansowym, często globalnym, ale również, a może przede wszystkim – politycznym. To politycy tworzą reguły gry, dają koncesje, licencje, rozstrzygają zamówienia rządowe, ogłaszają przetargi, podejmują decyzje o prywatyzacji. Dlatego jedne ugrupowania i środowiska mają w mediach komercyjnych parasol ochronny i mogą z ich udziałem zarządzać nastrojami, a inne ugrupowania są ukazywane jako wróg publiczny, zagrożenie demokracji – opozycja antysystemowa. W tym celu uruchomiono, jak pokazuje praktyka ostatnich lat, cały „przemysł nienawiści”. Już nikt nie ukrywa zaangażowania nie tylko w publicystyce czy w „informacji”, ale też w rozrywce. Ponieważ jawne zaangażowanie traktowane może być przez widza trochę podejrzanie, więc tłumaczy się to względami ochrony państwa przed zagrożeniem. Dla dobra „demokracji” wszystkie chwyty są dozwolone. Usłużne media gwarantują taką osłonę i interpretację. Oponent polityczny nie jest już opozycją, ale reprezentantem groźnej sekty burzącej porządek publiczny w kraju.
Ale system zależności działa w obie strony. Widzieliśmy to właśnie zaraz po dramatycznych wydarzeniach w Łodzi. Symboliczną wymowę miała wizyta premiera Tuska w TOK FM. Nazajutrz po wydarzeniu bez precedensu w ostatnim dwudziestoleciu, po politycznym morderstwie dokonanym z nienawiści do PiS, szef rządu nawiedza niszowe radio słynące ze swojego zaangażowania w walkę z Prawem i Sprawiedliwością. Dwie godziny poświęca na rozmowę z Janiną Paradowską, która stała się przykładem braku obiektywizmu, dyspozycyjnego politycznie dziennikarstwa, uosobieniem niechęci do Jarosława Kaczyńskiego i jego formacji. Na drugi dzień prezydent Komorowski, któremu prawo gwarantuje natychmiastowy dostęp do telewizji publicznej, by w chwilach ważnych dla państwa wygłosić orędzie, nie korzysta z tego. Przyjmuje natomiast zaproszenie TVN i rozmawia z Katarzyną Kolendą-Zaleską, dziennikarką, która kilka dni wcześniej dopuściła się ordynarnego kłamstwa w relacji z wystąpienia prezesa Kaczyńskiego, manipulując jego wypowiedź tak, by zawierała rzekome rasistowskie i szowinistyczne akcenty. W tych ważnych dla państwa chwilach wywiad premiera w radiu spółki Agora i wystąpienie prezydenta w telewizji grupy ITI można traktować jako swoisty przykład zależności wzajemnej – polityków od komercyjnych mediów. A decyzje rozmów właśnie z tymi dziennikarkami, mimo werbalnych deklaracji pojednania, wyglądają na demonstrację złej woli.
Wzajemne zależności polityków i komercyjnych mediów ilustrują działania premiera Tuska i prominentnych działaczy PO zapowiadające likwidację abonamentu finansującego media publiczne. Krytyka tej „złej daniny” odbiła się gwałtownym spadkiem wpływów i spowodowała dramatyczne kłopoty finansowe TVP i Polskiego Radia. Pogorszenie ich kondycji daje możliwość ekspansji mediów komercyjnych. Raport Fundacji „Wolność i Demokracja”, przygotowany dla amerykańskiej instytucji Freedom House, działania rządu powodujące osłabienie mediów publicznych uznaje za antydemokratyczne, ograniczające wolność słowa i wymierzone w niezależność mediów w Polsce. Wskaźnik dla Polski w skali 1-7 punktów dla niezależności mediów za rok 2009 wyniósł tylko 2 punkty!

Kontrola władzy czy tresura społeczeństwa
Media komercyjne mają swoich właścicieli, a ci mają swoje biografie, swoje interesy i poglądy. Zainteresowanych odsyłam do obszernej lektury raportu o likwidacji WSI, gdzie w cytowanych zeznaniach z procesu Grzegorza Źemka opisane jest powstanie firmy ITI z pieniędzy peerelowskich wojskowych służb. Środowisko funkcjonariuszy służb, które potem utworzą Polsat, opisuje dokładnie książka „Transformacja podszyta przemocą” wydana przez Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.
Środki społecznej komunikacji, któr e miały uczestniczyć w kontroli władzy i być ważnym elementem systemu demokratycznego, są dziś środkami masowego przekazu. Rządzący nie tylko nie są pod społeczną kontrolą, ale za pomocą mediów tresują społeczeństwo. A jeśli zdarzy się, że obywatele wybiorą władze nie tak, jak trzeba (wybory 2005), należy ich przywołać do porządku. Gdy ludzie na chwilę odzyskają głos, gdy zostaje uchylona szczelna zasłona propagandy, tak jak to zarejestrowaliśmy z Ewą Stankiewicz w filmie „Solidarni 2010”, pojawia się przerażenie i wściekła reakcja obozu władzy. Dlatego należy ten przekaz „odkręcić” wszelkimi możliwymi metodami. Kłamstwem, manipulacją, fałszywymi oskarżeniami i szyderstwem. Wszystkich, którzy mogą popsuć proces tresury, trzeba odsunąć od kamer i mikrofonów.

Jan Pospieszalski

Autor jest publicystą, w TVP prowadzi program „Warto rozmawiać”.

Za: Nasz Dziennik, Środa, 27 października 2010, Nr 252 (3878) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20101027&typ=my&id=my21.txt

Skip to content