Aktualizacja strony została wstrzymana

Rodziny ofiar smoleńskich: Nikt z nas nie ma potwierdzenia poprawnej identyfikacji badań DNA

W śledztwie tak bardzo publicznie wyeksponowanym i o takim znaczeniu to prokuratura powinna wyjaśniać, dlaczego działa w taki sposób, a nie inny. Jeżeli śledczy czują się skrzywdzeni, być może faktycznie nieusprawiedliwionymi opiniami, to zawdzięczają to tylko sobie, brakowi transparentności własnych działań

Z Bartoszem Fetlińskim, synem zmarłej tragicznie w smoleńskiej katastrofie senator Prawa i Sprawiedliwości Janiny Fetlińskiej, rozmawia Anna Ambroziak

Od kogo i w jakich okolicznościach dowiedział się Pan o katastrofie na lotnisku Siewiernyj?
– Około godziny 9.30 rano 10 kwietnia zadzwonił mój ojciec z informacją, że samolot się rozbił. Następne pół godziny spędziłem, odświeżając co chwila strony czołowe polskich portali informacyjnych, czekając na informacje o ofiarach. Pierwszy raz żałowałem, że nie mam telewizora. Pomimo napływających coraz gorszych wiadomości nie dopuszczałem do siebie najgorszej wersji wydarzeń. Wszelkie nadzieje rozwiały dopiero wielkie tytuły „Nikt nie przeżył”. Postanowiłem wtedy pojechać do ojca. To były bardzo ciężkie godziny w pociągu, gonitwa myśli przerywana telefonami od kolejnych osób upewniających się, że doszły do mnie te informacje, i składających kondolencje.

Kto identyfikował ciało Pana Mamy?
– Do Moskwy pojechałem z ojcem oraz długoletnim przyjacielem rodziny. Wszyscy byliśmy w owym instytucie medycznym, gdzie odbywały się identyfikacje. Mimo szczegółowych przesłuchań dopiero trzecie pokazane ciało było właściwe. Z racji działalności Mamy w środowiskach medycznych zidentyfikowały ją osoby spoza rodziny, w tym członek Lotniczego Pogotowia Ratunkowego oraz pani minister Ewa Kopacz.

Senator Fetlińska była prawdziwym społecznikiem, pośmiertnie została odznaczona Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski…
– Najważniejszym obszarem działalności Mamy była służba zdrowia. W poprzedniej kadencji pełniła funkcję wiceprzewodniczącej senackiej Komisji Zdrowia. Jako doktor nauk medycznych w zakresie pielęgniarstwa starała się przede wszystkim sprawić, by pielęgniarki były bardziej doceniane w służbie zdrowia. Była też bardzo zaangażowana w rozwój szkolnictwa wyższego, zwłaszcza na kierunkach pielęgniarskich. W bieżącej kadencji zrezygnowała jednak z działalności w senackiej Komisji Nauki na rzecz Komisji Emigracji i Łączności z Polakami za Granicą. Stwierdziła, że będąc w opozycji, ma ograniczone możliwości wprowadzania realnych zmian w obszarze szkolnictwa i nauki, toteż w obecnej kadencji postanowiła poświęcić dużo czasu sprawom Polaków mieszkających za granicą, przede wszystkim na Wschodzie. Problemy emigrantów były jej dobrze znane, jej dwie siostry od dawna mieszkają za oceanem. Wiem, że przyjęła w naszym rodzinnym domu grupy polskiej młodzieży z Bijska z Ałtaju, odwiedziła Polonię w Dortmundzie. Śmiem twierdzić, że w swoich działaniach na rzecz niezliczonych mniejszych i większych spraw była bardzo skuteczna. Jej wyróżniającą cechą była umiejętność słuchania wszystkich ludzi.

Jak określiłby Pan relacje z Rosjanami po przylocie do Moskwy?
– Od strony logistycznej nasz pobyt w Moskwie został przygotowany bardzo dobrze. W hotelu bardzo dbano o naszą prywatność. Prokurator, który prowadził przesłuchanie przed identyfikacją, zresztą bardzo młody człowiek, kurczowo trzymał się biurokratycznych procedur i formularzy, co wówczas było momentami irytujące. Z perspektywy jednak widzę, że to był jego sposób na zachowanie trzeźwego myślenia. Największym zgrzytem był marny rosyjski tłumacz. Byliśmy w grupie kilku rodzin, które jako pierwsze zawieziono na miejsce, toteż panował lekki chaos. To jednak zrozumiałe, biorąc pod uwagę skalę wypadku. Nie sądzę, żeby w Polsce proces ten odbył się sprawniej. Nie spotkała nas tam ze strony Rosjan żadna przykrość, afront czy niepotrzebne przeszkody. Być może inne rodziny miały mniej szczęścia.

Co sądzi Pan o warunkach, w jakich Rosjanie przeprowadzili sekcję zwłok ofiar? Sekcje zwłok prezydenta Lecha Kaczyńskiego przeprowadzono w obskurnej budzie na peryferiach Smoleńska…
– Nie wiem, gdzie odbywały się sekcje większości ofiar, zapewne również w tym nieszczęsnym instytucie. Jest to raczej nowa placówka, toteż nie przypuszczam, aby panowały tam niewłaściwe warunki do takich prac. Co do miejsca sekcji prezydenta, myślę, że sekcja w takich polowych warunkach miała związek z tym, iż jego ciało zostało przewiezione najprędzej i bezpośrednio ze Smoleńska.

Dostał Pan w Moskwie dokumenty potwierdzające przeprowadzenie jakichś badań?
– Wiem, że sekcje się odbyły, a z całą pewnością w najbardziej interesującym mnie przypadku. Proszę wybaczyć, że nie zamierzam wdawać się w szczegóły. Natomiast sprawa braku dokumentacji z tych czynności jest bardzo niepokojąca, bo nie widzę powodu, dla którego takie dokumenty miałyby być ukrywane. W Moskwie widziałem dokument, w którym określono przyczynę śmierci Mamy jedynie jako „uraz mnogi”.

Czy docierały do Pana jakiekolwiek sygnały o niewłaściwym traktowaniu ciał w Smoleńsku?
– Na temat czynności wykonywanych w Smoleńsku nie wiem nic ponad doniesienia medialne, żadne sygnały o nieprawidłowościach do mnie nie dotarły.

Niektóre rodziny nie są pewne, że w trumnach zostali pochowani rzeczywiście ich bliscy – zamierzają wnioskować o ekshumację…
– To straszne, że są tacy, którzy jeszcze nie mają tego komfortu. Jeszcze bardziej niepokojący niż brak protokołów sekcji jest brak jakiegokolwiek potwierdzenia poprawności identyfikacji za pomocą badań DNA. Dwukrotnie, w Polsce i w Moskwie, pobierano ode mnie próbki. Nigdy nie dostałem żadnego potwierdzenia zgodności. O ile w naszym przypadku zmieniłoby ono pewność z 99,99 proc. na 100 proc., o tyle być może dla niektórych innych rodzin byłoby to duże uspokojenie.

Prokurator Seremet strofował rodziny ofiar za krytykę trybu prowadzenia śledztwa.
– Przede wszystkim razi mnie łatwość, z jakim śledztwo zostało oddane w ręce Rosjan, zwłaszcza wobec płynących sygnałów o elastyczności strony rosyjskiej. Wobec przejęcia przez Rosjan w zasadzie wszystkich czynności związanych z fizycznym zbieraniem dowodów nasza prokuratura została sprowadzona w dużej mierze do roli biura tłumaczeń. Nie twierdzę, że prokuratura nic nie robi, w aktach śledztwa widać dużo pracy, ale są to zadania pomocnicze. O naprawdę ważne dane Polska może jedynie uprzejmie poprosić. Smutna konkluzja jest taka, że decydującą rolę w tak ważnym dochodzeniu do prawdy odegra całkowicie skompromitowany MAK, będący poniekąd sędzią we własnej sprawie, prowadzony przez osoby powiązane z FSB i mrocznym światem rosyjskiej dużej polityki. Obawiam się, że jedyną prawdą, jaką może nam taka instytucja objawić, jest tylko prawda tischnerowska trzeciego rodzaju.

Czego oczekuje Pan od rządu w sprawie śledztwa smoleńskiego?
– Przede wszystkim chciałbym poznać bardzo dokładnie przyczyny katastrofy oraz jej przebieg. Przez przyczyny rozumiem coś więcej niż tylko ustalenie, kto, jakie decyzje podejmował w kokpicie. Ustalić należy przyczyny systemowe, zidentyfikować braki w szkoleniu i podtrzymywaniu umiejętności pilotów. Nie należy zapominać, że to już kolejny wypadek wojskowego samolotu po katastrofie w Mirosławcu, prawie katastrofie Herculesa w środkowej Azji, wypadku Leszka Millera czy niedawnym rozbiciu Mi-24. Bardzo ważnym rezultatem tego śledztwa musi być wykluczenie możliwości powtórzenia tego typu wypadku. Nie ma gorszej śmierci niż ta, która poszła na marne.

Z jakim nastawieniem Pana Mama jechała do Katynia? Czy był to jej pierwszy wyjazd na uroczystości?
– Mama bardzo chciała jechać do Katynia. W czasie świąt oglądaliśmy dostępne w internecie zdjęcia z cmentarza w Katyniu. Była ciekawa tego miejsca. Starała się dostać na listę osób lecących samolotem. Wśród zamordowanych w 1940 roku wojskowych leży również Stanisław Fetliński, podróż miała więc pewien wymiar osobisty. Nigdy wcześniej nie była w Katyniu.

Czy było coś, co zaniepokoiło ją w związku z przygotowywaniem tej wizyty?
– Nie rozmawialiśmy na temat przygotowania wyjazdu. Oczywiście nie podobało jej się, że uroczystości zostały rozbite na 7 i 10 kwietnia. Poza tym to był jej pierwszy lot rządowym samolotem z prezydentem. W czasie ostatniego spotkania w przeddzień katastrofy zamieniliśmy parę zdań na temat latających gratów. Na odchodnym zażartowałem nawet, żeby wzięła spadochron. Mama sporo latała, a pierwszy raz pomyśleliśmy o niebezpieczeństwie.

Był Pan 10 października w Smoleńsku?
– Przede wszystkim chciałem być w tym feralnym miejscu. Zobaczyć na własne oczy wrak, popatrzeć na pościnane drzewa, pomyśleć w samym miejscu katastrofy. Na wszystkich uczestnikach wyjazdu niesamowite wrażenie zrobił wrak. Mimo że wszyscy widzieli na zdjęciach, jak wygląda wrak i miejsce katastrofy, to fizyczny kontakt z pozostałościami po katastrofie, obecność w miejscu, gdzie wydarzyła się ta tragedia, wywarły wstrząsające wrażenie. Wiem, że dla wielu taka podróż była zbyt ciężkim przeżyciem, nie wszyscy byli gotowi emocjonalnie. Rozumiem też tych, którzy wobec patronatu pani prezydentowej i obaw o medialne wykorzystanie wyjazdu nie pojechali. W żadnym razie nie chciałbym, aby fakt wyjazdu był interpretowany jako wyraz sympatii czy antypatii politycznych. Jeśli chodzi o aspekty organizacyjne, to nie można mieć w zasadzie żadnych zastrzeżeń. Nasza podróż była zorganizowana bardzo dobrze, na wszystko był czas. W moim odczuciu, część oficjalna nie przysłoniła bardzo osobistego charakteru wyjazdu, czego się obawiałem. Na stanowcze żądanie rodzin Kancelaria Prezydenta usunęła z programu obecność dziennikarzy przy wraku.

Pańskim zdaniem, sugestia, by przywieźć krzyż harcerski do Smoleńska, była trafna? Jak przyjął Pan decyzję o usunięciu krzyża sprzed Pałacu Prezydenckiego?
– Podobnie jak większość obecnych na spotkaniu przedwyjazdowym rodzin głosowałem za niezabieraniem krzyża. Pomysł ten powstał w czasie impasu przed Pałacem Prezydenckim i w obecnych okolicznościach nie bardzo miałoby to sens. Zresztą, na spotkaniu padła bardzo słuszna uwaga, że krzyż nie został postawiony przez nas, stał się symbolem bardzo szerokim i my, rodziny ofiar, nie bardzo mamy moralne prawo do decydowania o jego losie.

Był Pan przesłuchiwany w prokuraturze?
– Byłem przesłuchiwany na wniosek Rosjan. Również polska prokuratura wystąpiła z prośbą, aby każdy, kto uważa, że ma coś istotnego do powiedzenia w sprawie katastrofy, zgłosił się na przesłuchanie, które nie jest jednak dla wszystkich obowiązkowe.

Prokurator generalny Andrzej Seremet mówił w czwartek o zarzutach formułowanych pod adresem polskich śledczych. Stwierdził, że ci, którzy je formułują, nie znają prawideł działania prokuratury.
– Rzeczywiście, działalność prokuratury jest dość enigmatyczna. Nie znam – jak chyba cała opinia publiczna – zasad współpracy pomiędzy stroną polską i rosyjską. Uważam jednak, że w śledztwie tak bardzo publicznie wyeksponowanym i o takim znaczeniu to prokuratura powinna wyjaśniać, dlaczego działa w taki sposób, a nie inny. Jeżeli prokuratura czuje się skrzywdzona, być może faktycznie nieusprawiedliwionymi opiniami, to zawdzięcza to tylko sobie, brakowi transparentności swoich działań.

Dziękuję za rozmowę.

Za: Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 16-17 października 2010, Nr 243 (3869) |http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20101016&typ=po&id=po41.txt | Nikt z nas nie ma potwierdzenia poprawnej identyfikacji badań DNA

Skip to content