Krzysztof Masłoń w artykule „Tyrmand dla dorosłych” („Plus-Minus”, 2.10.2010) rozprawia się z mitem Leopolda Tyrmanda, kreowanego od lat do roli „autorytetu moralnego” i niemal prekursora prawicowego antykomunizmu. W rzeczywistości był to człowiek bez zasad, koniunkturalista, mający w swoim życiorysie liczne zwroty i szalbierstwa. Masłoń nie poddaje się modzie na Tyrmanda i ostro atakuje. Uznaje, że obok tekstów drukowanych przez Tyrmanda w „Komsomolskiej Prawdzie” najbardziej obnaża jego morale artykuł pt. „Sprawa Piaseckiego”, która ujrzała światło dzienne w tygodniku „Świat” 18 listopada 1956 r. Masłoń pisze:
„W artykule tym przedstawił sylwetkę Bolesława Piaseckiego na tle historii „Falangi”, zarzucając przewodniczącemu PAX agenturalność i wypominając, że podczas okupacji mordował komunistów, a teraz niszczy Kościół i staje na drodze przemianom polskiego Października. Tyrmand miał z Piaseckim na pieńku od 1948 roku, gdy pracował w „Słowie Powszechnym” i nie otrzymał należnych mu pieniędzy. Ale powody napisania artykułu były oczywiście głębsze, dotykają przejęcia przez środowisko PAX-owskie „Tygodnika Powszechnego”, z którym Tyrmand był związany, zresztą dość przeczytać stosowny fragment „Dziennika 1954” poświęcony „agentowi regime’u do spraw katolicyzmu, oenerowcowi, antysemicie i faszyście, którego bojówki mordowały w czasie wojny ukrywających się komunistów, który obecnie ma willę na Mokotowie i jeździ po Warszawie najdroższą angielską limuzyną”.
18 listopada 1956 r. przeszedł jednak samego siebie i nic dziwnego, że Peter Raina w książce „Mordercy uchodzą bezkarni. Sprawa Bohdana P.” (Von Bo-rowiecky, Warszawa 2000) artykuł ten – w którym Tyrmand charakteryzował Bolesława Piaseckiego ze zjadliwą, jak mu się zdawało, ironią: „Wysoki blondyn o oczach niebieskich, otwartych, dobrze zbudowany, o ujmującej twarzy i pełnych godności ruchach wodza Gallów. Ostatni prasłowiański kniaź polityczny podejmujący swych wasali wśród scenerii z niedźwiedzich skór” -ocenił jako najobrzydliwszy atak na szefa PAX spośród tych, jakie miały wtedy miejsce. A samego Tyrmanda nazwał „gorliwym piewcą stalinizmu i późniejszym niemniej gorliwym demokratą”. Proszę się nie gorszyć: tak właśnie było.
Dwa miesiące po napisaniu przez Tyrmanda „Sprawy Piaseckiego”, 22 stycznia 1957 r. porwany został syn przewodniczącego PAX, szesnastoletni Bohdan Piasecki. Prawie po dwóch latach prowadzonego nie tyle nawet nieudolnie, ile celowo mataczonego śledztwa, 8 grudnia 1958 r. w istocie przypadkowo hydraulicy znaleźli zmumifikowane zwłoki chłopca w piwnicy domu przy alei Świerczewskiego (dziś: Solidarności) w Warszawie. Sprawcy i współwinni tej najgłośniejszej i najpodlejszej politycznej zbrodni nigdy nie zostali postawieni przed sądem. Źyli sobie spokojnie w Izraelu i RFN, a jeden swoich dni dożył nawet w Polsce (zmarł w 1977 r.).
Nikt oczywiście nie stawiał zarzutów pisarzom i dziennikarzom. Ale też trzeba było być ślepym, by nie zauważyć zmasowanej kampanii prasowej wymierzonej w Piaseckiego, mającej zresztą swoją powtórkę, gdy przymierzano się do postawienia (jednak) przed sądem jednego z podejrzanych. Zasadne więc było i jest pytanie o mocodawców i inspiratorów takich tekstów jak „Sprawa Piaseckiego”. Ci wkrótce ujawnili się sami. Izraelski dziennik „Nowiny i Kurier” piórem Dawida Hartema (naprawdę Dawida Fajgenberga, adwokata z Tel Awiwu) po omówieniu artykułu Tyrmanda stwierdził wprost, że morderstwo Bohdana Piaseckiego było zemstą za antyżydowską działalność ojca.
Pięć lat później izraelski „Maariv” po stwierdzeniu, że „jednostki Piaseckiego, zabiły tysiące Żydów w okresie okupacji”, orzekł, iż dwaj Żydzi, którzy zamordowali Bohdana Piaseckiego „zdecydowali pomścić żydowskie ofiary – zabijając syna”. Czy uczynili to tak sami z siebie, czy może na zlecenie kogoś znacznie potężniejszego? Wiadomo, że nazwisko Bolesława Piaseckiego znajdowało się na liczącej 20 tysięcy nazwisk liście Simona Wiesenthala, liście osób podejrzanych o udział w akcjach przestępczych przeciw Żydom. Dziś, gdy dowiedzieliśmy się, że słynny „łowca nazistów” nade wszystko był pospolitym oszustem, nie możemy wykluczyć i tego, że znał kulisy zamordowania Bohdana Piaseckiego.
Napisany z powodów czysto etnicznych artykuł Leopolda Tyrmanda jest tekstem pałkarskim. Danuta Kętrzyńska opowiadała Mariuszowi Urbankowi („Zły Tyrmand”, Iskry, Warszawa 2007), że Leopold pytał ją: „Czy uważasz, że to mogło mieć jakiś wpływ? Gdyby miało się okazać, że to, co napisałem, rzeczywiście zainspirowało jakiegoś szaleńca, nie poradzę sobie z tym chyba do końca życia”. Wzruszające, ale to nie byli szaleńcy”.
W następnym numerze „Plus-Minus” (z 9.10.2010) niczym nożyce odezwał się nie kto inny, tylko Bronisław Wildstein, uznawany w wielu młodych kręgach z guru prawdziwie polskiej prawicy. Wildstein pisze, że czytał artykuł Masłonia „z rosnącym zdumieniem”. Co tak zdumiało pana redaktora? Ślad sympatii czy zrozumienia Masłonia dla Bolesława Piaseckiego. No bo jakże, przed wojną był Piasecki „twórcą nazistowskiej (sic!) organizacji ONR-Falanga”, potem „nieudolnym organizatorem partyzantki”, który „porozumiał się” z szefem NKWD na Polskę Sierowem. W PRL zaś kolaborował, ukradł „Tygodnik Powszechny”, no a w 1956 był „przeciwnikiem destalinizacji”. To więc Piasecki był „stalinistą” a nie Tyrmand.
Masłoń odpowiedział szyderczo:
„Ale – mea culpa – niechże nawet Tyrmand pozostanie opoką. Niech nawet okaże się – jak dowodzi Joanna Siedlecka w „Kryptonimie »Liryka«” – że jego praca w „Prawdzie Komsomolskiej” była li tylko przykrywką dla działalności niepodległościowej, że przypisywane mu artykuły napisał ktoś inny, a zarzuty wobec niego sprokurowali panowie Walicki i Szczęsnowicz pod życzliwym okiem Tadeusza Konwickiego. Niech! Pozostaje jednak „Sprawa Piaseckiego”. Jak wrzód na dupie. To, że w ocenie przywódcy PAX całkowicie różnimy się z Wildsteinem, jest oczywiste. Dla niego był on przede wszystkim twórcą „nazistowskiej (? – przyp. K.M.) organizacji ONR-Falanga”, dla mnie komendantem głównym Konfederacji Narodu, po mjr. Janie Włodarkiewiczu i por. Witoldzie Pileckim. O tym, jakim „Sablewski” (takiego pseudonimu używał) był organizatorem partyzantki – Uderzeniowych Batalionów Kadrowych, nie mnie sądzić, bo – w przeciwieństwie do Bronisława Wildsteina – nie tylko nie jestem wybitnym strategiem, ale o taktyce wojskowej nie mam pojęcia”.
No cóż, chwała Masłoniowi za odwagę, bo we współczesnej Polsce pisać obiektywnie o Piaseckim to akt mimo wszystko odwagi. A Wildstein? Raz jeszcze mamy dowód na to, jakie są fundamenty i korzenie jego „prawicowego antykomunizmu”. Mnie to nie zaskakuje, szlag mnie tylko trafia, kiedy widzę tabuny młodych prawicowców, uznających się nieraz na narodowców, wpatrzonych w swojego guru i niemal śliniących się na jego widok. Są oni gotowi wylać każdy kubeł pomyj, np. na Piaseckiego, podany im przez Wildsteina, i w dodatku przekonani są o swojej moralnej i patriotycznej postawie. Doprawdy żałosne widowisko.
A Krzysztofowi Masłoniowi dziękuję.
Jan Engelgard