Aktualizacja strony została wstrzymana

Rosyjska ruletka

Obecna „jedynie słuszna” prasa czerpie inspiracje m.in. z wypowiedzi konstruktora Tu-154, który udowadniał, że jego samolot nigdy nie uległ awarii. Podpiera się także wypowiedziami pewnego rosyjskiego pilota, domniemanego kosmonauty, który według oficjalnych źródeł nigdy nie był nawet na orbicie. Jest tak jak w latach 50., kiedy to „jedynie słuszna” prasa czerpała inspiracje z ust sowieckich dygnitarzy

Z dr. Tadeuszem Augustynowiczem, koordynatorem lotnisk wojskowych i wieloletnim pracownikiem PLL LOT, menedżerem Cargo Terminal London Heathrow Airport, rozmawia Marta Ziarnik

Pół roku po katastrofie pod Smoleńskiem „Gazeta Wyborcza” uraczyła czytelników tzw. raportem specjalnym. Stare tezy w nowej oprawie: winę ponoszą piloci i prezydent Lech Kaczyński wraz z generałem Andrzejem Błasikiem…

– Pan Wacław Radziwinowicz, który jest autorem zamieszczonego w „Gazecie Wyborczej” artykułu poświęconego katastrofie pod Smoleńskiem, chwilę po rozbiciu się polskiego samolotu udzielił wywiadu rosyjskiej „Nowej Gazecie”, w którym udowadniał rosyjskim kolegom m.in., że prezydent Kaczyński znany był ze zmuszania pilotów do lądowania. Na podparcie swoich oskarżeń podał przykład Gruzji, kiedy to rzekomo prezydent Lech Kaczyński wyrzucił pilota za niepodporządkowanie się jego rozkazowi, który to pilot mógł wrócić do służby dopiero po przejęciu władzy przez premiera Donalda Tuska. Pan Radziwinowicz otwarcie sugerował, że jego zdaniem, to mogło mieć miejsce także w Smoleńsku. Najwyraźniej jednak długotrwały pobyt poza krajem temu panu nie służy, ponieważ kapitan Grzegorz Pietruczuk (bo o nim właśnie mowa) nigdy nie został ze służby zwolniony. Ponadto incydent, który – tak oszczędnie gospodarując prawdą – usiłował opisywać pan Radziwinowicz, nastąpił, gdy Tusk dawno dzierżył już swoją władzę i – co najważniejsze – pogoda w Tbilisi była wówczas przepiękna, a widzialność przekraczała 9,9 kilometra.

Wspomniany wywiad pana Radziwinowicza z perspektywy czasu zdaje się jednak – skromnym, bo skromnym – ale kamieniem milowym pod budowę całego aparatu indoktrynacji, którego działalność podsumowała „Gazeta Wyborcza” w tzw. raporcie specjalnym w swoim weekendowym wydaniu. Aparat ten objął setki publikacji przedstawiających setki różnych i wzajemnie sprzecznych wersji smoleńskiej katastrofy, z jednym tylko wspólnym elementem – „błąd pilota”.

Chyba najciekawsze w tym wszystkim jest to, na czym głównie opierają się te oskarżenia…

– Otóż to. Obecna „jedynie słuszna” prasa czerpie w swych artykułach inspiracje m.in. z wypowiedzi konstruktora Tu-154, który udowadniał, że jego samolot nigdy jeszcze nie uległ awarii. Podpiera się także wypowiedziami pewnego rosyjskiego pilota, domniemanego kosmonauty, który według oficjalnych źródeł nigdy nie był nawet na orbicie. Dzieje się to dokładnie tak jak w latach 50., kiedy to „jedynie słuszna” prasa czerpała inspiracje z ust sowieckich dygnitarzy. Raport specjalny „GW” niczym na pierwszy rzut oka nie różni się bowiem od raportu komisji prof. Nikołaja Burdenki z roku 1944, który w roku 1951 bądź 1952 wydrukowała „Trybuna Ludu”.

W raporcie orzeczono, że polskich oficerów w Katyniu zamordowali „niemieccy faszyści”.

– Dokładnie tak. I potwierdzać to miały zeznania rzekomych „naocznych świadków”, czyli robotników przymusowych. Mało tego. Napisano w nim, że wśród owych „naocznych świadków” znajdowali się także sami Polacy, którzy mieli zakopywać ciała rozstrzelanych jeńców.

I tak jak w tym raporcie sprzed niemal siedemdziesięciu lat, tak samo teraz słyszymy o „naocznych świadkach” – choć tym razem nie robotnikach przymusowych – którzy mieli widzieć w gęstej mgle, jak polscy lotnicy, a także gen. Andrzej Błasik i prezydent RP popełnili zbiorowe harakiri, nurkując ku ziemi.

Historia lubi się powtarzać.

– Tylko zamiast owego profesora wypowiedzi „GW” udzielają obecnie dyżurni polscy eksperci lotniczy, którzy na łamach „jedynie słusznej” prasy i telewizji dawno wydali już wyrok. Szczególnie płk Stefan Gruszczyk, który pośród czysto publicystycznych określeń, takich jak: „samobójstwo!”, „gra w totka!”, „to musiało się tak skończyć!”, „piloci złamali zasady pisane krwią” itp., podsumował swoje szczegółowe wnioski nietrafnym stwierdzeniem: „najważniejsze są inne [niż GPS i radiolatarnie] urządzenia i wzrokowy kontakt z ziemią”. Gdyby piloci polskiego Tu-154M 101 od startu z Warszawy kierowali się prawidłem płk. Gruszczyka, to nie wiadomo, czy zdołaliby dolecieć do Dęblina, co zaś mówić o odległym rosyjskim Smoleńsku.

Tym razem jednak za analizę przyczyn katastrofy smoleńskiej wziął się nie żaden z zasłużonych w pomocy dla redakcji lotników – a takich nie brakuje – lecz osobiście sam red. Wacław Radziwinowicz, z życzliwą pomocą red. Bogdana Wróblewskiego.

Wspomniani przez Pana dziennikarze twierdzą m.in., jakoby mjr Arkadiusz Protasiuk nie uczestniczył nigdy w szkoleniu na symulatorze w sytuacjach awaryjnych. Rosjanie uzasadniali potrzebę szkolenia na symulatorach rosyjskim lotniczym prawidłem: „Pilot, który rozbije się na trenażerze, będzie ostrożniejszy w powietrzu”.

– Słyszałem to powiedzenie w ZSRS setki razy. Co się jednak tyczy Arkadiusza Protasiuka, to w 2010 roku miał on okazję przećwiczyć również i taką sytuację na symulatorze. Niemniej jednak do tragedii pod Smoleńskiem doprowadziła ewidentna usterka maszyny. Jak pisze A.I. Piatin w swej książce „Dynamika i pilotowanie samolotu Tu-154”, szczególnie ważne jest, aby na trenażerach piloci ćwiczyli sprawne podejmowanie decyzji o odejściu z wysaty priniatia reszenia (wysokości decyzji). To także zagadnienie, które na symulatorze polscy piloci przećwiczyli zaledwie kilka miesięcy przed tragedią. To w połączeniu z 13-letnim doświadczeniem lotniczym w pilotowaniu Tu-154, 7-letnim szkoleniem, kilkunastoma wcześniejszymi treningami na symulatorach w Moskwie i serią regularnych treningów w powietrzu udowadnia, że co do umiejętności i wiedzy pilotów Tu-154M nie można mieć żadnych zastrzeżeń.

Raport „GW” to nic innego, jak kolejny etap przygotowywania opinii publicznej do kończącego śledztwo raportu MAK. Treść tego rosyjskiego raportu z całą pewnością nie będzie odbiegać od analiz i konkluzji redakcji wspomnianej gazety, która od samego początku przoduje w kampanii indoktrynacji. Nic nie wskazuje na to, by raport ten różnił się w jakikolwiek sposób od wyników pracy komisji Burdenki.

Dziękuję za rozmowę.

Za: Nasz Dziennik, Wtorek, 12 października 2010, Nr 239 (3865) |http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20101012&typ=po&id=po61.txt

Skip to content