Obowiązujący obecnie w świecie zachodnim paradygmat, każe uważać demokrację parlamentarną za najdoskonalszą formę sprawowania rządów. Obiegowe powiedzonko z okresu transformacji ustrojowej głosiło, że „demokracja nie jest doskonałą formą polityczną, ale lepszej nie wynaleziono”. Nie jest to zgodne z prawdą, a już sami jej twórcy, starożytni Grecy, uważali ją za jedną z najgorszych metod sprawowania władzy, która wcześniej czy później przeradza się w ochlokrację a następnie w oligarchię lub tyranię.
Stanisław Michalkiewicz tak to lapidarnie w swoim najnowszym artykule opisuje:
Otóż demokrację można pojmować na dwa sposoby. Pierwszy to sposób rozstrzygania sporu. Polega na tym, że rację przyznaje się większości. To bardzo utrudnia znalezienie drogi do prawdy. Drugie znaczenie demokracji to sposób rekrutacji aparatu władzy w ustroju republikańskim. Odbywa się to metodą głosowania powszechnego. Metoda ani dobra, ani zła. Siła głosu mądrego jest taka sama jak siła głosu durnia. A to jest ryzykowne, gdyż dureń może zdobyć władzę.
W czasach nowożytnych, rozwój demokracji związany jest z erą kapitalizmu i w tym kontekście trzeba ją rozpatrywać.
Kiedy to kilka lat temu, finansowa plutokracja, na skutek nierozważnych działań lub zwykłych machlojek doprowadziła to globalnego kryzysu, rządy wielu państw (podatnicy) pospieszyli jej z pomocą, asygnując tysiące miliardów dolarów, euro, czy funtów, na ratowanie praktycznie zbankrutowanych instytucji. Nikt nie zadawał wtedy pytania skąd się te pieniądze biorą?
Z praktycznego punktu widzenia, w momencie ostatecznego zerwania parytetu złota w systemie funkcjonowania walut, ich tworzenie mogło odbywać się bez żadnych ograniczeń. Nie jest celem tego artykułu ocenianie plusów i minusów tego systemu, ale pewne jest, że umiejętne wykorzystywanie tej nowej „właściwości pieniądza” przez państwa, mogło się przyczynić do stymulowania ich gospodarek, pod warunkiem że nie wpadały one w pułapkę „hyper-inflacji” na podobieństwo weimarskich Niemiec.
Jednakowoż imperatywem jest, by prawo do swobodnego kreowania pieniądza znajdowało się w gestii publicznej, czyli państwowej. Pod żadnym pozorem nie wolno było tego przywileju cedować na jakiekolwiek osoby czy grupy prywatne. Pomijając już zasadę elementarnej sprawiedliwości (dlaczego jeden obywatel demokratycznego państwa ma takowy przywilej a drugu już nie), to umożliwienie manipulacji finansami przez nieformalne i nieznane ogółowi grupy „finansistów” stanowi zagrożenie nie tylko dla dobrobytu społeczeństwa, ale i samej demokracji jako takiej.
Niestety stało się inaczej i już w 1913 grupka kilkunastu rodzin bankierskich (exemplumRorckefelerowie, Rotszyldowie, Morganowie, etc.) uzyskała od prezydenta Stanów Zjednoczonych Wilsona, koncesję na „produkcję” dolarów i prawo ich „sprzedaży” (na procent) rządowi federalnemu. Dla niepoznaki te konsorcjum bankowe zostało nazwane „Rezerwą Federalną”, ale jak żartują współcześni Amerykanie, jest ono tak samo „federalne” (państwowe), jak znana firma kurierska Federal Express.
Od tego momentu zaczął się proces „financjalizacji” gospodarki i „oligarchizacji” demokracji. Początkowo był to bardzo powolny proces, hamowany dodatkowo istniejącym jeszcze parytetem złota, ale po upadku komunizmu i wzrostu globalizacji, nabrał on ekspresowego tempa.
Podstawowym celem plutokratów było odebranie przywileju kreowania pieniądza państwom narodowym i całkowite jego zawłaszczenie. Celowi temu służyło między innymi utworzenie strefy euro, gdzie ponadpaństwowy EBC (Europejski Bank Centralny) decyduje o wspólnej walucie.
W krajach takich jak Polska, które nie zostały jeszcze wchłonięte przez euroland, zainstalowano „niezależne” instytucje, takie jak RPP (Rada Polityki Pieniężnej), decydujące o narodowej walucie. „Niezależność” ta wysławiana jest przez media głównego nurtu, jako jedno z największych osiągnięć demokracji. Niezależność grupki nominowanych indywiduów od demokratycznie wybranych władz, stanowi więc osiągnięcie współczesnej demokracji! Teraz to „rynki” (plutokracja finansowa) decyduje kto ma być powołany na te stanowiska. Wspólną cechą tych „nominatów” (nagłaśnianą zawsze przez media), takich jak „profesorowie” Balcerowicz czy Belka , jest to że „cieszą się oni zaufaniem rynków finansowych”, czyli innymi słowy są reprezentantami interesów plutokracji w danej organizacji.
Równolegle do rozszerzania i umacniania się wpływów plutokracji na rządy państw demokratycznych, narastał proces tzw. „financjalizacji” ich gospodarek.
Jedynym pierwotnym powodem powstania „gospodarki” była potrzeba zagwarantowania i polepszania bytu materialnego ludzkości poprzez wymianę i dystrybucję dóbr i usług. Wynalezione przez Fenicjan pieniądze, posiadały w stosunku do gospodarki służebną rolę jako przenośnika w handlu wspomnianymi dobrami, na podobnej zasadzie, jak IT (information technology) na obszarze wymiany informacji.
W „sfinancjalizowanych” gospodarkach, celem samym w sobie jest „produkcja” zysku, a nie towaru lub usługi. Odbywa się to kosztem stopniowego zaniku realnego segmentu gospodarki na korzyść niematerialnego zwanego z angielska w skrócie FIRE (finance, insurance, real estate). Tak więc mamy do czynienia z paradoksem, który można porównać do sytuacji tworzenia coraz to doskonalszych i bardziej wyrafinowanych rozwiązań IT, w sytuacji gdy nie ma żadnych informacji do przekazywania.
Skutki trwania takiego stanu rzeczy, jak również propozycje zaradcze, przedstawił w referacie na niedawnym sympozjum the Council of Economic Advisors to the President of Brazil – (CDES), dr. Michael Hudson, wybitny ekonomista i praktyk finansowy z Wall Street. Uwagi swe adresował do tzw. Grupy BRIC(Brazil,Russia, China, India), czyli państw nie znajdujących się jeszcze pod kontrolą światowej plutokracji finansowej.
Według dr. Hudsona, celem międzynarodowej finansjery jest maksymalne zadłużenie gospodarek światowych, poprzez udzielanie państwom i firmom kredytów, które w dowolnej ilości mogą być kreowane elektronicznie dzięki opisanemu powyżej systemowi finansowemu i tzw. lewarowaniu, czyli praktyce udzielania pożyczek wielokrotnie przewyższających posiadane przez banki rzeczywiste zasoby pieniężne. Dla bankierów cała światowa nadwyżka dóbr produkowanych przez realny segment gospodarki stanowi źródło potencjalnych odsetek od kredytów. W „idealnym” dla nich rozwiązaniu, zadłużenie powinno osiągnąć takie rozmiary, by cała wspomniana nadwyżka szła na obsługę takowegoż (na procenty). Im większa część dochodu z realnej gospodarki przeznaczana jest na obsługę zadłużenia, tym mniej pozostaje na rozwój i utrzymanie tego sektora. Tak więc idealnym dla plutokracji stanem byłaby sytuacja całkowitego zadławienia gospodarki wytwórczej, czyli moment zbiorowego samobójstwa ludzkości.
Stare polskie przysłowie powiada, że „jak Pan Bóg chce kogoś ukarać to mu rozum odbiera”. I tak chyba jest w przypadku plutokracji, która na obecnym etapie sprawuje praktycznie totalną władzę na obszarze większości globu, ma w kieszeni wszystkie „demokratyczne” rządy pierwszego świata, całe nieomalże media i więcej pieniędzy niż cały nasz glob na obecnym poziomie cen jest warty. Mogąc bez skrępowania „drukować” elektronicznie dodatkowe sumy w dowolnej ilości ( proces zwany obecnie QE (Quantitative easing), preferuje ona, w celu dslszego zwiększenia swego bogactwa, podcinać gałąź na której sama siedzi.
Drugi łakomy kąsek, stanowią dla plutokracji realne dobra materialne takie jak nieruchomości, bogactwa naturalne, przemysł i infrastruktura. Wywołaną kryzysem finansowym zapaść gospodarczą, próbuje ona wykorzystać do propagowania „dyscypliny budżetowej”, polegającej na drastycznych cięciach w wydatkach państwowych. Rezultatem tej „dyscypliny” jest dalsza zapaść gospodarcza, większe bezrobocie, ze wszystkimi tego negatywnymi skutkami. Dzięki niej jednakowoż, zmniejsza się podaż pieniądza na rynku, co powoduje deflację (obniżkę cen realnych dóbr), co z kolei umożliwia ich tańsze wykupywanie.
Przeciw tej polityce narasta sprzeciw społeczeństw Europy, a także Stanów Zjednoczonych, gdzie zapaść gospodarcza oraz zadłużenie państwa i społeczeństwa osiągnęły już katastrofalne rozmiary.
Dotychczasowe próby zmitygowania sytuacji za pomocą tzw. Tea Party (czyli radykalnych głupców na modłę organizacji Palikota, tyle że „prawicowych”) nie powiodły się.
Niedawny artykuł redakcyjny w New York Times, pióra Thomasa Friedmana zawiera stwierdzenia, które jeszcze parę lat temu byłyby nie do pomyślenia w korporacyjnym (main stream) piśmie takim jak NYT:
W kraju szykuje się rewolucja…Osobiście znane mi są przynajmniej dwie grupy, na wschodnim i zachodnim wybrzeżu, które budują trzecią partię, mającą rzucić wyzwanie dwu starym, przewodzącym procesowi upadku naszego narodu….W zasadzie posiadamy dziś dwie zbankrutowane partie bankrutujące nasz kraj.”
Naiwnością byłoby sądzenie, że redaktor takiego pisma jak NYT, nie wiedział do tej pory „co jest grane”, a przejrzawszy na oczy, w spontanicznym szczerym odruchu piętnuje istniejącą sytuację. Bardziej prawdopodobnym będzie wytłumaczenie, że jego mocodawcy postanowili „skanalizować” narastający bunt, „ucieczką do przodu”, poprzez stworzenie „trzeciej alternatywy”. W końcu dało się rządzić społeczeństwem przy pomocy dwu partii, czemu nie można by tego kontynuować za pomocą trzech?
Tyle tylko, że nie rozwiąże to istniejących problemów i bunt będzie narastał, doprowadzając w rezultacie do ochlokracji czyli rządów motłochu. W realiach XXI wieku będzie to ochlokracja sterowana dyskretnie przez korporacyjne środki masowego przekazu.
W najnowszej historii mieliśmy już taką władzę, w krótkim okresie pomiędzy Rewolucją Lutową a bolszewicką. Zakończył się on najkrwawszą tyranią w dziejach ludzkości, czyli Republiką Rad. Możemy mieć tylko nadzieję, że patologiczna Rosja nie jest wyznacznikiem naszej przyszłości.
Aby nie kończyć artykułu na pesymistyczną nutę, dodaję parę słów na temat środków zaradczych proponowanych krajom BRIC przez dr. Hudsona:
- Nie zadłużać krajów w międzynarodowych bankach.
- Kreować własny pieniądz w celu napędzania koniunktury gospodarczej.
- Uzyskane w ten sposób rezerwy inwestować w realną gospodarkę.
Chiny od dość dawna wprowadzają powyższe rady w życie i być może dlatego stanowią one przodującą potęgę gospodarczą, a co za tym idzie i polityczną. Czas pokaże czy pozostałe kraje grupy wybiorą podobną drogę i co z tego wszystkiego wyniknie.
Ignacy Nowopolski