Aktualizacja strony została wstrzymana

Przez mgłę tajemnic – Stanisław Michalkiewicz

Ach, jakże trudno przebić się przez mgłę tajemnicy otaczającej coraz więcej wydarzeń krajowych, zwłaszcza, gdy ktoś, tak, jak ja, próbuje przebijać się przez nią z drugiego końca świata, to znaczy – z zachodniego wybrzeża Ameryki! Gdyby tak jeszcze ze wschodniego, gdzie podobnież mają siedziby sławni finansiści, jak np. sponsorujący helsińskich obrońców praw człowieków sławny „filantrop”. Ale mówi się: trudno i trzeba sobie radzić samemu. Ot na przykład – co się stało z posłem Kłopotkiem z PSL, który jeszcze niedawno odgrażał się, że rozsmaruje Julię Piterę na podłodze, a już w kilka dni później padał przednią plackiem? Czyja potężna ręka zgięła mu hardy kark? Czyżby ktoś dał ludowcom do zrozumienia, że ich udział w rządowej koalicji nie jest gwarantowany i zawsze mogą być zastąpieni przez chociażby Sojusz Lewicy Demokratycznej? Tego wykluczyć nie można, bo w końcu to SLD jest bliższe sercu razwiedki, niż ludowcy i skoro na scenie politycznej naszej młodej demokracji zamierza ona dokonać przetasowań, to dlaczego przy tej okazji nie wyfutrować swego prawdziwego faworyta?

Ale poseł Kłopotek to jeszcze nic w porównaniu z wielka polityką, jaka za niemieckim pozwoleniem zaczęło uprawiać polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Jak wiadomo, po uzyskaniu razrieszenija od Unii Europejskiej na tak zwane Partnerstwo Wschodnie, Polska odkryła, że Aleksander Łukaszenka nie jest taki straszny, jak go malowaliśmy, a kto wie, czy nie nadałby się na naszą nową duszeńkę, zwłaszcza w sytuacji, gdy nie wiemy, czy Julia Tymoszenko jest jeszcze naszą duszeńką, czy już nią nie jest. Jak pamiętamy, rosyjski minister spraw zagranicznych książę Gorczakow mawiał, że nie wierzy nie zdementowanym informacjom prasowym. Toteż kiedy MSZ w Warszawie energicznie zdementowało informacje Rzeczpospolitej, jakoby Andżelika Borys, prezeska Związku Polaków na Białorusi, została do polskiego Ministerstwa wezwana i wysłuchała tam sugestii, o potrzebie poświęcenia własnej osoby na ołtarzu polityki jagiellońskiej, to ja natychmiast w tę informację wierzę i zachodzę tylko w głowę, na jakiej zasadzie polskie ministerstwo spraw zagranicznych może wzywać obywateli obcych państw i udzielać im instrukcji? Wprawdzie nie mam pewności, ale wydaje mi się, że pani Andżelika jest obywatelką białoruską, bo w przeciwnym razie Aleksander Łukaszenka nie pakowałby jej do turmy, tylko zwyczajnie wydalił z kraju, jako uciążliwą cudzoziemkę. Na jakiej zasadzie pani Andżelika reaguje pozytywnie i na wezwania do polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych posłusznie się stawia? Trudno przeniknąć przez te tajemnicze sprawy, a zresztą cóż mi przyjdzie z tego, gdybym nawet przeniknął? Przecież jeśli pani Andżelika Borys ustąpi, to na prezesa Związku Polaków na Białorusi zostanie wybrany jakiś inny działacz, którego uzna zarówno polskie MSZ, jak i Aleksander Łukaszenka. Co prawda słyszeliśmy w przeszłości, że Aleksander Łukaszenka uznaje na takich stanowiskach tylko własnych agentów, ale to było kiedyś, zanim jeszcze za niemieckim zezwoleniem przystąpiliśmy do uprawiania polityki jagiellońskiej w ramach Partnerstwa Wschodniego, i od tamtej pory Aleksander Łukaszenka na pewno się zmienił. Zwłaszcza gdyby został naszą duszeńką, to na pewno nie wysuwałby żadnych swoich agentów na takie stanowiska, a może w ogóle wszystkich agentów by rozpuścił? Ooo, to nawet bardzo prawdopodobne, bo po cóż mu jacyś właśni agenci, kiedy my możemy dostarczyć mu naszych? W końcu czego, jak czego, ale agentów nam nie brakuje i nie bez kozery razwiedka, przy pomocy niezawisłych sądów, zablokowała w Polsce lustrację. Teraz, kiedy w ramach polityki jagiellońskiej będziemy wyłuskiwali najsampierw Białoruś, a potem pozostałe państwa z rosyjskiej strefy wpływów, agenci przydadzą się w sam raz.

Jakby wychodząc naprzeciw wyzwaniom, jakie niesie ze sobą udział w wielkiej polityce, Trybunał Konstytucyjny uznał, iż przepis przewidujący karalność pomawiania narodu polskiego o rozmaite, a zwłaszcza hitlerowskie zbrodnie, jest sprzeczny z konstytucją. Ograniczałby bowiem swobodę badań naukowych. Ale po co nam potrzebna swoboda badań naukowych, kiedy „Gazeta Wyborcza” już przekonała szczęśliwie wszelką wykształceniznę, że potrzebne nam są przede wszystkim „legendy” – ot takie, jak na przykład „legenda Lecha Wałęsy”? Bo przecież chyba nie jest tak, że jak ze swobody badań naukowych korzysta dr Sławomir Cenckiewicz, czy dr Piotr Gontarczyk, to niedobrze, a jak z tej samej swobody korzysta makabryczny bajkopisarz, czyli „światowej sławy historyk” Jan Tomasz Gross, to dobrze? Tego jeszcze dokładnie nie wiemy, ale z pewnością zostanie nam to w stosownym czasie objawione, zwłaszcza, że dr Janusz Kochanowski, Rzecznik Praw Obywatelskich, zamierza podobno zaskarżyć również przepis przewidujący karalność tak zwanego „kłamstwa oświęcimskiego”. A to się dopiero uwziął na ten Trybunał Konstytucyjny! Czy to aby nie za duży wiatr na wełnę tego jagnięcia? Pomawianie mniej wartościowego narodu tubylczego, niechby nawet o hitlerowskie zbrodnie, to przecież nic, w porównaniu do podważania legend zatwierdzonych przez Ministerstwo Prawdy samej Unii Europejskiej! Czy Trybunał Konstytucyjny ośmieli się podnieść rękę na sankcje, jakie temu Ministerstwu udało się szczęśliwie narzucić wszystkim miłującym swobodę badań naukowych krajom, czy może, swoim zwyczajem, udzieli panu doktorowi Kochanowskiemu odpowiedzi wymijającej? Wszystko jest możliwe, bo przecież Trybunał nigdy nie ośmielił się targnąć na fundament systemu prawnego naszego demokratycznego państwa w postaci komunistycznych dekretów „nacjonalizacyjnych”. W rezultacie wygląda to tak, jakby, dajmy na to, w Niemczech fundamentem tamtejszego systemu prawnego były ustawy norymberskie.

Ale co tam mówić o Trybunale, kiedy i zwyczajne niezawisłe sądy maja twardy orzech do zgryzienia w postaci procesu, jaki były szef wojskowej razwiedki, czyli Wojskowych Służb Informacyjnych, generał Dukaczewski, wytoczył Antoniemu Macierewiczowi. Rozchodzi mu się o to, że Macierewicz w raporcie z rozwiązywania WSI miał „pomówić” oficerów o udział w różnych aferach. Tymczasem w Polsce każde dziecko wie, że po pierwsze – żadnych afer nigdy u nas nie było, a po drugie – że gdyby nawet tu i ówdzie gdzieś tam się zdarzyły, to przecież żaden oficer wojskowy za żadne skarby nie maczałby w nich palców, bo to jest przecież surowo zabronione! Nikt dokładnie oczywiście nic nie wie, bo na takich procesach najściślejsze tajemnice latają po sali sądowej jak chrabąszcze, więc w prasie roi się od spekulacji, że cały ten proces ma „chronić” reputację marszałka Komorowskiego, który z funkcjonariuszami rozwiązanych i pomawianych o udział w aferach WSI miał wchodzić z bliskie spotkania III stopnia. Wszystko to być może, zwłaszcza, że oficjalna nieobecność na publicznej scenie rozwiązanych WSI może być tylko wyższą formą obecności. Czyż na taką możliwość nie wskazuje choćby zdezawuowanie Antoniego Macierewicza przez samego pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który wstrzymał publikację Aneksu do raportu, ponieważ Antoni Macierewicz miał tam dopuścić się rozmaitych konfabulacji? I proszę – zaraz w „Gazecie Wyborczej” ukazał się artykuł, że Lech Kaczyński jest „mniejszym złem”. Czyżby razwiedka rozważała możliwość uchwycenia tej dłoni wyciągniętej do porozumienia?


 Stanisław Michalkiewicz
Felieton  ·  tygodnik „Najwyższy Czas!”  ·  2008-09-26  |  www.michalkiewicz.pl

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.
Skip to content