Aktualizacja strony została wstrzymana

Państwo opuściło powodzian

Doprowadzeni do ostateczności bezczynnością władz mieszkańcy gminy Wilków – dwukrotnie zalanej w tym roku przez powódź – złożą pozew zbiorowy do sądu

W gminie Wilków, po dwukrotnej powodzi, jaka w tym roku nawiedziła te tereny, woda ustąpiła już ponad miesiąc temu. Pozostawiła za sobą zdewastowane centrum sadownicze Lubelszczyzny oraz przerażonych mieszkańców, którzy oprócz borykania się z najprostszymi problemami bytowymi muszą poradzić sobie z generalnym i niemal egzystencjalnym dylematem: jak żyć w sąsiedztwie żywiołu, który jest w stanie pozbawić ich nie tylko dorobku, ale i życia? Zwłaszcza gdy przestali już wierzyć w pomoc ze strony państwa.

– Gdyby ten wał pękł w nocy, to połowa wsi by się potopiła – mówi z przekonaniem Roman Wycisłowski z Zastowa Polanowskiego, którego gospodarstwo leży niecały kilometr od przerwanego przez powódź wału. – My ledwie uszliśmy z życiem. Syn był na wale worki układać. Przybiegł i woła: „Tata, mama, uciekajmy!”. Nie zdążył nawet psa spuścić, tylko mu obrożę przez głowę wyszarpnąłem. Całe szczęście, że moją mamę, która ma 90 lat, wywiozłem wcześniej do Puław – wspomina pan Roman.

Wycisłowscy do dziś nie mogą opanować emocji, mówiąc o powodzi. Kilkakrotnie powtarzają, że „to wszystko jest nie do opowiedzenia”. Ich drewniany dom zatopiony został po dach, a przed wielką wodą schronili się na piętrze wysokiego domu stojącego w sąsiedztwie. – Gdyby nie sąsiad, który zostawił klucze, to by nas potopiło – mówi pan Roman. – Tu był taki nurt, że maluchem tylko zakotłowało. Obracał się dookoła – opowiada z przejęciem.

Powódź zabrała im niemal wszystko. Nie tylko całe wyposażenie, ale i dom, gdyż komisja nadzoru budowlanego stwierdziła, że nadaje się on tylko do rozbiórki i nie można w nim mieszkać. Gmina przydzieliła im kontener do spania. – Ale ile pieniędzy dostaniemy i kiedy, i czy wystarczy na nowy dom, tego nie wiemy, a tu tylko patrzeć, jak przyjdzie jesień i zima – zachodzą w głowę. Kontener mogą użytkować za darmo do końca października. A potem trzeba płacić. Tylko skąd wziąć pieniądze? – Straciliśmy wszystko, chmiel, sad, wszystko było obrobione na wiosnę – mówi pan Roman. – Na szczęście wcześniej wyprowadziliśmy krowę i się nie utopiła – dodaje.

Gdy 30 lipca br. w piątkowy ranek wojewoda lubelski ogłosił kolejny, trzeci już w tym roku alarm powodziowy, Wycisłowscy postanowili nie czekać na wodę z Wisły na swoim podwórku. – Trzeci raz w tym roku uciekamy przed powodzią – mówi pan Roman. – Wynajęliśmy samochód, bo naszego malucha powódź zniszczyła i uciekamy do miejsca położonego wyżej. Mamy tam trochę pola. Bierzemy przyczepkę kempingową i zboże, które dostaliśmy z darów – opowiada.

Panika czy skandal?

Takich jak oni jest więcej. Stanisław Kozak z Zastowa Polanowskiego osuszający swój zatopiony po sam dach dom weselny stojący przy drodze z Wilkowa do Kazimierza Dolnego denerwuje się, widząc od rana mieszkańców Powiśla wywożących traktorami rodziny i resztki dobytku. Wskazuje, że dopiero w obliczu kolejnej wielkiej wody na Wiśle władze przypomniały sobie o przerwanym wale w Zastowie Polanowskim. – A gdzie byli do tej pory? Przyjeżdżali telewizja, radio, wojewoda, filmowali się, ale wału nikt nie budował – mówi z irytacją. – Ludzie doprowadzili wszystko do porządku po tej wodzie, a jutro może nas znowu zatopić. Zamiast robić coś w domu, sprzątać, remontować, każdy denerwuje się, jeździ na wały i patrzy: uciekać już czy za chwilę? Na co tych ludzi tak mordować? – mówi z wyrzutem.

Rzeczywiście, na wale, gdzie praca wre nad usypywaniem i uszczelnianiem podmywanego już falami Wisły nasypu, jest wielu ludzi z pobliskich, zagrożonych powodzią miejscowości. Jednym z nich jest Henryk Pawłowski z Zastowa Polanowskiego, który – jak twierdzi – przychodzi tu trzy razy dziennie. W ubiegły poniedziałek nie widział na wałach żadnej pracy, we wtorek też. – Dopiero w środę pojawił się jeden spychacz i dwie ciężarówki, z których jedna się zepsuła. Był tu tylko jakiś kierownik, żadnego człowieka z łopatą – mówi zdenerwowany mężczyzna. – Może tym razem jeszcze im się uda, ale gdyby synoptycy pomylili się o jeden dzień z tymi opadami, to znów płyniemy – obawia się pan Henryk. Tłumaczy, że po dwóch zatopieniach jest „trochę przewrażliwiony”. – Dwie kondygnacje domu mieszkalnego mam zniszczone, tak samo sady, chłodnia na owoce popękała – wskazuje. – Trzeci raz takiej traumy już bym chyba nie wytrzymał. Gdyby coś tu się stało, to wraz z ludźmi bierzemy siekiery i idziemy do Lublina. Bo przez sześć tygodni suszy tę wyrwę powinien ktoś zabezpieczyć – dodaje.

Wójt gminy Wilków Grzegorz Teresiński też jest na wałach i też nie kryje silnego zdenerwowania. – Od ustąpienia drugiej fali powodziowej systematycznie wraz z mieszkańcami domagaliśmy się jednego: żeby Wojewódzki Zarząd Melioracji i Urządzeń Wodnych odpowiedzialny za ten wał należycie zabezpieczył wyrwę. Sposób, w jaki to zrobił, uważamy za skandal – mówi wzburzony. – Jak zwykle wszystko spadło teraz na samorząd, na miejscową ludność i strażaków – dodaje.

Obecny również na wałach Jan Kotuła z Wojewódzkiego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych w Lublinie uważa, że miejscowi ludzie zbytnio panikują. Wyjaśnia spokojnie, że zgodnie z przyjętym planem prace nad właściwym wałem przeciwpowodziowym mają ruszyć dopiero od 1 sierpnia i potrwają 3 miesiące.

Na szczęście trzecia fala powodziowa, która przeszła w nocy z soboty na niedzielę przez Wilków, nie przerwała prowizorycznie załatanej wyrwy w wale. Ale zagrożenie nie minęło, bo umocnienia są bardzo nasączone wodą. Jeśli wysoka fala utrzyma się jakiś czas, istnieje ryzyko przerwania wałów w innym miejscu.

Mamy żal do naszych władz

Mieszkańcy gminy Wilków nie wytrzymują nerwowo wiszącej nad nimi groźby kolejnego zalania przez wody Wisły, zwłaszcza że mają masę problemów związanych z likwidacją skutków poprzednich dwóch powodzi. – Wszyscy wiemy, że do tej pory nic z wałami nie robiono, tylko trochę podsypano tę wyrwę – mówi Monika Lejwoda z Wilkowa, prowadząca z mężem duży sklep spożywczo-przemysłowy kompletnie zdewastowany w czasie powodzi. – To wykańcza nas psychicznie. Stałam się bardzo nerwowa. Wszystko mnie denerwuje. Nie byłam taka wcześniej – dodaje.

Państwo Lejwodowie mają rzeczywiste powody do stresu i depresji. W ich obejściu woda miała wysokość 4 metrów i sięgnęła poddasza, niszcząc całe wyposażenie domu. W ostatniej chwili udało im się uciec razem z dziećmi przez balkon. W wyniku powodzi kompletnie zdewastowany został ich otwarty w ubiegłym roku 400-metrowy sklep, dający zatrudnienie 9 mieszkańcom gminy Wilków. W momencie zalania w sklepie znajdował się towar o wartości 350 tys. zł i wyposażenie oceniane na 200 tys. złotych. Nie mogą liczyć na duże odszkodowanie, gdyż towar w sklepie mieli ubezpieczony na 50 tys. zł, a wyposażenie sklepu na 100 tysięcy. Choć wkrótce miną 2 miesiące od zgłoszenia szkody, nie dostali jeszcze odszkodowania.

Na dodatek czują się zupełnie opuszczeni przez państwo. Jedyna pomoc, jakiej doświadczyli, pochodziła od ludzi dobrej woli. – Zamieszkaliśmy u osoby całkiem obcej, u pani Jaszczyńskiej w Parchatce. Wspaniała kobieta, sama nas do siebie zaprosiła, a naszym dzieciom stworzyła naprawdę drugi dom. Bardzo chcemy jej podziękować – mówi pani Monika. – Pomógł ksiądz z zagranicy, nasi znajomi, ludzie z zaprzyjaźnionych hurtowni, którzy nam pomagali sprzątać i opróżniać sklep, wszyscy, tylko nie instytucje państwowe.

Państwo Lejwodowie zupełnie nie mogą pojąć, jak państwo może tak odwrócić się plecami od rodzimych przedsiębiorców. – My z mężem całe życie ciężko pracowaliśmy, aby otworzyć ten sklep, płaciliśmy podatki, zatrudnialiśmy ludzi, nigdy nie braliśmy żadnych zasiłków z opieki społecznej i gdy teraz jesteśmy w ciężkiej sytuacji, która nie wiadomo, jak się dla nas skończy, okazuje się, że możemy liczyć jedynie na siebie i znajomych – mówi łamiącym się głosem pani Monika. – Państwo uważa, że i tak damy sobie radę, i nawet gdy jadą z pomocą dla mieszkańców Wilkowa, omijają nasz dom z daleka. Tymczasem my teraz zostaliśmy bez niczego, z długami w hurtowniach. Źeby je spłacić, musimy wyremontować i otworzyć sklep, tylko nie mamy za co – tłumaczą.

Bliski załamania jest też Stanisław Kozak, który ma świadomość, że bez wsparcia ze strony państwa nie zdoła otworzyć swojego domu weselnego. – Wszystko mi woda zniszczyła. Dom, uprawy na polach, a ten nowy dom weselny, popękany, nadaje się do remontu, na który nie mam pieniędzy. Jak ich nie dostanę, to dom weselny nie zacznie funkcjonować. Na dziś mam 20 zł w kieszeni i pięć osób na utrzymaniu – twierdzi mężczyzna, wskazując na bezwzględność instytucji bankowych domagających się spłaty zaciągniętych kredytów. – Właśnie przed chwilą dostałem nakaz płatniczy, straszą mnie sądem, jeśli nie zapłacę raty. Kiedyś kupiliśmy na raty lodówkę i pralkę, które utopiły się zresztą w powodzi. Źona składała podanie nie o umorzenie, ale o odroczenie spłaty tych rat. Podobno pismo zaginęło i bank chce, żeby drugi raz je napisać. A na razie straszą sądem – żali się.

Pan Stanisław stracił w czasie powodzi wszystko, gdyż zamiast ratować dobytek, pomagał w uszczelnianiu wałów. – Gdy mądrzy ludzie wywozili z domu swój dobytek, ja z dwoma synami i najętym pracownikiem pracowałem na wałach. Jeździłem swoim ciągnikiem, który został zatopiony, gdyż zrobiło się za późno na ewakuację. Podobnie stało się z samochodem. Teraz okazuje się, że państwo nie ma takich funduszy, dzięki którym mogłoby mi zrekompensować poniesione straty – mówi rozgoryczony. – Pieniądze są nam bardzo potrzebne, ale jednak najważniejsza jest dla nas budowa wału. Bo jak znowu Wisła wyleje, to wszystko, co teraz robimy, pójdzie na marne. Nie da się dłużej żyć w takim strachu – podkreśla.

Dlatego doprowadzeni do ostateczności mieszkańcy gminy Wilków zapowiadają złożenie pozwu zbiorowego przeciw władzom wojewódzkim – głównym zarzutem jest wieloletnie zaniedbanie wałów, brak remontów, a także niezabezpieczenie zniszczonego przez powódź w tym roku odcinka w Zastowie Polanowskim.

Adam Kruczek

Za: Nasz Dziennik, Wtorek, 3 sierpnia 2010, Nr 179 (3805) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100803&typ=my&id=my11.txt

Skip to content