Aktualizacja strony została wstrzymana

Mała wielka różnica – Stanisław Michalkiewicz

Wojna w Gruzji i jej następstwa, między innymi w postaci sfinalizowania porozumienia w sprawie tak zwanej „tarczy antyrakietowej”, odsunęły na dalszy plan operację nękania prezydenta Kaczyńskiego, by w imieniu Polski ratyfikował Traktat Lizboński. Tymczasem właśnie wojna w Gruzji stanowi znakomitą okazję do zademonstrowania różnicy między sytuacją przed ratyfikowaniem Traktatu Lizbońskiego i sytuacją, jaka z pewnością miałaby miejsce po ewentualnej ratyfikacji. Zanim jednak przejdę do przedstawienia tej różnicy – kilka słów komentarza na temat porozumienia w sprawie tarczy antyrakietowej w Polsce.

To porozumienie oznacza, iż Polska, obok uczestnictwa w wielostronnym sojuszu wojskowym z udziałem Stanów Zjednoczonych, będzie uczestnikiem również sojuszu dwustronnego z USA, dodatkowo umocnionego obecnością na terenie Polski amerykańskiej instalacji militarnej, którą Stany Zjednoczone muszą chronić nie ze względu na polski interes, ale ze względu na własny interes państwowy. Jeśli prawdą jest, że porozumienie obejmuje możliwość zakupu kilkunastu baterii rakiet „Patriot” i samolotów bojowych, to znaczy, że modernizacja polskiej armii przestaje być tylko wyborczym hasłem, a staje się programem państwowym. To może oczywiście stać się przyczyną napięcia w stosunkach z Rosją, na co wskazuje pan Olejniczak z SLD, ale ten stan napięcia jest naturalny w sytuacji, gdy Polska próbuje wzmocnić swoją siłę militarną. Warto przypomnieć, że Rosja co najmniej od 1720 roku, kiedy to zawarła w Poczdamie układ z Prusami, by nie dopuścić do powiększenia wojska w Polsce, niechętnie patrzy na wszelkie próby wzmocnienia polskich sił zbrojnych. Ale polskie władze, a nawet polscy parlamentarzyści, nie muszą przecież kierować się interesem Rosji, tylko interesem Polski i byłoby dobrze, gdyby SLD przestał uważać Rosję za swoją drugą, a właściwie jaką tam „drugą” – za swoją pierwszą i najważniejszą ojczyznę i przestał jej się wysługiwać.

Modernizacja polskiej armii w następstwie zainstalowania amerykańskiej „tarczy” pozwala na naprężenie własnych, a nie tylko cudzych, jak to było do tej pory, muskułów. Polityka wielkich mocarstw bywa często zmienna, czego doświadczyliśmy w 1943 roku w Teheranie i w1945 roku w Jałcie. Więc dobrze, że w porozumieniu ze Stanami Zjednoczonymi próbujemy budować własną siłę, ale nie możemy zapominać, iż będzie to drogo kosztowało. Czy w tej sytuacji rząd Stanów Zjednoczonych nadal powinien naciskać Polskę, by zapłaciła haracz żydowskim organizacjom „przemysłu holokaustu”? Albo jedno – albo drugie, bo obydwu ciężarów na raz polska gospodarka może nie udźwignąć. A poza tym, tarcza antyrakietowa będzie również, a może nawet przede wszystkim broniła Izrael przez niespodziewanym atakiem ze strony Iranu, bo przecież nie Rosji, nieprawdaż? Polska naturalnie nie wymaga, by Izrael partycypował w kosztach modernizacji polskiej armii, ale czyż nie byłoby elegancko, gdyby tak władze Izraela wyperswadowały przywódcom żydowskiej diaspory różne „upokarzania Polski na arenie międzynarodowej”, jako metody na wymuszenie haraczu?

I wreszcie – Traktat Lizboński. Jak wiadomo, do najważniejszych jego postanowień należy proklamowanie Unii Europejskiej, jako nowego podmiotu prawa międzynarodowego, czyli nowego Europejskiego Cesarstwa, które będzie prowadziło własną, cesarską politykę zagraniczną za pośrednictwem unijnego ministra spraw zagranicznych, dla niepoznaki nazwanego w traktacie jakimści „Wysokim Przedstawicielem do spraw zagranicznych”. Jak zwał, tak zwał – ważne jest co innego – że ten „przedstawiciel” ma w Traktacie Lizbońskim zapisaną swego rodzaju wyłączność na uprawianie polityki w imieniu Unii. A ponieważ, zgodnie z innym postanowieniem tego Traktatu, każde państwo członkowskie musi powstrzymać się przed działaniem, które „mogłoby zagrozić urzeczywistnieniu celów Unii”, to znaczy, ze ów „Wysoki Przedstawiciel” mógłby na przykład zabronić prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu, by w towarzystwie czterech innych prezydentów ( w tym jednego spoza Unii) leciał do Tbilisi, by tam wystąpić na wiecu z przemówieniem popierającym Gruzję w sytuacji, gdy Francja, Niemcy, czy Włochy jeszcze nie zdecydowały, czy są za, czy nawet przeciw. Kto wie, czy w tej sytuacji Unia Europejska, w osobie Wysokiego Przedstawiciela nie poświęciłaby Gruzji na ołtarzu „strategicznego partnerstwa” tym bardziej, ze wiele wskazuje na to, iż prezydent Saakaszwili dopuścił się swego rodzaju „samowolki”, czyli zadziałał, jak to się mówi, suwerennie. Prezydent Kaczyński też zadziałał suwerennie – bo jeszcze mógł, bo jeszcze nie ratyfikował Traktatu Lizbońskiego i miejmy nadzieję, że tego głupstwa nie zrobi.


 Stanisław Michalkiewicz
Felieton  ·  tygodnik „Nasza Polska”  ·  2008-08-26  |  www.michalkiewicz.pl

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Nasza Polska”.
Skip to content