Aktualizacja strony została wstrzymana

O Reaganie trochę inaczej niż zwykle – Paweł Żabicki

Ronalda Reagana można śmiało zaliczyć w poczet największych mężów stanu XX wieku. 40. prezydent Stanów Zjednoczonych był też być może najwybitniejszym z tych, którzy rządzili w ramach liberalnej demokracji. Jego dokonania polityczne robią niesamowite wrażenie.

To Reagan wygrał zimną wojnę – czy się to komuś podoba, czy nie. Dzięki jego posunięciom: wzmożonemu programowi zbrojeń, śmiałym inicjatywom w dziedzinie energetyki, wspieraniu antykomunistycznych partyzantek oraz wojnie psychologicznej – imperium zła odesłane zostało na śmietnik historii.

To Reagan sprawił, iż jego rodacy poczuli znów dumę – po niesłusznym obwinianiu USA za całe zło wojny wietnamskiej oraz po beznadziei rządów Jimmy’ego Cartera – że są Amerykanami; a społeczeństwa komunistycznych więzień wiedziały, że mają w nim sprzymierzeńca.

Reagan przywiązywał ogromną wagę do kwestii gospodarczych, a liczby z lat 1981-1989 mówią same za siebie: za jego rządów powstały blisko trzy miliony firm, a pracę znalazło sześć razy tyle osób. Nie uległ też wprowadzającym chaos w państwie związkom zawodowym, zbił inflację, a poziom prywatnej charytatywności w latach jego prezydentury sięgał rekordowych poziomów.

Media i różne instytucje w USA co rusz organizują ankiety i zgadywanki, w których zasadnicze pytanie brzmi: Co w tej sytuacji zrobiłby Reagan? Bo dzisiejsze elity republikańskie nic tak naprawdę same zrobić nie potrafią, oprócz ciągłego powoływania się na Reagana.

Reagana nie dało się nie lubić, miał znakomite poczucie humoru, był doskonałym causeurem, a jego przemówienia były elektryzujące. Sposób, w jaki komunikował się ze społeczeństwem, sytuuje go wśród najznamienitszych osobowości medialnych wszechczasów. Ronald to był swój chłop. Jak możemy przeczytać w „Rewolucji konserwatywnej w Ameryce” autorstwa Guy Sormana: (…) Reagan jest w pierwszym rzędzie Wielkim Przekaźnikiem w służbie pewnej wizji Ameryki, jedynym politykiem, którego każde przemówienie rozumie człowiek z ulicy. To dzięki Reaganowi bycie konserwatystą oznaczało być en vogue.

Jednak wszystkie wymienione osiągnięcia, a następnie peany, będące udziałem Reagana nie byłyby możliwe bez pokazu kunsztu politycznego, jakim było zjednoczenie przez niego w jednym bloku wyborczym różnych frakcji szeroko rozumianej centroprawicy amerykańskiej; to on właśnie dokończył to dzieło rozpoczęte przez Barry’ego Goldwatera. Pozwolę sobie w tym miejscu ponownie na cytat z Sormana: Faktem jest, że jego zwycięstwo w 1980 roku dało świadectwo krystalizacji podzielonych do tej pory opinii. Wszystko to, co składa się na amerykańską prawicę, po raz pierwszy w historii Stanów Zjednoczonych skupiło się wokół jednego kandydata.

Okazuje się jednak, że nie każdy prawicowiec amerykański podziela ten niemal sielankowy i ukoronowany triumfami stereotyp prezydentury Reagana. Nie chodzi bynajmniej o neokonserwatystów, którzy po pierwsze żadnymi konserwatystami nie są; i których doktryna głównie koncentruje się na niepohamowanych ambicjach w polityce zagranicznej, co można streścić w buńczucznym sloganie: This president isin’t tough enough (Ten prezydent nie jest wystarczająco twardy).

Na bardziej dogłębną krytykę Reagana zdobyli się paleokonserwatyści. Środowisko oldschoolowców podchodziło do prezydentury Reagana z dużymi nadziejami – wierzyli w urzeczywistnienie wizji Ameryki tkwiącej w mądrościach Ojców Założycieli. Jak się miało okazać – spotkał ich ogromny zawód. I nie mówię tu o ich politycznym eksponencie, Pacie Buchananie, który nie poważy się na sformułowanie ostrzejszych zarzutów pod adresem Reagana, gdyż przez kilka lat należał do jego bliskich współpracowników. Za to litości i skrupułów nie przejawiają paleos spoza mainstreamu medialnego.

Momentem, kiedy zauważyli, że sprawy mają się ku niedobremu, była głośna sprawa obsady stanowiska szefa Narodowej Fundacji Nauk Humanistycznych (National Endowment for the Humanities), instytucji nakierowanej na stymulowanie sfery kulturalno-naukowej. Po pierwszym zwycięstwie wyborczym Reagana niemal murowanym kandydatem na tę funkcję był Melvin E. Bradford, wybitny literaturoznawca. Jednak Reagan, ku zaskoczeniu wszystkich, posadę tę podarował nieprzygotowanemu do tego merytorycznie neokonserwatyście, Williamowi J. Bennetowi.

Paleokonserwatyści twierdzą po dziś dzień, iż była to podła intryga neoconów, którzy zrobili z Bradforda nieodpowiedzialnego radykała, a nawet sympatyka Hitlera. Grzechem głównym Bradforda, uważającego siebie za spadkobiercę tradycji Starego Południa, miało być granie na resentymentach z czasów wojny secesyjnej, przejawiających się w krytyce Abrahama Lincolna. Awantura wokół fundacji była symptomatyczna dla przetasowań mających miejsce w administracji Reagana.

Nieżyjący już Samuel Francis uważał, że paleokonserwatyzm był reakcją na próby dominacji neokonserwatystów, dawnych liberałów, którzy podkreślali, że nie tylko ich wersja ideologii konserwatywnej(…) zatriumfuje nad tą starszych konserwatystów, ale że ich ekipa powinna otrzymać nagrodę w postaci posad i patronatów, a ekipa starej prawicy w zasadzie nic. Powyższy zarzut skierowano w stronę neoconów, ale pośrednio był on wyrzutem czynionym Reaganowi, który uchylił szeroko wrota sierotom po Trockim.

Jeszcze dalej tym tokiem myślenia poszedł Clyde N. Wilson. W swym niedawnym tekście dla strony internetowej pisma „Chronicles: A Magazine of American Culture” nazwał Reagana człowiekiem wybranym jako konserwatystę, a który rządził w charakterze neokonserwatysty i obarczył go winą za neokonserwatywny podbój Ameryki. Wilson podkreślił też, że gdyby Reagan nie wypromował Georga Busha seniora, dziś nie istniałby problem Busha juniora. Otaczając się neokonserwatystami bądź ludźmi, którzy tej doktrynie ulegli – Reagan doprowadził do ekspansji światowej rewolucji demokratycznej.

Tyle że zarzuty stawiane Reaganowi przez paleos nie koncentrują się wyłącznie na neokonserwatystach i podziale stanowisk.

Gdy w czerwcu 2004 r. Partia Republikańska i rzesze Amerykanów opłakiwały zmarłego Reagana, uderzając przy tym w niemal hagiograficzne tony, głos w dyskusji zabrał wspomniany Francis. Ten znany wykładowca, publicysta, a nade wszystko zajadły wróg wielokulturowości, uznał dziedzictwo Reagana (Reagan legacy) za dorobek wątpliwej wartości. Jego zdaniem, Reagan – w przeciwieństwie do wielu swych poprzedników – nie zasłużył na karę więzienia i był prezydentem najbardziej pryncypialnym od pół wieku, uwielbianym przez społeczeństwo, to biorąc pod uwagę oczekiwania względem prezydentury Reagana, które w zasadzie mieli wszyscy amerykańscy konserwatyści, była ona rozczarowaniem. Według Francisa mamy do czynienia z mitem Reagana-zwycięzcy zimnej wojny; Związek Sowiecki upadł ze względu na ułomność własnego systemu.

Francis zauważył, iż swe największe sukcesy odniósł Reagan w gospodarce, kierując ją na właściwe tory, z których wcześniej zboczyła przez gospodarczych analfabetów i politycznych demagogów. Ale i na tym, wydawałoby się idealnym, obliczu pojawia się skaza. Francis wypomniał Reaganowi rozrost federalnego Lewiatana tj. większe budżety oraz powołanie do życia nowego departamentu (ds. weteranów) zamiast zapowiadanej likwidacji dwóch innych (edukacji i energetyki).

[Historyk blisko związany z paleokonserwatyzmem, Thomas E. Woods, Jr., w swej „Niepoprawnej politycznie historii Stanów Zjednoczonych” przytacza – oczywiście obok pozytywów – szereg liczb z okresu prezydentury Reagana, które dają do myślenia. Dla przykładu: mimo iż Reagan obniżył wszystkie stopy podatku dochodowego, w tym tę najwyższą z 70 do 28 procent – to podatki netto w latach 1980. poszły w górę. Bo choć na początku tejże dekady podatki redukowano, to już w kolejnych latach stopniowo dochodziły nowe obciążenia. Woods pisze: Przeciętne obciążenia podatkowe w latach 80. stanowiły 18,9 proc. PNB, podczas gdy w latach 70. stanowiły one 18,3 proc. PNB, a w latach 60. – 18,2 proc. PNB.

Chociaż socjal był w latach 1980. obcinany, to jednak środki na świadczenia rodzinne i dziecięce wzrosły o 18 proc. Duże kwoty przeznaczano również na subsydiowanie rolnictwa: mleczarstwa i produkcję bawełny.]

Wracając do przemyśleń Francisa, najdobitniej w jego krytyce Reagana zabrzmiały słowa: To, czego prawica tamtych czasów chciała od Ronalda Reagana bardziej niż czegokolwiek, była kontrrewolucja przeciwko kulturowej dominacji liberalizmu. Pod tym względem Reagan był (…) niewypałem. Czas prezydentury Reagana był według Francisa okresem dominacji trucizny politycznej poprawności i wielokulturowości, które zapanowały w mediach i na uczelniach wyższych. Na domiar złego w 1986 r. administracja Reagana poparła amnestię dla nielegalnych imigrantów (Immigration Reform and Control Act). Reagan nie podjął też walki z akcją afirmatywną, co więcej, święto Martina Luthera Kinga znalazło swe umocowanie prawne (1983 r.), stając się uroczystością federalną. Okres rządów Reagana miał być kluczowy dla rasowej i kulturowej rewolucji, która obecnie dokonała własnej intronizacji.

Czołowy publicysta paleokonserwatywny (paleolibertariański) Joseph Sobran nie był tak bezlitosny jak Francis, ale za to zgodny ze swym ideowym kompanem w opinii, że Reagan nie był wielkim prezydentem. Sobran uważał Reagana za ciekawego człowieka i znakomitego mówcę, ale to za mało, by określić go mianem wybitnego przywódcy.

Zdaniem publicysty: Chwalby na cześć wielkości Reagana (…) są przesadzone; odzwierciedlają gorące uczucia, które wzbudzał, zamiast historycznej perspektywy. Nie było Rewolucji Reagana (…). Sobran przypomniał o rozroście rządu w czasie jego prezydentury, a opowieści o socjalnej bezduszności tworzone przez przeciwników politycznych oraz legendę o cięciach federalnych urabianą przez apologetów Reagana – można włożyć między bajki. Sobran wyraził przekonanie, że Reagan nie pokonał Związku Sowieckiego, co najwyżej nieco mu zaszkodził i to dzięki pomocy Jana Pawła II i Lecha Wałęsy. Reagan był na tyle mądry, by uświadomić sobie, że komunizm zniszczyłby sam siebie bez prób zniszczenia go z zewnątrz (…).

Sobran zaobserwował, że powstało zjawisko kultu Reagana. Akolici Reagana szukają usprawiedliwień dla zaniechań jego dwóch kadencji wszędzie poza nim samym, a jak postępował źle, to znaczy, że tak postąpić musiał itd. Nie rozumieją, że Reagan, jakiego chcieli widzieć, istniał tylko w ich wyobraźniach. Ten fenomen Sobran skwitował tak: Większość konserwatystów wciąż wierzy w Ojca, Syna i Ducha Świętego, ale Reagan jest niedaleko, na czwartym miejscu.



***


Powyższe opinie paleokonserwatystów mogą wydać się dla zwolenników Reagana – do których mam przyjemność się zaliczać – niedorzeczne, a nawet obrazoburcze. Mogą być też uznane jako próba odbrązawiania i niszczenia autorytetu Reagana. Prawica prawicy amerykańskiej może nie wspominać jego prezydentury z nostalgią – jej prawo.

Nie oznacza to jednak, że obok jej argumentów można przejść obojętnie. Pamiętać należy, że Reagan był wytworem demokracji, jej integralną częścią, jej zwolennikiem, powiem więcej: ona była jego żywiołem. Jak każdy uczestnik demokratycznej gry politycznej składał rozmaite obietnice, stając się nolens volens zakładnikiem zobowiązań, których nie był w stanie wypełnić. Nie zmienia to faktu, że Reagan od ideału konserwatywnego polityka nieco odbiegał. By spełnić marzenie o kontrrewolucji, o której wzmiankował Francis, Reagan musiałby demokrację obalić, albo co najmniej mocno ją ograniczyć – co jak się wydaje należało od początku do wishful thinking.

Nie da się ukryć, że paleokonserwatystom źle się żyje w dzisiejszej Ameryce, i winę za taki stan rzeczy lokują również w polityce Reagana. Thomas Fleming pisał: Przez lata musieliśmy znosić złudną gadaninę konserwatystów wychwalających „Rewolucję Reagana”, podczas gdy kondycja i kultura kraju każdego dnia była gorsza. Kraj mych narodzin, blade odbicie nawet tej imperialnej demokracji ustanowionej przez Lincolna i tylko duch starej republiki, jest już martwy. Podobnie o tzw. Rewolucji Reagana i rzeczywistości amerykańskiej myśli Paul Gottfried, który jest już tak zdesperowany, że poparłby nawet wstrętnego Obamę, gdyby to miało spowodować oprzytomnienie i nawrócenie Ameryki na prawdziwą prawicowość, oznaczające odrzucenie liberalno-neokonserwatywnego status quo.

Mimo gorzkich słów skierowanych pod adresem Reagana, wielu paleokonserwatystów jest głęboko przekonanych, że Reagan nie dałby się wciągnąć w dzisiejsze wariactwa neokonserwatystów, na czele z wojną iracką.

Inaczej sprawa wygląda z perspektywy Polski, która przez lata była częścią bloku wschodniego i do dzisiaj zmaga się z fatalną mentalno-instytucjonalną spuścizną komunizmu, dodatkowo oplataną coraz to nowymi regulacjami unii brukselskiej. Trzecia Rzeczpospolita reprodukuje politycznych karłów, którzy nie zasługiwaliby nawet na czyszczenie butów Reagana, gdyby ten jeszcze żył. Kogoś takiego, jak Reagan, nawet ci Polacy, którzy z obrzydzeniem spoglądają na wszeteczeństwa rządów ludu, przyjęliby z otwartymi rękami. Pozostaje czekać. Ad feliciora tempora.

Paweł Źabicki


O Autorze: Rocznik 1982; pochodzi z Kalisza, studiował w Warszawie. Ukończył Stosunki międzynarodowe w Collegium Civitas, pracę magisterską poświęcił nikaraguańskim CONTRAS. Pracował w jednym z instytutów badania rynku. Obecnie wraz rodzicami prowadzi rodzinną firmę. Zainteresowania: polityka USA, Nikaragua, piłka nożna i snooker.

Za: prawica.net


Skip to content