Aktualizacja strony została wstrzymana

Cukrzyca i Gocłowski – Stanisław Michalkiewicz

Zmarł ksiądz prałat Henryk Jankowski. Przyczyną choroby była zaawansowana cukrzyca, na którą cierpiał od dłuższego już czasu. Ale nie ona dostarczała księdzu Jankowskiemu największych cierpień. Znacznie więcej i większych doznał od JE abpa Tadeusza Gocłowskiego, swojego ordynariusza.

Póki gonił zające, póki kaczki znosił, Kasztan co chciał u pana swojego wyprosił” – pisał w bajce „Stary pies i stary sługa” pozbawiony złudzeń biskup Ignacy Krasicki. Więc odkąd ksiądz Henryk Jankowski w sierpniu 1980 roku po raz pierwszy udzielił strajkującym w Stoczni im. Lenina w Gdańsku „pomocy duszpasterskiej” (bo lawirujący między Breżniewem i Zachodem Gierek pozwolił na udzielanie strajkującym różnych rodzajów „pomocy humanitarnej”), został niekwestionowanym kapelanem „Solidarności”. Jakże inaczej oceniano wtedy taką działalność, niż dzisiaj! Oto co w gdańskim wydaniu „Głosu Cadyka” pisze red. Maciej Sandecki: „W latach 80. Prałat uczynił z tej świątyni bastion oporu przeciwko komunistycznej władzy. Odprawiał tam patriotyczne msze, pod kościołem rozdawano niepodległościowe ulotki”. Dzisiaj za takie rzeczy „Głos Cadyka” pryncypialnie chłoszcze nie tylko „ajatollachów”, którym marzy się „państwo wyznaniowe” i z tego powodu „nadużywają religii do polityki” – ale wtedy razwiedka jeszcze nie dopuściła „lewicy laickiej” do kondominium nad mniej wartościowym narodem tubylczym, więc mądrość etapu podpowiadała, by nie tylko podpiąć się pod „ajatollachów”, ale nawet im się podlizać. Więc Adam Michnik zabiegał o chrzest dla swego syna Antosia właśnie u księdza prałata Jankowskiego, zaś na rodziców chrzestnych poprosił Lecha Wałęsę i Wacławę Bujakową. W odróżnieniu od Andrzeja Szczypiorskiego, któremu pierwszy chrzest się nie przyjął, w tym przypadku wszystko odbyło się w jak najlepszym porządku – ale kiedy etap się zmienił, kiedy razwiedka ustanowiła już kondominium z „lewicą laicką”, Adam Michnik zemścił się na księdzu Jankowskim za tę krzywdę. Zemsta, „choć leniwa”, była niezwykle dotkliwa. „Głos Cadyka” oskarżył księdza Jankowskiego o pedofilię, a gdy oparte na słynnych „faktach prasowych” oskarżenie upadło z braku jakichkolwiek przesłanek – już tylko o „demoralizowanie” młodych ludzi – bo „dawał im pieniądze”. Pikanterii sprawie dodaje okoliczność, że redaktorzy „Głosu Cadyka” też za swoje usługi biorą pieniądze, podobno nawet niemałe. Niech im tam będzie na zdrowie, bo w sprawie księdza Jankowskiewgo czynni byli też inni szatani.

O ile na jednym etapie odprawianie „patriotycznych mszy” i tolerowanie ulotek pod kościołem jest liściem do wieńca sławy, o tyle na etapie innym, kiedy już w ramach ustanowionego kondominium karty zostały rozdane, krytykowanie ustanowionego porządku jest karygodnym „mieszaniem się do polityki”. Na dodatek ksiądz Jankowski mieszał się do polityki na odcinku szczególnie zagrożonym, stwierdzając na przykład, że nadreprezentacji przedstawicieli „narodu wybranego” we władzach państwowych tubylczy naród polski „się boi”. W tym momencie opuściła go większość najwierniejszych pretorian, bo wiadomo, że w takich sprawach żartów nie ma. Co zaś się tyczy owej nadreprezentacji, bo myślę, że warto przytoczyć rozmowę, której byłem świadkiem. Z doktorem Markiem Edelmanem rozmawiał francuski dziennikarz, żydowskiego zresztą pochodzenia, Guy Sorman, którego, na jego prośbę do Marka Edelmana zawiozłem. W pewnym momencie Sorman zapytał Edelmana, czy nie obawia się jakiegoś wybuchu antysemickich nastrojów w Polsce z powodu nadreprezentacji Żydów w aparacie władzy państwowej. Kiedy Edelman wyśmiał pogląd Sormana o nadreprezentacji, ten zaczął mu wyliczać Żydów we władzach po nazwiskach. Edelman wydawał się zaskoczony, podobnie zresztą, jak i ja, nie tylko wiedzą Sormana na ten temat, ale przede wszystkim – liczbą wymienionych nazwisk. – No rzeczywiście – powiedział – sporo ich jest, ale nie, żadnych antysemickich nastrojów się nie obawiam. Skąd Sorman był tak dobrze zorientowany w tej kwestii? Nie wiem, ale myślę, że pewne znaczenie mogła mieć okoliczność, iż był masonem z Wielkiego Wschodu Francji, do którego należał również „drogi Bronisław”, czyli Bronisław Geremek i ta sprawa, z jakichś powodów uznana za ważną, mogła być w lożach znana. Okazuje się zatem, że ktoś te sprawy monitoruje, chociaż dla najbardziej zainteresowanych mają one pozostać tajemnicą. W świetle tej rozmowy wydaje się oczywiste, że ksiądz Jankowski miał rację nie tylko w kwestii „nadreprezentacji”, ale i obaw polskiej społeczności, jak się owa nadreprezentacja zachowa w przypadku konfliktu interesów: polskiego i żydowskiego.

Za to spostrzeżenie JE abp Tadeusz Gocłowski w 1997 roku zabronił ks. Henrykowi Jankowskiemu głoszenia kazań. Zrobił to po raz drugi w roku 2004, odwołując go również z funkcji proboszcza parafii św. Brygidy w Gdańsku. Dlaczego JE abp Tadeusz Gocłowski był tak wyczulony na uwagi na temat Żydów? Tego nie wiem, natomiast myślę, że warto zwrócić uwagę, iż Jego Ekscelencja miał, jak sądzę, świadomość swego uwikłania w sprawę nazwaną poźniej „aferą Stella Maris”, co skłaniało go do daleko posuniętej ostrożności zwłaszcza w sprawach, w których mógłby narazić się Żydom. Poza tym znana jest powszechnie niechęć niektórych ludzi do osób, które wyświadczyły im coś dobrego. Ksiądz prałat Henryk Jankowski mówił mi osobiście o willi w Gdańsku-Wrzeszczu, którą podarował Archidiecezji z intencją przeznaczenia jej na dom księży-emerytów, a która została sprzedana w celu zatuszowania malwersacji związanych ze Stellą Maris i działalnością niektórych gdańskich gangsterów, podobnie jak 80 hektarów ziemi, które również podarował Archidiecezji. W tej sytuacji niechęć, a nawet ostentacyjne lekceważenie, jakie JE abp Gocłowski okazywał ks. Henrykowi Jankowskiemu wydają się zrozumiałe, chociaż oczywiście trudne do usprawiedliwienia.

Podobnie zrozumiałe, chociaż jeszcze trudniejsze do usprawiedliwienia jest zachowanie legendarnych postaci historycznych i autorytetów moralnych, które w pewnych sprawach reagują stadnie. Mam na myśli oczywiście sprawę rozliczenia zagranicznej pomocy, jaka przez całą dekadę lat 80-ych płynęła do Polski zasadniczo dwoma kanałami: mniejszym kanałem watykańskim i przez Międzynarodowe Biuro Solidarności w Brukseli. Przez kanał watykański – jak to ujawniono w związku z aferą Banco Ambrosiano – przeszło około 200 milionów dolarów (wówczas w Polsce miesięczne wynagrodzenie pracownika najemnego wahało się między 20 a 30 dolarami), zaś przez Międzynarodowe Biuro Solidarności w Brukseli, którym kierował tajny współpracownik SB Jerzy Milewski, późniejszy minister w kancelarii prezydenta Lecha Wałęsy – co najmniej dwa razy tyle. To już bezpieka monitorowała na bieżąco i doskonale wiedziała, kto ile forsy wziął i gdzie sobie schował. Tą wiedzą właśnie tłumaczę sobie zastanawiającą skwapliwość, z jaką spiżowe, legendarne postacie podchwyciły propozycję kondominium ze strony razwiedki i z jaką autorytety moralne dostarczyły dla tej propozycji patetycznych uzasadnień. Wtedy wprawdzie wszyscy się zgadzali, że z tych pieniędzy trzeba będzie się rozliczyć – ale oczywiście nie teraz, kiedy szaleje bezpieka, tylko później, już w „wolnej Polsce”. Więc kiedy, już w „wolnej Polsce”, podczas zjazdu Solidarności, jakiś prawdziej złożył wniosek o rozliczenie tych pieniędzy, podniósł się nieopisany harmider, niczym podczas rozprawy Żydów ze św. Szczepanem, a kiedy emocje opadły, rada w radę uradzono, żeby żadnego rozliczenia nie przeprowadzać. Z drugiej strony, skoro już mleko się rozlało, nie można było sprawy tak zostawić, więc na gorące prośby i zaklęcia spiżowych, legendarnych postaci i autorytetów moralnych, ksiądz prałat Henryk Jankowski dał publicznie kapłańskie słowo honoru, że wszystko odbyło się w jak najlepszym porządku, że nikt niczego nie ukradł, ani nie schował na prywatne cele. W tej sytuacji, powtarzam, całkowicie zrozumiała jest niechęć, z jaką legendarne, spiżowe postacie oraz autorytety moralne odnosiły się do księdza Jankowskiego – chociaż jeszcze trudniejsza do usprawiedliwienia, niż ostentacyjna niechęć JE abpa Tadeusza Gocłowskiego.

Stanisław Michalkiewicz

Komentarz   specjalnie dla www.michalkiewicz.pl   14 lipca 2010

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1697

Skip to content