Aktualizacja strony została wstrzymana

Między ostrzami potężnych szermierzy – Stanisław Michalkiewicz

W Ołomuńcu, na Hilfstplatzu, gdym na warcie hm, hm, stał, wszyscy mi się, hm, hm, dziwowali, sam się cesarz hm, hm, śmiał” – głosiła popularna w swoim czasie w kołach wojskowych i biesiadnych piosenka. Cesarze, podobnie, jak i prezydenci, nieczęsto mają okazje do śmiechu, ale i im też się czasem takie momenty przytrafiają. Ostatnio miało to miejsce podczas ceremonii podpisywania w Warszawie porozumienia między Stanami Zjednoczonymi i Polską w sprawie zainstalowania na polskim terytorium amerykańskiej tarczy antyrakietowej. Ceremonia składania podpisów została poprzedzona sporem między tak zwanym „dużym pałacem”, czyli Pałacem nomen omen Namiestnikowskim, w którym urzęduje i mieszka prezydent, a pałacem „małym”, czyli Kancelarią Premiera, w której urzęduje premier Donald Tusk. Nie chodziło o to, kto ma porozumienie podpisywać, bo konstytucyjnie upoważniony jest do tego rząd, ale gdzie – czy w „dużym”, czy w „małym” pałacu. Na podpisanie porozumienia zaproszony został prezydent, chociaż nie było jasne, czy jako prezydent, czy jako osoba prywatna, bo Kancelaria Premiera zaproszenie opatrzyła intytulacją: „Pan Lech Kaczyński”. Jeśli nie była to zamierzona złośliwość, to mamy namacalny dowód, że w Kancelarii Premiera pracują jakieś nieokrzesane prymitywy bez cienia kindersztuby. Ciekawe, jak te urzędasy zaadresowały zaproszenie dla Kondolizy?

Jak tam było, tak tam było, dość, że Kondoliza przyleciała do Polski w towarzystwie ministra Sikorskiego. Ceremonia odbyła się w obecności prezydenta, ale najsampierw po angielsku przemówił premier Donald Tusk, a potem – tez po angielsku – minister Sikorski. Ciekawe, czy Kondoliza zrozumiała przemówienie premiera Tuska, bo prezydent zrozumiał na pewno, o czym wnioskuje stąd, że na te lingwistyczne popisy parsknął śmiechem. Sam się cesarz, hm, hm, śmiał. Tymczasem porozumienie z Ameryką oznacza, że na polskim terytorium zostanie zbudowane stanowisko rakiet przechwytujących balistyczne pociski. W zamian za to polskiego terytorium będzie chroniła bateria rakiet „Patriot” do 2012 roku, a potem – nawet 19 baterii, jeśli oczywiście Polska je sobie w Ameryce kupi. Nie jest to może dwustronny sojusz wojskowy z Ameryką według klasycznych reguł wzajemnie zobowiązujący do ściśle opisanych reakcji; porozumienie jest bardziej podobne do brytyjskich gwarancji udzielonych Polsce w kwietniu 1939 roku, ale cóż począć? Mówi się: trudno; jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma. Rosja oczywiście demonstruje niezadowolenie, ale trudno było spodziewać się czego innego; Rosja byłaby zadowolona tylko wtedy, gdyby Polska zgodziła się na status „bliskiej zagranicy”.

Niemcy na razie nic nie mówią, chociaż w niemieckiej prasie ukazują się artykuły na przykład, że Rzesza Niemiecka prawnie nadal istnieje. Może to nic nie oznaczać, ale może też oznaczać pierwsze poważne ostrzeżenie, jako, że w prasie rosyjskiej pojawiają się głosy, iż najlepszym wyjściem byłby rozbiór Polski – bez precyzowania, w jaki sposób dokonać tej sztuki dzisiaj. Pewną wskazówką co do tego sposobu może być telewizyjny występ byłego ambasadora Izraela w Polsce, Szewacha Weissa, który wprost nie mógł się nas nachwalić za odwagę i determinację podczas wojny w Gruzji. Już tam Szewach Weiss bezinteresownie nikogo nie chwali, więc nie można wykluczyć, że wiadoma „diaspora” liczy, iż przy ewentualnym rozbiorze jakiś okruszek w postaci Żydo, czy chociaż Lublinlandu, o którym Niemcy, to znaczy pardon – jacy tam znowu „Niemcy” – żadni „Niemcy”, tylko zwyczajni „naziści” myśleli jeszcze w 1942 roku, trafi im się i teraz.

Bo wygląda na to, że strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie wytrzymało gruziński test całkiem nieźle. Wprawdzie niemiecka kanclerzyna oświadczyła, iż rosyjska reakcja na gruzińską operację „przywracania porządku” w Osetii Południowej była „przesadna”, ale to może oznaczać, iż co do ZASADY, była prawidłowa, tylko wojsko użyło zbyt dużych kalibrów przy bombardowaniach powietrznych i artyleryjskich. W Tbilisi wypadało również Gruzinom powiedzieć coś przyjemnego, więc pani kanclerz powiedziała, iż Gruzja będzie mogła wstąpić do NATO. Zabrzmiało to szalenie rewolucyjnie, ale było to tylko powtórzenie deklaracji z Bukaresztu, uznanej wtedy jako rodzaj szlabanu dla Gruzji, która zresztą po rosyjskim obiciu, jest znacznie dalsza od spełniania warunków przynalezności do Paktu, niż podczas bukaresztańskiego szczytu NATO. Dlatego teraz istotne jest, czyja definicja Gruzji będzie przyjęta na forum społeczności międzynarodowej – czy amerykańska – z Osetią i Abchazją – czy rosyjska – bez Osetii i Abchazji.

W tej sytuacji zwycięskie fanfary w Warszawie brzmią chyba trochę przedwcześnie, zwłaszcza, że w cieniu gruzińskich batalii i amerykańskich gwarancji zawartych w podpisanym właśnie z Kondolizą porozumieniu, zupełnie nie została zauważona informacja, iż pan prezydent Kaczyński zdezawuował Antoniego Macierewicza. Nie tylko bowiem nie opublikuje aneksu do Raportu o rozwiązaniu Wojskowych Służb Informacyjnych, ale uzasadnił swoją powściągliwość tym, iż Antoni Macierewicz sporo w tym „aneksie” nakonfabulował. Jest to powtórzenie zarzutów, jakie pod adresem Antoniego Macierewicza kierowała razwiedka jeszcze przed przekazaniem aneksu prezydentowi. Być może zatem te zarzuty były słuszne, ale równie dobrze można przyjąć, że pan prezydent po prostu się do razwiedki dostroił. Czy dlatego, że część przewerbowała się do CIA i Mosadu, a więc nie wychodząc wprawdzie ze złowrogiego „układu” stała się „sojusznikiem naszych sojuszników”? Wszystko to być może, zwłaszcza, że dymisję ze stanowiska szefowej Kancelarii Prezydenta złożyła również minister Anna Fotyga, zaś prezydent Kaczyński dymisję przyjął. Niektórzy politolodzy twierdzą, że pani Fotyga została spławiona w związku z przygotowaniami do reelekcji prezydenta Kaczyńskiego. Te przygotowania mają polegać na eliminowaniu z otoczenia prezydenta osób niechętnie widzianych przez „media”, czyli agentów razwiedki odkomenderowanych na odcinek frontu ideologicznego. Jeśli to prawda, to i poświęcenie Macierewicza wydaje się lepiej zrozumiałe. W każdym razie widać, żeśmy weszli między ostrza potężnych szermierzy, których ze zrozumiałych względów musi śmieszyć postać wartownika w Ołomuńcu na Hilfstplatzu, zwłaszcza, gdy traktuje on swoją wartowniczą służbę niezmiernie serio. Wtedy nawet sam cesarz nie może powstrzymać wesołości.


 Stanisław Michalkiewicz
Komentarz  ·  tygodnik „Goniec” (Toronto)  ·  2008-08-24  |  www.michalkiewicz.pl

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).
Skip to content