Aktualizacja strony została wstrzymana

„Przeciw beznadziei” Arkadiusza Robaczewskiego

Coraz jaśniejsze staje się, nawet dla politycznych matołków, że Polska gaśnie. Istniejemy jeszcze jako pojęcie geograficzno-administracyjne, ale nasza tożsamość, tradycja, obyczaj, religia katolicka, kultura, i – last but not least – Gospodarka giną, a właściwie są niszczone. Systematycznie, programowo, z cała premedytacją i konsekwencją. Przez prawicę i lewicę, partie powołujące się na katolicyzm i na ateizm, patriotyzm i kosmopolityzm.

Jakie jest więc wyjście z tej zapaści? – pytają ci, dla których los Ojczyzny jest jeszcze nieobojętny. I znajdują odpowiedź: powołamy nową partię tym razem naprawdę patriotyczną, narodową, niepodległościową, katolicką, złożoną z samych ludzi mądrych, wykształconych, uczciwych i odważnych, którzy – tym razem bez wątpienia – nie uszczkną nic z publicznej kasy, a dla Sprawy będą gotowi oddać życie i krew, a nawet pieniądze. Tym razem wygramy i miłą Ojczyznę ocalimy. Ideowe to i szczytne, tyle że przerabiane w ciągu ostatniego 20-lecia wielokrotnie z rezultatem wiadomym.



Walka o umysły


Nie tędy droga, panowie! – woła Arkadiusz Robaczewski autor książki „Przeciw beznadziei”* i przekonuje:

„Bo też myśl, że zło, którego tak namacalnie w naszym życiu doświadczamy da się zmienić za mocą jednych czy drugich wyborów jest dowodem naiwności i infantylizmu. (…) Miejscem, gdzie toczy się główna walka są ludzkie umysły; umysły, które są pozbawione swojego naturalnego przedmiotu – prawdy, a karmione trującymi sezonowymi mądrościami. (…) Musi nastąpić świadomy bunt przeciw dominacji kłamstwa w życiu społecznym. (…) Przygotujmy się do niego. Zadbajmy o to, by zwłaszcza ludzie młodzi znali historię, czytali pisma Doktorów Kościoła, znali mistrzów myśli i pióra polskiego Narodu. Bez tego nie będzie odrodzenia. Tej pracy, tej służby nie wykona żadna, choćby najwspanialsza partia polityczna”.


Zasadnicza teza Autora brzmi: mamy nie tyle do czynienia z kryzysem politycznym, ile z kryzysem cywilizacji łacińsko-chrześcijańskiej. Reszta stanowi pochodną. Ów kryzys polega na chorobie umysłu, „który przestał odróżniać dobro od zła, prawdę od fałszu”. Nie zaczęło się to dzisiaj, ani nawet w XX wieku. Począwszy bowiem od rewolucji francuskiej katolicy byli pozbawiani instytucji życia społecznego i politycznego.

„Jedne za drugimi oddawaliśmy tak ważne, strategiczne punkty, jak uniwersytety, szkoły, rządy, ministerstwa, wojsko, policję; a na końcu oddajemy rodzinę. (…) Ci zaś, którzy nie chcą poddać się złu i łamaniu zasad, utracili możność oddziaływania na życie polityczno-społeczne”

– pisze Robaczewski.

Drugim przejawem upadku cywilizacji łacińskiej jest kryzys antropologiczny – rozumienia i samorozumienia człowieka. Pytania o istotę człowieka i sens jego życia, zniknęły ze współczesnej cywilizacji, nie ma ich w dzisiejszej kulturze. Przyczynę stanowi pycha, „która kazała człowiekowi wyrzucić z życia społecznego i indywidualnego Boga żywego, a na jego miejsce postawić siebie samego”.

Autor wskazuje na jeden z przejawów panującej dziś kontr-cywilizacji – terroryzm kulturowy, będący rezultatem starannie zaprogramowanego przez Georgy Lukacsa i Antonio Gramsci’ego. uderzenia w cywilizację łacińsko-chrześcijańską. Nie terror policyjny, obozy koncentracyjne, mordowanie przeciwników politycznych, itp., ale zmiana mentalności ukształtowanej przez 20 stuleci chrześcijaństwa.

Aby taki cel zrealizować, trzeba było sięgnąć po kulturę: edukację szkolnictwo, uniwersytety, sztukę we wszystkich swych dziedzinach, media, wspólnoty religijne. „Program Gramscie’ego został zrealizowany, dziś wiemy to aż nadto dobrze, z powodzeniem” – zauważa Robaczewski. O ile marksiści wybrali sobie jako klasę uciśnioną – robotników, to dzisiejsi rewolucjoniści tę rolę, „uciśnionej” mniejszości, wyznaczyli homoseksualistom. „Dzieło” demoralizacji uzupełnia tzw. rewolucja seksualna.

Omawiany program objął również duchowieństwo. Autor przypomina opinię jednego z ojców Soboru Watykańskiego II: „Z seminariów samego Wiecznego Miasta wychodzą alumni z głowami nabitymi ideologią rewolucyjną (…) Księża zwalczający rewolucję mają niewielkie szanse na święcenia biskupie, gdy tymczasem jej zwolennicy często zasiadają w Episkopacie”.

Jedną z metod opanowywania życia intelektualnego i politycznego społeczeństw jest propagowanie dialogu, ale … „Nie jest w tym dialogu ważne (jak to było np. w dialogach sokratejskich) wspólne docieranie do prawdy, a osiągnięcie consensusu i kompromisu – spotkanie się pośrodku. (…) celem staje się osiągnięcie wspólnego stanowiska, a nie dotarcie do tego, co słuszne” – konstatuje Robaczewski. W rezultacie „znikają z naszych dysput i postaw prawda i dobro jako przedmiot osobowych pragnień, a własne przekonania liczą się tylko o tyle, o ile są akceptowalne przez innych”.



„Raj” medialno-gazetowy


Snując rozważania nad książką Jana Pawła II „Pamięć i tożsamość” Autor dochodzi do wniosku, że „żyjemy w wielkiej samotności. Jest to samotność straszna – samotność od Boga” i przypomina twierdzenie i wywody Papieża na temat głęboko zakorzenionego zła w dziejach europejskiej myśli filozoficznej. Robaczewski wyciąga z tych rozważań wniosek, iż „każdy ustrój, każde urządzenie życia społecznego jest oparte o jakąś koncepcję człowieka. Politycy tworzący ustrój, zawsze – czy zdają sobie z tego sprawę czy też nie – zakładają jakąś odpowiedź na pytanie: kim jest człowiek, jaki jest cel jego życia, jakie środki trzeba zastosować, by ten cel osiągnąć”.

Od dawna prawo obywatelstwa zdobył porządek społeczny, odrzucający istnienie Boga, Dzieło Stworzenia, a człowiek postawił się w miejsce Boga. W rezultacie doświadczyliśmy czterech prób zbudowania „raju na ziemi”: zrodzonej przez rewolucję francuską, rewolucję bolszewicką , hitlerowską Trzecią Rzeszę, a wreszcie współczesną – telewizyjno-gazetową. Pierwsze dwie eksterminowały „wrogów klasowych”, niemieccy naziści – „niższe” rasy i narody, natomiast we współczesnym „raju” dokonuje się na równie masową skalę mordowania nienarodzonych, a ostatnio rozważa się eksterminację starych, niedołężnych czy beznadziejnie cierpiących (eutanazja).

I znowu, choć w innych słowach, Robaczewski domaga się sięgnięcia w głąb podstaw życia społecznego, a tzw. politykom prawicowym zarzuca „niechęć do głębszej formacji intelektualnej, a skłonność do szukania rozwiązań i recept na wspomniane wyżej bolączki w posunięciach doraźnych”.



Wołanie o narodową elitę


„Naród żyje dzięki kulturze” – przypomina Robaczewski i dowodzi, że tożsamość narodową zachowaliśmy po utracie niepodległości w końcu XVIII wieku, dzięki temu, że zaborca nie miał dostępu do polskiego domu, który przekazywał tradycję narodową z pokolenia na pokolenie. Nie mieliśmy państwa, własnych instytucji, partii politycznych, lecz dzięki kulturze przeżyliśmy jako naród.

Dziś mamy sytuację zgoła odwrotną: mamy (formalnie) państwo, możemy mieć „polskie” (z nazwy) fabryki, banki, ziemię, itd., ale „nie będzie ludzi, którzy mają poczucie więzi z polskością, z całym dziedzictwem” – ostrzega, jakże słusznie, Autor. Polska – kontynuuje – została pozbawiona przez Gestapo, NKWD i UB rodzimych elit, zakorzenionych w polskiej, a zarazem łacińskiej i chrześcijańskiej kulturze. Obecna zaś „elita” została wychowana bez moralnego kręgosłupa i bez związku z cywilizacją, w jakiej wyrastał nasz kraj przez tysiąc lat. Z czego wynika wniosek:

„I nie zmieni się dopóty, dopóki nie pojmiemy, że Polsce potrzeba nie tyle politycznych przetasowań, co powiązania zerwanych przez naszych wrogów nici. Nie obędzie się to bez żmudnego, a cichego wysiłku pracy intelektualnej, budowania i organizowania środowisk, których nie jednoczy tylko doraźny cel polityczny, np. zwycięstwo w wyborach., a chęć wspólnotowego odkrywania i przyswajania treści, które przesądziły o naszym bycie narodowym, a które z premedytacją zostały usunięte ze świadomości społecznej”.

To kluczowa i najobszerniejsza część książki, w której Arkadiusz Robaczewski proponuje, a właściwe domaga się od sił narodowo-patriotycznych zejścia z pola walki wyznaczonej przez wroga – bieżącej gry politycznej, miast tego podjęcia pracy gigantycznej, acz nieefektownej – odbudowania naszej tożsamości narodowej opartej na cywilizacji łacińsko-chrześcijańskiej, a tym samym przywrócenia naszemu krajowi elit rzeczywiście polskich.

To wyzwanie rzucone wszystkim graczom „prawicowym”, obiecującym co cztery lata rodakom, że „jeśli wygramy, to …”. No właśnie, to nic się nie zmieni. To wyzwanie rzucone lenistwu intelektualnemu i chciejstwu wielu polityków i politykierów. To wyzwanie rzucone tym, którzy za patriotyzm uważają obchodzenie świąt i rocznic narodowych, z reguły klęsk narodowych. To wezwanie do pracy na co najmniej pokolenie.

To sięgnięcie przez Autora do najistotniejszej przyczyny klęsk, jakich doświadczamy po rzekomym odzyskaniu niepodległości w 1989 r. To przypomnienie o naszych najgłębszych korzeniach. To wreszcie przywrócenie do naszej świadomości triady – prawda, dobro, piękno, bez przyswojenia czego nie ma ani pełni człowieczeństwa, ani pełni polskości. I za to winniśmy mu wdzięczność.



Zacznijmy od szkół


Nie tylko za to, bo inne wątki i części książki są równie istotne. Więc, z braku miejsca, tylko słów kilkoro o kwestiach wychowania i edukacji, współczesnym Kościele katolickim oraz – jedynym temacie bieżącym, acz bardzo ważnym – Radiu Maryja i ojcu Rydzyku.

„Reformując szkołę, można zreformować wszystkie inne dziedziny życia” – uważa Robaczewski. Sprzeciwia się sprowadzeniu funkcji szkoły do przygotowania rzesz specjalistów, bez trudu odnajdujących się na międzynarodowych rynkach pracy, lecz pozbawionych zupełnie wrażliwości na rzeczy piękne (apeirokalii). Nie ma bowiem prawdziwej inteligencji, jeśli nie zna ona najlepszych dzieł polskiej i światowej kultury. Bez tego bowiem nie będzie świadoma swojej godności oraz celów, ku którym ma dążyć. Inaczej będzie podatna na moralne manipulacje oraz rozpowszechnioną wulgarność.

Zwraca też uwagę na rolę wychowawczą nauczania języka i gramatyki, podczas gdy dziś panuje przyzwolenie na bylejakość językową. Przypomina w największym skrócie kryzys szkoły, gdy została ona zawłaszczona przez państwo. Warto nadto skupić się na jego uwagach o uniwersytetach, które – o czym zapomniano kompletnie – powinny „oddawać się sprawom ważnym, choć odległym od zwyczajnych trosk” oraz służyć powinny „umiłowaniu prawdy dla niej samej”. Proste? Proste! Słuszne? Słuszne! Tylko jakże odległe od uniwersytetów współczesnych.

Przypomina Robaczewski słowa Wielkiego Prymasa Wyszyńskiego: „Współczesnemu światu ;potrzeba mądrości kontemplacji, jeśli ma się uratować, a nie zginąć w szumie liści sezonowych mądrości”. A z kolei – tu za Allanem Boomem„istnienie tego typu człowieka, teoretyka, jest w demokracji najbardziej zagrożone i należy go mężnie bronić, aby ludzkość nie uległa straszliwemu wyjałowieniu”. Tymczasem klasa intelektualistów „wciąż praktykuje odcinanie się od gleby … filozoficznej Grecji, prawniczego Rzymu, przesycona deszczem Chrześcijaństwa”, a jest ona zastępowana – dodaje Robaczewski – „twardym betonem współczesnych przesądów o tolerancji, otwartości, społecznej czy politycznej poprawności”.

Przestudiujmy uważnie rozdział „Człowiek i wychowanie”, gdzie Autor przypomina główne myśli o. Jacka Woronieckiego, w tym cel naczelny – wychowanie do doskonałości. Chce przywrócić pedagogice antropologię filozoficzną. Wszystkie trzy główne nurty pedagogiczne (relatywistyczny, marksistowski i progresywistyczny) są bowiem oparte raczej na psychologii niż antropologii i nie mówią nic expressis verbis o istocie człowieka. Niestety, stanowisko pedagogiki katolickiej jest przesiąknięte tymi nurtami.



Znaczenie Mszy trydenckiej


Autor to głęboko wierzący katolik, a jego wiara jest równie głęboko podbudowana intelektualnie. Ma jednak dwie niemodne cechy: odwagę i przywiązanie do Tradycji. Toteż naraziwszy się politycznym „poprawniakom” w rozważaniach poprzednich, rozdziałem „Kościół i Tradycja” z pewnością narazi się dominującemu (miejmy nadzieję już niedługo) nurtowi w Kościele.

Stanowisko Robaczewskiego jest w tych sprawach nieugięte. Nade wszystko broni on Mszy Wszechczasów. Zwraca uwagę, że zwolenników liturgii trydenckiej traktuje się jako zagrożenie dla Kościoła, w efekcie czego „mamy pełne zrozumienie i stałe zielone światło dla rozmaitych liturgicznych udziwnień i ekstrawagancji…” Autor przytacza opinie na ten temat wyrażone w autobiografii ks. Kard. Józefa Ratzingera, dziś papieża Benedykta XVI, a m.in.:

„Wspólnota, która ogłasza nagle jako ściśle zabronione to, co dotąd było dla niej czyś najświętszymi najwznioślejszym … sama stawia się pod znakiem zapytania. Jak można jej jeszcze wierzyć? Czy jutro nie zakaże ona tego, co dzisiaj nakazuje? (…) Z pewnością znaleźliśmy się na złej drodze”.

Cierpka też jest mini-analiza Soboru Watykańskiego II oraz jego opłakanych skutków. Tu jednak Robaczewski ma do dyspozycji cały szereg niekwestionowanych autorytetów kościelnych, z Benedyktem XVI włącznie. Z pasją (ach, ten brak nowoczesności Autora!) udowadnia konieczność przyjmowania Komunii św. na klęczkach.

A teraz Robaczewski jako obrazoburca: „Dziś, zwłaszcza w Polsce, w czasie rozmów z księżmi i świeckimi aktywnymi uczestnikami życia Kościoła można odnieść wrażenie, jakby jedynymi następcami św. Piotra byli Jan XXIII, Paweł VI, a swój szczyt papiestwo osiągnęło w Osobie Jana Pawła II”.

Podobnie, pisze Autor, sprawa wygląda z nauczaniem społecznym Kościoła. Choć nie podważa on znaczenia pontyfikatu Jana Pawła II, to jednak „czynienie z Jego nauczania jedynego punktu odniesienia (a tak wielu czyni) jest z pewnością błędem”. Przypomina, iż mimo ogłaszanych przez czołowe media światowe i polskie terminów beatyfikacji, proces beatyfikacyjny będzie się odbywał według zwykłych procedur, co już zadecydowała Kongregacja ds. Kultu Świętych. Autor dzieli się następującym spostrzeżeniem: „

Wiem, że przed „naszym wielkim Rodakiem” Kościół istniał 2000 lat, że było dwustu sześćdziesięciu trzech, lepszych i gorszych, powołanych jednak do władania Kościołem przez Ducha Świętego, papieży. Niektórzy z nich są świętymi, niektórzy odcisnęli silne, dobre piętno przez swoje nauczanie i postawy. I chciałbym też wiedzieć czy ekumenizmu uczyć się z „Mortalium animos” Piusa XI czy ze spotkania z Asyżu, które inspirował „nasz wielki Rodak”. Któryś z nich był w błędzie”.

Robaczewski entuzjastycznie i z nadzieją wita Motu Proprio Summorum Pontificum, Benedykta XVI, zezwalającej na sprawowanie Mszy św. W rycie trydenckim bez wymaganej dotąd specjalnej zgody biskupa. To nie dar dla grupki hobbystów, ale dar dla całego Kościoła – stwierdza stanowczo Autor. Toteż, zgodnie ze swoimi poglądami, wiele pisze o swej nadziei związanej z ruchem tworzonym przez ludzi inteligentnych i młodych wokół miejsc, gdzie odprawiana jest Msza Wszechczasów. „Idzie nowych ludzi plemię” – woła Robaczewski. Z obawą jednak odnotowuje rebelię biskupów przeciwko Ojcu Świętemu, którzy bądź to próbują umniejszyć wagę „Summorum Pontificum”, bądź dokonują jej wykładni tak jak by nic się nie zmieniło, ergo wbrew duchowi tego dokumentu, co uczynił Episkopat Polski.

Te partie książki uwidaczniają inne cechy Autora. Jest pobożny bez dewocji, cytuje często dokumenty i osobistości Kościoła, ale nie zasłania się nimi, wyrażając z otwartą przyłbicą swoje oceny i poglądy. Ceni wysoko Jana Pawła II, lecz wyraźnie dystansuje się od często bałwochwalczego kultu Jego Osoby. Ma wreszcie odwagę przeciwstawić się obiegowym i płytkim opiniom. Dla wielu Czytelników również i te rozdziały dostarczą ugruntowanej, a jakże zapoznanej obecnie wiedzy.



O Radiu sine ira et studio


Był Robaczewski ongiś współpracownikiem Radia Maryja, dziś nim nie jest. Co nie oznacza by zatracił miarę w ocenie tej rozgłośni. Sprzeciwia się bieżącemu zaangażowania Radia w bieżącą politykę, bynajmniej jednak nie z pięknoduchostwa. Jego krytyka wiąże się z wykorzystywaniem Radia przez polityków, którzy nie chcą wprowadzać ładu chrześcijańskiego w życie społeczne lub elementy tego ładu traktują wybiórczo.

Z drugiej strony oświadcza: „W wojnie cywilizacyjnej, która toczy się staję po stronie Radia Maryja”, bo „Radio Maryja w tym świecie rozmycia mówi głosem wyraźnym”. Z oburzeniem pisze o sojuszu niektórych hierarchów czy instytucji kościelnych

„z mediami i innymi ośrodkami, które ewidentnie szydzą z tego, co święte, wypaczają naukę Kościoła, niszczą w umysłach i duszach pragnienie dobra, lekceważą tradycję i wiarę. Sojusz we wrogości, całkiem już irracjonalnej, wobec osoby o. Tadeusza Rydzyka doprawdy budzi niepokój. Tym bardziej że te same osoby milczą wobec propagandy homoseksualizmu, wypowiadają się niejasno wobec podnoszącego głowy lobby aborcyjnemu, nigdy nie piętnują wszechobecnej pornografii. Tak, jakby zatracili ewangeliczny entuzjazm. Nie głoszenie Chrystusa tylko usunięcie Ojca Dyrektora zdaje się być ich głównym celem”.

Pokrótce rozprawia się z zarzutami, jakie spotykają same Radio, jak i jego twórcę. Wystawia też o. Rydzykowi elegancką laurkę: „Czy Radio Maryja może pełnić swą dobroczynną funkcję bez Ojca Tadeusza? Pewne epokowe wydarzenia, owoce czyjejś pracy nazywa się od imienia ich twórców. (…) Tak samo jest z Radiem Maryja – gdyby nie nosiło ono Imienia Bożej Rodzicielki – trzeba by je nazwać imieniem jego twórcy”. O większy dowód uznania doprawdy trudno.



„Tak – tak, nie – nie”


Arkadiusz Robaczewski w całej książce stosuje ewangeliczne „tak – tak, nie – nie”. Nie znajdziesz tam Czytelniku, „z drugiej strony”, „ale jednak”, wezwań do „kompromisu”, „wyjścia naprzeciw” „pojednania”. Znajdziesz natomiast głos patrioty bez narodowej tromtadracji i katolika bez bigoterii, który ośmiela się nazywać rzeczy po imieniu. Znajdziesz trudną, ale jednak nadzieję – „contra spem spero”. Oby ta książka trafiła pod strzechy willi polityków „prawicowych”. Czego Autorowi i Sprawie o którą walczy, życzę.

Zbigniew Lipiński

– – –

Arkadiusz Robaczewski: „Przeciw beznadziei”,

Wydawnictwo POLWEN, Radom 2008, s. 184

Książkę można zamawiać u autora, wpłacając 24 zł + 3 zł koszty wysyłki:

Arkadiusz Robaczewski,
nr konta: 50 1020 5558 1111 1105 4640 0036
Nr 33-34 (17-24.08.2008)


Za: prawica.net

Skip to content