Aktualizacja strony została wstrzymana

Wielodzietność to skarb

Nie zastąpi ich nikt. Małżonkowie hojni w przekazywaniu życia i dzieci odbierające w wielodzietnej rodzinie wychowanie, którego nie zapewni najlepsza instytucja. Wielodzietni mimo licznych obowiązków i trudności promieniują radością na otoczenie. Duża rodzina to konkretny potencjał ludzki, nieoceniony dla kraju – szczególnie w sytuacji kryzysu demograficznego, z którym się borykamy. Niestety, w Polsce nadal brak systemu polityki prorodzinnej. Ulga na dzieci była krokiem w dobrym kierunku. Jak na razie jedynym. Tracą na tym rodziny, ale przede wszystkim państwo.

Państwo Agnieszka i Wiesław Szponarowie są małżeństwem od 15 lat, mają czworo dzieci: 14-letnią Weronikę, 12-letniego Janka, 10-letnią Julię i 5-letniego Bernarda. Rodzinę utrzymuje przede wszystkim pan Wiesław, który prowadzi własną firmę. Pani Agnieszka choć jest tłumaczem języka angielskiego, nie pracuje w zawodzie – zdecydowała się „na pełny etat” oddać obowiązkom mamy. Dorabia, wykonując dorywcze prace, które nieznacznie zwiększają domowy budżet. Nie ukrywa więc, że z finansami bywa różnie.
– Postanowiłam, że chcę dobrze wychować moje dzieci. Nie mam możliwości korzystać z pomocy żadnej „instytucji” typu babcia czy ciocia, więc jestem cały czas w domu. Ponieważ mam dzieci uzdolnione muzycznie, chcę pomóc im w rozwoju talentu – stwierdza pani Agnieszka. Dom tak naprawdę jest na jej głowie, bo mąż cały dzień spędza w pracy. Często też wyjeżdża w delegacje. – Nie jest proste utrzymać rodzinę, mając czworo dzieci – kwituje pani Agnieszka. Ich zmorą – jak zresztą większości rodzin wielodzietnych – są kredyty, które musieli zaciągnąć na budowę domu i jego wykończenie. Gdy ma się więcej niż troje dzieci, zaciąganie pożyczek wiąże się z ogromnym stresem, czy uda się w kolejnych miesiącach powiązać koniec z końcem. – Mieszkamy we własnym domu, ale mamy kredyt pod hipotekę. Oprócz niego wzięliśmy kredyt na wyposażenie domu. Gdybyśmy nie mieli tego obciążenia, byłoby nam z pewnością łatwiej – dodaje pani Agnieszka. Według niej, polityka kredytowa w stosunku do rodzin wielodzietnych powinna być zupełnie inna niż w przypadku małżeństw z jednym czy dwojgiem dzieci, gdyż finanse w takich rodzinach zupełnie inaczej się rozkładają. Mimo trudności nie wyobraża sobie jednak podjęcia pracy zarobkowej poza domem. – Mam wrażenie, że gdybym pracowała zawodowo poza domem, mnóstwo rzeczy by nam uciekło, straciłabym dobry kontakt z dziećmi. Kochamy się, w tak licznej rodzinie jest absolutnie fantastycznie, doskwierają jedynie problemy finansowe. Stanowczo muszę podkreślić, że kobieta, która zostaje w domu z dziećmi, jest przez państwo niedoceniona, a spoczywa na niej wielki trud i odpowiedzialność – z żalem wyznaje pani Agnieszka.

Ulgi i co dalej?

Nasi rozmówcy doceniają ulgi na dzieci w rozliczeniu małżonków. – To konkretna pomoc dla rodzin. Przedtem było ciężej. Pamiętam czas, gdy mieliśmy rozpoczętą budowę domu i trzeba było rozliczyć się z urzędem skarbowym. Musieliśmy dopłacić państwu 3 tys. złotych. Mieliśmy już wtedy czworo dzieci, jednak to nie było brane pod uwagę – mówi pani Agnieszka. O trudnościach, jakie dotykają w sposób szczególny rodziny wielodzietne, i braku systemowej polityki prorodzinnej wie doskonale pan Waldemar Wróblewski, ojciec dziesięciorga dzieci, z których najstarsze ma 34 lata, a najmłodsze 12. Pięcioro pociech opuściło już dom rodzinny i rozpoczęło własne życie. Pan Waldemar jest technikiem elektrykiem, żona prowadzi dom. Nigdy się u nich nie przelewało. Gdy miało urodzić się piąte dziecko, wciąż mieszkali w 27-metrowym mieszkaniu. Dziś mają dużo większe, lecz wciąż – jak na tak liczną rodzinę – niewystarczające. Mimo to nie narzekają.
– Jako rodzina wielodzietna nigdy nie odczuliśmy wsparcia ze strony państwa i przypuszczam, że niestety nie odczujemy, tak urządzony jest dzisiejszy świat – mówi pan Waldemar.
– Absolutnie nie jest nam łatwo w dzisiejszej Polsce, przeciwnie – jest nam bardzo ciężko. Zresztą znam inne rodziny wielodzietne i wiem, że tak samo borykają się z wieloma trudnościami – stwierdza pan Waldemar. Według niego, pomoc państwa dla rodzin wielodzietnych powinna sprowadzać się przede wszystkim do obszaru finansów, bo pod każdym innym względem takie rodziny radzą sobie znakomicie. – Jak państwo może pomóc rodzicom w innych dziedzinach? Zakazać dawania dziecku klapsa? To pomyłka, bo daje to zupełnie odmienny efekt wychowawczy od zamierzonego. Najtrudniej pogodzić mi się z tym, że mam za mało czasu dla swoich dzieci, a z nimi trzeba być, rozmawiać, bo inaczej urywa się dobry kontakt. Gdybym zarabiał więcej, na pewno mniej przebywałbym poza domem i mógłbym poświęcać im więcej czasu – konstatuje pan Waldemar.

Bon wychowawczy to dobry pomysł

Wiele kobiet jest dziś pozbawionych wyboru: czy oddać się pracy w domu, czy poza nim. Jedna pensja nie wystarcza na pokrycie miesięcznych wydatków i matki muszą po krótkim urlopie macierzyńskim wracać do pracy. Na pewno pomogłoby wydłużenie urlopów macierzyńskich i system świadczeń na małe dzieci, wzorowany na rozwiązaniach francuskich czy niemieckich. Skandalem jest, że czas pozostawania przez matkę z dziećmi w domu nie jest zaliczany do okresu emerytalnego. – Polityka rządowa nie zachęca dziś małżeństw do tego, żeby mieli więcej dzieci. Krótko pracowałam zawodowo, od lat jestem w domu z dziećmi i mam świadomość, że nie będę miała zapewnionej emerytury. Mężowi ciężko będzie samemu wypracować jakiś kapitał na naszą starość – podkreśla pani Agnieszka. Według Anety i Rafała Kłopockich, rodziców sześciorga dzieci: 12-letniego Karola, 10-letniego Bernarda, 8-letniej Weroniki, 5-letniej Faustyny, 3-letniej Rozalii i rocznej Cecylii, praca w domu przy dzieciach to praca konkretna i wcale niełatwa. By utrzymać rodzinę, oboje muszą pracować, zaś w opiece nad dziećmi pomaga im od lat zaprzyjaźniona sąsiadka. Oboje są ekonomistami, pan Rafał pracuje w branży marketingowej, pani Aneta jest wykładowcą akademickim. Wielką pomocą byłby dla nich wydłużony urlop macierzyński, płatny urlop wychowawczy lub system świadczeń na małe dzieci przebywające w domu. – Na każde dziecko – już pomijam żłobek – które idzie do przedszkola, państwo wydaje konkretne pieniądze, wcale niemałe, a dziecko, które pozostaje w domu, jest ich pozbawione. To niesprawiedliwe – podkreśla pani Aneta. – Zupełnie inna sytuacja jest chociażby w Norwegii czy innych państwach europejskich, gdzie mamy do czynienia z systemem bonu wychowawczego. To rodzice decydują, czy chcą, by ich dziecko poszło do żłobka, i otrzymują na ten cel pieniądze lub go do niego nie wysyłają, a pieniądze zasilają domowy budżet – dodaje.
Pani Aneta zauważa, że gdy w rodzinie jest dużo dzieci, trzeba w ogóle zastanowić się, czy należy posyłać je do przedszkola. Troje jej dzieci uczęszcza obecnie do szkoły podstawowej: Karol skończył piątą klasę, Bernard trzecią, Weronika pierwszą, lecz najmłodsza trójka pozostaje w domu. – Nie widzimy powodu, by wysyłać ich do przedszkola, towarzystwo mają zapewnione u siebie, takie domowe przedszkole. Z początku mieliśmy dzieci w przedszkolu, jednak w pewnym momencie stwierdziliśmy, że są długi czas poza domem i w końcowym etapie wypisaliśmy je z przedszkola – stwierdza pan Rafał.

Zahartowane szczęście

Rodzina wielodzietna, choć wymaga wiele poświęceń i trudu, szczególnie od rodziców, wytwarza między jej członkami szczególnie mocne więzi.
– Nie wyobrażam sobie tego, żebym przy czworgu dzieci miała wracać do domu o godz. 18.00, bo straciłyby na tym naprawdę dużo w rozwoju psychicznym, emocjonalnym i intelektualnym – stwierdza pani Agnieszka.
Wśród licznego rodzeństwa dzieci mają towarzystwo do zabawy, uczą się odpowiedzialności za swoje rodzeństwo, szybciej dojrzewają emocjonalnie i stają się samodzielne, bardziej otwarte na ludzi, a także nie mają postaw roszczeniowych względem innych. – Dzieci są spoiwem naszego małżeństwa, nie ma czasu na głupoty, szukanie rozrywek, wrażeń uderzających w więzi rodzinne. Każde z nich ma swój wspaniały świat emocji, które jednoczą małżonków. Poza tym można powiedzieć, że cyklicznie, bo co dwa lata, mamy chrzciny, komunie, a więc szczególne rekolekcje, które jeszcze mocniej cementują nasz związek – dodaje pani Aneta. Również pan Waldemar podkreśla, że wiara, którą na co dzień żyje jego rodzina, w szczególny sposób wpływa na kształtowanie i wychowanie dzieci. – Gdy człowiek trwa na modlitwie, zupełnie inaczej reaguje na świat i na problemy. Także charaktery dzieci inaczej się kształtują, gdy atmosfera domu nasycona jest religijnością. Zaletą rodzin wielodzietnych jest także ogromna samodzielność dzieci – podkreśla pan Waldemar. Zauważa, że bez zaufania i pełnego oddania się Bogu, zawierzenia Mu losów swojej rodziny, nie potrafiłby tak funkcjonować, jak do tej pory. Wiara daje mu siły do mierzenia się z trudną rzeczywistością. – Zawsze żyłem w trudnych warunkach, zahartowały mnie. Problemy nie są po to, żeby się załamywać albo płakać nad nimi. Nauczyłem się, że z życiem trzeba brać się za bary. Trwamy w łączności z Bogiem i tak się dziwnie układa, czasem wbrew logice, że jakoś sobie radzimy – dodaje.

Piotr Czartoryski-Sziler

Za: Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 26-27 czerwca 2010, Nr 147 (3773) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100626&typ=my&id=my16.txt

Skip to content