Aktualizacja strony została wstrzymana

Przekomarzanie z sodomitami – Stanisław Michalkiewicz

Najnowsze doniesienia z terenów dotkniętych powodzią informują o pladze komarów. Jej przyczyną mają być rozlewiska gnijącej wody, w której komary mają znakomite warunki rozwoju. Wszystko to być może, ale czy plagi komarów nie wywołała przypadkiem kampania prezydencka? Z pozoru kampania prezydencka z komarami nie ma nic wspólnego, ale kiedy przyjrzymy się sprawie bliżej, związek ten od razu rzuca się w oczy. Cóż takiego bowiem robią podczas kampanii kandydaci, zwłaszcza ci „poważni”? Kandydaci przekomarzają się ze sobą, no a jak się tak przez dłuższy czas przekomarzają, to plaga komarów gwarantowana, zwłaszcza podczas powodzi. Jak pamiętamy, kandydaci, zwłaszcza ci „poważni”, przekomarzali się ze sobą na tle przerwanych wałów i rozległych rozlewisk, więc nie jest wykluczone, że to właśnie oni nie tylko się do pojawienia plagi komarów przyczynili, ale – że ją sprowadzili! Okazuje się, że demokracja polityczna ze swoimi kampaniami jest bardziej szkodliwa, niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Zresztą w literaturze światowej opisane są podobne przypadki. Pismo Święte Starego Testamentu przedstawia opis przekomarzań jakie Mojżesz prowadził z egipskim faraonem. Mojżesz chciał wyprowadzić Żydów z Egiptu w pole, to znaczy – na pustynię, a faraon się nie zgadzał. W miarę tych przekomarzań na Egipt spadały rozmaite plagi, między innymi – plaga żab. Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było, ale jakkolwiek by nie było, to wydaje się oczywiste, że przyczyna pojawienia się żab była par excelence polityczna. Skoro zatem polityczne przekomarzania Mojżesza z egipskim faraonem mogły doprowadzić do pojawienia się w Egipcie plagi żab, to dlaczego przekomarzania między panem marszałkiem Bronisławem Komorowskim, a panem prezesem Jarosławem Kaczyńskim nie mogą doprowadzić do pojawienia się w Polsce plagi komarów? Nie tylko mogą, ale nawet powinny – no i doprowadziły.

Słychać, że teraz samorządy proszą wojewodów, by im pomogły w walce z inwazją komarów. Ale co taki jeden z drugim wojewoda może komarom zrobić? Każe strzelać do komarów z armat? To by nic nie dało, zresztą przecież nie ma żadnych armat, a tych, których nasza zwycięska armia używa podczas świąt i pogrzebów, nie przestraszyłby się nawet najbardziej lękliwy komar, z gatunku tych, co to żałośliwie bzykają przez siatki pajęcze. W tej sytuacji jedynym sposobem położenia kresu pladze komarów wydaje się rozpędzenie tych wszystkich prezydentów na cztery wiatry i zaprzestanie zabawy z wyborami. Teraz nie ma prezydenta, a czy jest jakaś istotna różnica w funkcjonowaniu naszego państwa? Źadnej istotnej różnicy nie ma; państwo nasze jak wyglądało, tak i nadal wygląda nie tyle na „państwo” ale raczej na dziadostwo – do którego doprowadziły je rządy mafii tajniaków, agentów chowających się za plecami tych wszystkich prezydentów, premierów, ministrów, posłów, senatorów i dygnitarzy drobniejszego płazu. Chcą agenci rządzić, to niech rządzą jawnie i nie mydlą nam oczu jakimiś wyborczymi przekomarzaniami, z których tylko komary się lęgną i potem tną bez litości kobiety, dzieci i starców. Na przykład niech namiestnikiem strategicznych partnerów, to znaczy – Naszej Złotej Pani Anieli i zimnego rosyjskiego czekisty Putina ogłosi się, dajmy na to, pan generał Marek Dukaczewski i nie będziemy zawracali sobie głowy żadnymi kampaniami, w ramach których kandydaci, kto wie, czy nie będący agentami razwiedki, próbują robić nam wodę z mózgu swoimi przekomarzaniami. Pierwszym warunkiem położenia kresu pladze komarów jest zaprzestanie przekomarzań – to chyba jasne – więc jakże wojewodowie czy samorządy mają z tą plagą walczyć, gdy z drugiej strony obydwaj faworyci mogą swoje przekomarzania przeciągać również po 20 czerwca aż do 4 lipca?

Ale ja właściwie nie o komarach, ani demokracji politycznej, tylko o wystawie „sztuki gejowskiej”, jaką właśnie urządza Muzeum Narodowe w Warszawie. Już tam dyrekcja Muzeum musiała wywąchać, że pod pretekstem kulturalnego nadymania sodomitów można z Eurokołchozu wyciągnąć forsę. Dlaczego władcom Eurokołchozu tak zależy na propagowaniu sodomii – Bóg jeden wie. Bardzo możliwe, że przy pomocy traktowanego instrumentalnie proletariatu zastępczego w postaci sodomitów obojga płci, kobiet, a nawet dzieci, chcą przeprowadzić socjalistyczną rewolucję, tym razem już „prawdziwą”, a podczas rewolucji, wiadomo – „przeszłości ślad dłoń nasza zmiata”. Każdy ślad, a więc również wszelkie ślady rozsądku. Wygląda na to, że Europa znowu dostała się pod władzę wariatów, którzy prędzej czy później doprowadzą ją do straszliwych paroksyzmów, przy których Hitler i Stalin będą wydawać się wzorem umiarkowania i taktu. W każdym razie to „jajo węża” w postaci Nowej Lewicy już się pojawiło i strach pomyśleć, co za potwór się z niego wylęgnie.

Zwróćmy uwagę na osobliwość sformułowania „sztuka gejowska”. Dotychczas sztuka była klasyfikowana według stylu, na przykład grecka, romańska, gotycka, renesansowa, barokowa, rokokowa i tak dalej – bez względu na to, w jaki sposób autor obrazu lub posągu rozładowywał sobie popęd seksualny. Nawet nie przyszłoby mi do głowy dociekać, w jaki sposób i z kim spółkował asyryjski twórca gigantycznego granitowego posągu ryczącego lwa, jaki widziałem niedawno w British Muzeum w Londynie. Tymczasem propagatorzy sztuki sodomickiej siłą rzeczy dają nam do zrozumienia, że sposób zaspokajania popędu przez autora determinuje całą jego twórczość, która na skutek tego staje się również osobliwym gatunkiem. Krótko mówiąc, propagatorzy sodomizmu zaczynają dzielić nie tylko ludzi, ale również ich dzieła w zależności od tego, w jaki sposób i z kim spółkują.

No dobrze, ale skoro te różnice okazują się aż takie ważne, to nie tylko można, ale nawet należy zacząć wyciągać z nich wnioski. Na przykład – czy sztuka gejowska jest lepsza, czy może gorsza od innych gatunków sztuki. Bo jeśli jest gorsza, jeśli to jest zwyczajny Scheiss, knot obliczony tylko na wyciąganie publicznych pieniędzy od zwariowanych, albo trzęsących się o swoją posadę urzędników, to należałoby ją raczej z muzeów powyrzucać, żeby nie wypaczać publiczności gustu. Ja oczywiście nie wiem, czym różni się „sztuka gejowska” od innych rodzajów sztuki i skłonny byłbym w związku z tym uznawać, że nie różni się niczym i że jako odrębny rodzaj nie istnieje, ale skoro sodomici twierdzą, że jest inaczej, to po pierwsze – niech tę różnicę wskażą, a po drugie – niech wykażą, że jest to propozycja wartościowa. Bo jeśli nie – to dlaczego mielibyśmy te knoty obdarzać szlachetnym mianem sztuki? Dlaczego, jako podatnicy, mielibyśmy ponosić koszty propagowania ideału sprowadzającego się do kopulowania od tyłu?

Stanisław Michalkiewicz

Felieton   Gazeta internetowa „Super-Nowa” (www.super-nowa.pl)   16 czerwca 2010

Skip to content