Aktualizacja strony została wstrzymana

Kościelni biurokraci i ministerialni edukacjoniści – Janusz Korwin-Mikke

Niby kanikuła – a jakie pyszne wiadomości. Oto sąd (w procesie o unieważnienie mandatu wystawionego inwalidzie za parkowanie w miejscu dla inwalidów) orzekł, że „niepełnosprawnym uprawnionym do parkowania nie jest inwalida, lecz osoba mająca właściwy znaczek (w dodatku: koniecznie przyklejony we właściwym miejscu samochodu).

Jest to ostateczny tryumf biurokracji nad rzeczywistością. Osoba, która sobie za (niewielką) łapówkę taki papierek załatwi, może parkować – a kaleka, który zapomniał papierka – inwalidą nie jest! Ta zaraza dotknęła również… Kościół rzymsko-katolicki. W tekście o p. Teokracjuszu Jahwem Teokról-Mesjaszu (tak: facet legalnie zmienił nazwisko na właśnie takie!) przeczytałem, że proboszcz właściwej parafii odmawia uznania tego Pana za „pustelnika” – ponieważ pustelnikiem nie jest ten, kto prowadzi żywot
pustelnika – lecz ten, kogo za pustelnika uzna oficjalnie ksiądz biskup!

Ciekawe, od kogo otrzymał papierek śp. Szymon Słupnik? W ogóle od czasów nieszczęsnego soboru Vaticanum II z Kościołem dzieje się niedobrze. Pamiętam: jeszcze 30 lat temu panowała normalność. Poszedłem z moją obecną żoną do księdza proboszcza – i ten udzielił nam ślubu. Po prostu. Bez żadnego tam państwowego ani innego papierka (w wyniku czego jestem rzadkim okazem człowieka będącego z punktu widzenia katolickiego małżonkiem – natomiast dla organów reżymu jestem stanu jak najbardziej wolnego… Dziś oprócz pełnienia funkcji urzędnika państwowego (czyli cywilnej rejestracji związku) ksiądz nie udziela ślubu bez świadectwa… odbycia kursu przedmałżeńskiego. Zapewniam uroczyście, że gdyby ten obyczaj panował 30 lat temu, to żyłbym na kocią łapę.

Myśl, że miałbym od kogokolwiek odbierać pouczenia, jak mam postępować z własną żoną, w dodatku w jej obecności, nieraz w sprawach najbardziej intymnych – budzi moje najwyższe obrzydzenie. Na szczęście prywatna inicjatywa potrafiła i tu ułatwić ludziom walkę z biurokracją. Ludzie fałszują zaświadczenia o odbyciu tego kursu – i jedynie za parędziesiąt złotych można uwolnić się od koszmarów. Polak potrafi!

Podobny stosunek mam zresztą do „lekcyj wychowania seksualnego” w jak najbardziej świeckich szkołach. Jest to jeszcze gorsze – bo deprawuje nie dorosłych, lecz dzieci. Wymyślili to pedofile czerpiący rozkosz ze słuchania, jak 11-letnie dziewczynki muszą wymawiać słowo „penis”. Jest to sprowadzanie miłości do fizjologii. Wcale nie dziwię się, że tak wychowani młodzi ludzie często traktują ludzi jak przedmioty. A młodzież zamiast się kochać, „uprawia sex”. Tego właśnie została nauczona w szkołach, przy oglądaniu pornografii – oraz przez Kościół katolicki również. Miłość jest rzeczą piękną, gdy o niej się nie mówi. To znaczy: można pisać wiersze, można temat omawiać aluzyjnie – ale mówić o fizjologii? O tym się nie mówi – to się robi! Jedlibyście Państwo befsztyki, gdyby przedtem robiono Państwu wykład na temat zarzynania wołów i krojenia kotletów? No, właśnie! Tylko zboczeniec po czymś takim zjadłby befsztyczek z większym smakiem. Trudno się dziwić, że dziś jest tylu zboczeńców seksualnych! A najśmieszniejsze jest to, że ludzkość parę tysięcy lat dawała sobie radę bez lekcyj wychowania seksualnego i bez obowiązkowych (ani nieobowiązkowych zresztą!) nauk przedmałżeńskich.

A dowodem, że doskonale dawała sobie radę, jest to, że przyrost naturalny był przed wprowadzeniem tych „postępowych” metod znacznie wyższy. Niech sobie edukacjoniści – zarówno kościelni, jak i świeccy – wyobrażą: ludzie potrafili zmajstrować kobiecie dziecko bez nauk szkolnych, kościelnych – a nawet bez oglądania pornografii, bo i tej dawniej nie było.

Niewiarygodne – prawda?

Janusz Korwin-Mikke

Skip to content