Aktualizacja strony została wstrzymana

Czarne skrzynki należą do Polski


Przekazanie przez Rosjan kopii zapisów czarnych skrzynek z rozbitego prezydenckiego samolotu Tu-154M przedstawiciele rządu Donalda Tuska uznali za wielki sukces, także dla prowadzonych w tej sprawie śledztw. Tymczasem eksperci zwracają uwagę, że kopie nagrań nie mają znaczenia procesowego. Skandalem jest natomiast fakt, że to Rosja jest dysponentem oryginalnych czarnych skrzynek z samolotu głowy państwa, należącego w dodatku do NATO.

– To skandal, że zgodzono się na to, iż czarne skrzynki samolotu należącego do kraju będącego członkiem NATO weszły w posiadanie obcego państwa, niebędącego w dodatku członkiem Sojuszu i traktującego go jako swojego wroga. Zastanawiam się, czy kierownictwo Paktu Północnoatlantyckiego będzie podejmować jakieś kroki w związku z tym – wskazuje dr hab. Romuald Szeremietiew, były wiceminister obrony narodowej.

Do czego potrzebne nam kopie?
Jakie znaczenie dla Polski, a zwłaszcza dla organów prowadzących śledztwo w sprawie katastrofy, ma przekazanie kopii rejestratorów lotów, tzw. czarnych skrzynek?
– Te materiały mogą zostać wykorzystane co najwyżej jako pewna informacja. Nie mogą być natomiast użyte procesowo, czyli do ustaleń śledczych. Dla polskiej prokuratury rzeczą niezbędną w wyjaśnianiu przyczyn katastrofy są oryginały czarnych skrzynek – mówi zastrzegający sobie anonimowość prokurator z wieloletnim doświadczeniem, przeszkolony w zakresie badania katastrof i miejsc wybuchów.
Ekspert zwraca uwagę, że tylko posiadając oryginalne urządzenia z zapisem parametrów lotów i rozmów pilotów, śledczy mogliby ocenić, czy dysponują wiarygodnymi informacjami o tym, co działo się podczas lotu. – Przecież obecnie nie wiemy, co dokładnie zostało skopiowane, jak tego dokonano i za pomocą jakich środków technicznych – wskazuje prokurator.
A jakie znaczenie dla prowadzonego w Polsce śledztwa ma fakt podpisania przez ministrów obu państw memorandum w związku z przekazaniem kopii czarnych skrzynek? – To memorandum nie wiąże polskiej prokuratury i nie ma dla niej większego znaczenia – zaznacza ekspert.

Błąd tkwi u podstaw
To zaś rodzi kolejne pytania w związku z wyjaśnianiem katastrofy smoleńskiej. Dlaczego polskie organa śledcze nadal degradowane są do roli petenta, bez dostępu do kluczowych materiałów w śledztwie? – Obecnie z powodów zapewne rosyjskich unormowań prawnych dysponentem czarnych skrzynek nie jest nawet rosyjska prokuratura (co w Polsce jest niedopuszczalne), tylko MAK [Międzypaństwowy Komitet Lotniczy] – tłumaczy wspomniany prokurator.
Jakie to ma znaczenie? – Działalność prokuratury jest kontrolowana przez niezawisłe sądy. Natomiast powołane komisje rządowe kontrolują rządy, czyli politycy, i mogą dokonać różnych ustaleń – wskazuje.
Eksperci są jednak zgodni, że degradacja naszej roli w zakresie kompetencji w prowadzeniu śledztwa i dysponowania materiałami jest prostą konsekwencją przyjętej formuły współpracy z Rosją przy wyjaśnianiu przyczyn katastrofy. – Godząc się na przyjęcie jako podstawy prawnej konwencji chicagowskiej, oddano stronie rosyjskiej badanie wypadku, prowadzenie śledztwa i dysponowanie materiałem dowodowym – wskazuje Romuald Szeremietiew.

Wszystko umowne?
Profesor Mariusz Muszyński, kierownik Katedry Prawa Dyplomatycznego i Dyplomacji na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, wykładowca prawa międzynarodowego i europejskiego, zwraca uwagę, że w tym wypadku nie można było oprzeć współpracy całkowicie na wspomnianej konwencji, właśnie dlatego że dotyczy ona lotnictwa cywilnego. – W przypadku tej katastrofy nie można zastosować całej konwencji chicagowskiej, tylko pewne jej mechanizmy – podkreśla prof. Muszyński. Które? Te, które zostaną uzgodnione w dwustronnych rozmowach.
Jakie znaczenie ma to obecnie? Takie, że o tym, które konkretnie mechanizmy konwencji są stosowane, decydują wyłącznie dwustronne uzgodnienia. Czyli że przedstawiciele obecnego rządu zgodzili się na wszelkie ograniczenia zapisane np. w poniedziałkowym memorandum, jak np. to, że żadne informacje z czarnych skrzynek nie mogą zostać ujawnione bez zgody strony rosyjskiej. W dodatku minister spraw wewnętrznych i administracji Jerzy Miller tłumaczył mętnie, że „nie można ujawniać tego, co może tworzyć negatywny obraz człowieka, a jest bez wpływu na wydarzenia na pokładzie”.
Były szef resortu spraw wewnętrznych Antoni Macierewicz uważa, że może to oznaczać zastosowanie zapisu konwencji chicagowskiej, zgodnie z którym państwo, które prowadzi dochodzenie, nie musi ujawniać treści, które by mu szkodziły. Tymczasem do rzetelnego wyjaśnienia przyczyn katastrofy polskie organa śledcze muszą dysponować pełnym materiałem. – A jeśli zawiniły np. elementy wyposażenia lotniska w Smoleńsku albo inne czynniki, to co? Będziemy liczyć na to, że Rosjanie również to ujawnią? – pyta retorycznie Romuald Szeremietiew.
Mówiąc wprost, godząc się na takie ustalenie warunków wyjaśniania katastrofy, strona polska pozwala na zawężenie kręgu podejrzanych wyłącznie do polskich pilotów, co też od wielu dni obserwujemy.

Procedury jak w republice bananowej?
Postępowanie rządu Donalda Tuska budzi co najmniej zdziwienie nie tylko zwykłych obywateli, ale także ekspertów. Zwracają oni uwagę, że w taki sposób nie wyjaśnia się katastrofy samolotu z głową państwa, czołowymi dowódcami wojskowymi i szefami ważnych urzędów na pokładzie.
– Przy takim śledztwie to jest kolosalne niedopatrzenie – mówi wprost cytowany wcześniej prokurator.
– Jako obywatel mogę powiedzieć, że z uwagi na to, że samolotem leciał prezydent i wiele ważnych osób w państwie, rząd nie powinien oddawać prowadzenia śledztwa w sprawie takiej katastrofy innemu państwu. Tak się po prostu nie robi – dodaje prof. Mariusz Muszyński. – Nie widzę żadnego wyjaśnienia, dlaczego podjęto taką decyzję – zaznacza.

Mariusz Bober


Kopie zrobione za późno

Gdyby polscy śledczy oprócz kopii dysponowali także oryginalnym urządzeniem, to istniałaby możliwość weryfikacji, czy materiał nagrany w rejestratorach nie był zmieniany. W przypadku posiadania samej kopii jest to niemożliwe, a perspektywa pozyskania czarnych skrzynek jest dość odległa.

Nie mamy gwarancji, że przywiezione do Polski materiały z czarnych skrzynek prezydenckiego Tu-154M są kompletnymi kopiami oryginalnych rejestratorów pokładowych – uważają specjaliści badający wypadki lotnicze. Wprawdzie ich kopiowanie nastąpiło komisyjnie, ale prawie dwa miesiące po katastrofie. Dane byłyby bardziej wiarygodne, gdyby zostały pozyskane z rejestratora tuż po katastrofie. Jak zauważyli, w obecnej sytuacji istnieje też obawa, że zawartość rejestratorów przekazana opinii publicznej może być niepełna, a to może owocować ukształtowaniem nieprawdziwego obrazu przebiegu katastrowy Tu-154M. – Samo odczytanie skrzynek niewiele znaczy, bo wszystkie dane muszą być naniesione na oś czasu i umiejscowione, czyli przypisane konkretnej pozycji samolotu: jego wysokości i odległości od pasa startowego – ocenił gen. bryg. Jan Baraniecki, były zastępca dowódcy Wojsk Lotniczych Ochrony Powietrznej.

W ocenie gen. bryg. Jana Baranieckiego, byłego dowódcy Wojsk Lotniczych Ochrony Powietrznej, mającego doświadczenie w badaniu wypadków lotniczych, fakt przekazania stronie polskiej jedynie kopii zawartości rejestratorów pokładowych Tu-154M ma znaczenie symboliczne dla wyników dalszych badań w Polsce. Istotny jest też fakt, że zawartość skrzynek została przegrana komisyjnie z oryginału, ale dopiero tuż przed przekazaniem materiałów polskiej delegacji. – Jeżeli te kopie zostałyby odegrane tuż po katastrofie w obecności polskich specjalistów, to wówczas ich zawartość byłaby miarodajna. Jeżeli jednak skrzynki były w rękach Rosjan niemal dwa miesiące, co więcej – były one badane ze specjalistami z zakładów, gdzie są one produkowane, to można było w nich zrobić wszystko, i nie ma żadnej pewności, że są one pełnowartościowe – podkreślił. W ocenie gen. Baranieckiego, gdyby polscy śledczy oprócz kopii dysponowali także oryginalnym urządzeniem, to istniałaby możliwość weryfikacji, czy materiał nagrany w rejestratorach nie był zmieniany. W przypadku posiadania samej kopii jest to niemożliwe, a perspektywa pozyskania czarnych skrzynek jest dość odległa. Jak jednak zauważył, doświadczenie pokazuje, że dowody pojawiają się czasem w sposób bardzo przypadkowy i po długim czasie. – Jeżeli materiały były fabrykowane, to niekiedy nawet po długim okresie można natknąć się na pewne niedoskonałości autorów takiej pracy. Zdarza się też, że na miejscu wypadku znajduje się dodatkowe informacje rzucające nowe światło na badane wydarzenie – dodał Baraniecki. Także w ocenie Ignacego Golińskiego, byłego członka Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, trudno jednoznacznie ocenić, czy pozyskane kopie zostały właściwie przegrane. – Pamiętam, że kiedy byłem na badaniu przyczyn wypadku naszego śmigłowca, który utopił się w Korei, to Koreańczycy czekali, aż dojedziemy z Warszawy, i przy nas otwierali rejestratory. Podłączaliśmy wówczas skrzynki do komputera i na bieżąco je odczytywaliśmy – podkreślił. Jak zauważył, jeśli skrzynki pozostawały bez nadzoru polskich ekspertów, to dokonanie manipulacji było możliwe. Na ile więc pozyskane materiały są pełne i miarodajne? Nie ma tu jednoznacznej odpowiedzi. Wprawdzie opinia publiczna została wczoraj zapoznana ze stenogramem z rejestratora rozmów, ale zawiera on sporo miejsc niezapisanych przez Rosjan w wyniku niezrozumienia nagranych treści.
Rozmowy to tylko część informacji. Istotne dla wyjaśnienia przyczyn katastrofy są także dane na temat stanu działania urządzeń pokładowych. – Wszystkie te dane muszą być naniesione na oś czasu i umiejscowione, czyli przypisane konkretnej pozycji samolotu: jego wysokości i odległości od pasa startowego. Na przykład słowo „lądujemy” jest mało ważne, kiedy pada w odległości 2 tys. m od pasa startowego na wysokości 800 metrów. Kiedy jednak ono pojawi się tysiąc metrów od lotniska, na wysokości 100 m, to jest ono bardzo ważne. Proszę sobie teraz wyobrazić, jakie możliwości manipulacji daje takie dowolne odczytywanie zawartości rejestratorów – ostrzegł Baraniecki.
Pole do dyskusji na temat przebiegu wypadku mogą otworzyć też dźwięki dochodzące spoza kabiny pilotów. O ile nagrania rozmów załogi są zazwyczaj dobrej jakości, o tyle odczytanie dźwięków z „tła” wymaga odpowiednich zabiegów. – Zapisy są w pewnym sensie niedoskonałe, bo rejestrowany jest szum i głosy. Pierwszoplanowe rozmowy słychać dobrze, jednak w niektórych przypadkach znaczenie mogą mieć rozmowy dobiegające z samolotu. Mogą one dać np. obraz atmosfery panującej w maszynie. W niektórych wypadkach lotniczych mogą one mieć znaczenie – podkreślił Baraniecki.

Co otrzymaliśmy?
Jak zapewnił Paweł Graś, rzecznik rządu, pozyskane materiały to wierne kopie oryginałów wykonane w obecności polskich specjalistów. Jak dodał, zawartość rejestratora rozmów po dokonaniu niezbędnych obróbek dostępna będzie także w formie nagrania. Według informacji przekazanych przez Naczelną Prokuraturę Wojskową w laboratorium Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego w Moskwie „dokonano otwarcia sejfu, w którym przechowywane były oryginalne taśmy rejestratorów pokładowych, a następnie skopiowano informacje z taśmy rejestratora pokładowego MSRP-64M-6 nr 90969, z taśmy rejestratora dźwiękowego MARS-BM nr 323025 oraz z kasety KS-13 zasobnika KBN-1-1 rejestratora pokładowego parametrów lotu”. Informacje te zostały zapisane na trzech nośnikach CD i przekazane Jerzemu Millerowi, przewodniczącemu Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, wraz ze stenogramami rozmów członków załogi między sobą oraz ze służbami naziemnymi. „Należy wskazać, iż do czasu komisyjnego otwarcia sejfu w laboratorium Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego w Moskwie sejf ten pozostawał opieczętowany przez prokuratora Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk. Zbigniewa Rzepę i przedstawiciela Komitetu” – informuje NPW. Także po skopiowaniu danych oryginalne taśmy magnetyczne rejestratorów pokładowych oraz ich kopie zdeponowano ponownie w sejfie, który został opieczętowany przez naczelnego prokuratora wojskowego płk. Krzysztofa Parulskiego oraz przedstawiciela MAK. Zapisami rejestratorów wraz ze stenogramami dysponuje Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego. 

Marcin Austyn

Za:Nasz Dziennik, Środa-Czwartek, 2-3 czerwca 2010, Nr 127 (3753)

Za: Nasz Dziennik, Środa-Czwartek, 2-3 czerwca 2010, Nr 127 (3753) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100602&typ=my&id=my31.txt

Skip to content