Aktualizacja strony została wstrzymana

Najpierw prawda, potem pojednanie – Maciej Eckardt

11 lipca 1943 roku Ukraińcy z UPA na Wołyniu rozpoczęli rzeź na lokalnej ludności polskiej. Doszło wówczas do skomasowanego ataku na blisko 100 polskich miejscowości, a w całym lipcu na ok. 530. Ukraińskie okrucieństwo zaszokowało wszystkich swoim bezprecedensowym zdziczeniem, skalą i potwornością. Ofiarami bestialskich mordów padały kobiety, starcy i dzieci. Do dzisiaj trwają spory o liczbę ofiar, którą szacuje się na 30-60 tysięcy Polaków. Inne wyliczenia z kolei podają liczbę ofiar rzezi wołyńskiej na ponad 100 tys. ofiar, a wszystkich polskich ofiar ukraińskich zbrodni na 200 tys. zabitych.

„Trupy złożono pod domem w rząd, począwszy od ojca staruszka, obok jego żonę, następnie zięcia, córkę, otoczoną trojgiem dzieci. Wszystko to razem z wystawionymi obok trumnami robiło niesamowite wrażenie. Zięć (Ukrainiec), patrzący pustymi oczodołami (wydłubano mu oczy), cały pokłuty przykuwał do siebie uwagę. Jego żona z wybitymi z dolnej szczęki zębami, pokłutą piersią i troje dzieci z połamanymi rękoma w ramionach i przedramionami oraz nogami również połamanymi w udach i goleniach. Po prostu dech zapierało swoim bestialstwem. Dziwny spokój malował się na twarzach pomordowanych, zupełnie nie harmonizującymi z ranami, zadanymi siekierą w kark matce-staruszce (lat około 60) oraz w głowę chłopcu i ojcu staruszkowi (lat 70)”.

To tylko jeden z opisów zbrodni ukraińskich nacjonalistów. Relacji równie szokujących i przejmujących jest wiele. Nie udało się przecież pozabijać wszystkich Polaków. Uciekli z Wołynia poranieni, odarci ze wszystkiego. Unieśli ze sobą obrazy mordowania najbliższych, palenia ich dobytku, bezczeszczenia zwłok, niespotykanej nienawiści i zdziczenia. Relacje wołyńskiej gehenny trwale zadomowiły się we wspomnieniach wielu polskich rodzin o wschodnich korzeniach i są żywe pomimo upływu tylu lat.

Wciąż wywołują dreszcz strachu i traumy. Bo jak tu unieść i zrozumieć tak niespotykany bezmiar barbarzyństwa, jaki Polakom zadali wówczas Ukraińcy zaczadzeni banderowską ideologią. Barbarzyństwa rzadko spotykanego, o czym świadczą opisy wymyślnych tortur, jakie z rąk ukraińskich spotkały wówczas Polaków. Nie sposób od nich uciec i z pełną odpowiedzialnością tutaj po nie sięgam. Poniżej ich mały „katalog” za pismem „Na Rubieży” (Nr 35, 1999 r.), które takich tortur naliczyło 135. Dla tych, którzy mają silne nerwy, przytaczam jedynie kilkanaście z nich.

Wbijanie dużego i grubego gwoździa do czaszki głowy, zdzieranie z głowy włosów ze skórą (skalpowanie), wyrzynanie na czole „orła”, wbijanie bagnetu w skroń głowy, wyłupywanie jednego oka, wybieranie dwoje oczu, przebijanie kołami dzieci na wylot, obrzynanie warg, obcinanie języka, rozrywanie ust od ucha do ucha, pionowe rozrąbywanie siekierą głowy, cięcie i ściąganie wąskich pasów skóry z pleców, obcinanie kobietom piersi i posypywanie ran solą, obrzynanie sierpem genitaliów ofiarom płci męskiej, przecinanie tułowia na wpół piłą ciesielską, rozcinanie brzucha kobiecie w zaawansowanej ciąży i w miejsce wyjętego płodu wkładanie np. żywego kota i zaszywanie brzucha, rozcinanie brzucha i wlewanie do wnętrza wrzątku – kipiącej wody, wyrywanie żył od pachwiny, aż do stóp, wieszanie ofiar za wnętrzności, rozcinanie brzucha i wsypywanie do wnętrza karmy dla zgłodniałych świń tzw. osypki, który to pokarm wyrywały razem z jelitami i innymi wnętrznościami, przybijanie bagnetem małego dziecka do stołu, przybijanie małych dzieci dookoła grubego rosnącego drzewa przydrożnego, tworząc w ten sposób tzw. „wianuszki” (na zdjęciu wyżej).

Pozostałych opisów tortur, zwłaszcza w stosunku do kobiet nie przytaczam, gdyż ze względu na drastyczność nie nadają się do publikacji. Ale to działo się naprawdę i nie zagłuszą tego próby rozmydlania tematu, „rozumienia” racji ukraińskich, niejątrzenia w imię dobrych stosunków polsko-ukraińskich, patrzenia w przyszłość, budowania wspólnej Europy. Stosowanie poprawności politycznej i historycznej na ciałach polskich ofiar ukraińskich rzezi jest ciągłym ich profanowaniem.

Tu nie ma miejsca na półprawdy, albo prawdy niecałe. Ofiary krwawego ukraińskiego ludobójstwa wołają właśnie o całą PRAWDĘ, o sprawiedliwość, a ich rodziny o zadośćuczynienie, chociażby moralne. Dopiero, kiedy do tego dojdzie, może być mowa o autentycznie poprawnych i głębokich relacjach polsko-ukraińskich. A te są jak najbardziej możliwe i potrzebne, bo w Polsce pamięta się także o tych Ukraińcach, którzy Polakom pomogli przeżyć ten straszny czas, płacąc za to cenę z własnego życia.

Dlatego tak bardzo rozczarowuje list Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego do uczestników warszawskich obchodów 65. rocznicy ludobójstwa dokonanego przez nacjonalistów ukraińskich na polskich Kresach Wschodnich. Rozczarowuje swoją miałkością i oględnością. Są wprawdzie słowa mówiące, że „śmierć poniosło kilkadziesiąt tysięcy Polaków – mężczyzn i kobiet, dzieci i starców”, że „na zawsze zniknął z powierzchni ziemi wszelki ślad po tysiącu polskich wsi, spalono i zburzono kościoły i cmentarze, zniszczono polskie instytucje życia społecznego i kulturalnego”, a także, że „tragedia Wołynia była przełomowym momentem zagłady polskich Kresów – unicestwienia w wyniku II wojny światowej tej części naszej narodowej historii i tradycji”. To wszystko prawda. Ogólnie znana. Brak tylko w tym wszystkim jednego – wskazania zbrodniarzy i nazwania ich po imieniu. Tego Pan Prezydent nie zrobił, próbując pragmatycznie pożenić prawdę historyczną z polityczną kalkulacją. A to zawsze kończy się mezaliansem.

Z listu Pana Prezydenta trudno wywnioskować, kto stoi za zbrodniami ukraińskimi, bo ani razu nie pada słowo „Ukraina”, nacjonaliści ukraińscy, banderowcy, UPA, itp. I jest to przemilczenie zaskakujące, bo znamy Pana Prezydenta jako tego, który z prawdy historycznej uczynił znak rozpoznawczy swojej prezydentury. Tutaj wymownie jej zabrakło, choć nie brakowało jej przecież Panu Prezydentowi, kiedy mówił o niemieckim ludobójstwie w okupowanej Warszawie i Powstaniu Warszawskim, czy sowieckich zbrodniach w Katyniu i Miednoje.

Cisza nad ukraińskim sprawstwem w ludobójstwie na Wołyniu rozczarowuje, bo z daleka uderza polityczną poprawnością, która powinna być obca człowiekowi szeroko rozumianej prawicy, wychowanemu na kulcie polskiego bohaterstwa i związanych z nim ofiar. Zabrakło chyba Panu Prezydentowi w tym przypadku odwagi wzniesienia się ponad meandry bieżącej polityki. I, niestety, trzeba to ze smutkiem powiedzieć, ale prawda historyczna o kresowej martyrologii została właśnie złożona na ołtarzu owej trującej politycznej poprawności.

W liście Pana Prezydenta są piękne słowa Jana Pawła II, mówiące że „nie ma sprawiedliwości bez przebaczenia, a współpraca bez wzajemnego otwarcia byłaby krucha. W chwilach, gdy wspominamy zdarzenia tak nieludzkie i bolesne, niełatwo wzbudzić w sobie gotowość do przebaczenia i wolę pojednania. Jednak trwały pokój może zostać zbudowany wyłącznie w oparciu o historyczną prawdę i cześć dla ofiar popełnionych w przeszłości zbrodni oraz gotowość do wybaczenia ich sprawcom”.

To wszystko prawda, zwłaszcza słowa mówiące o historycznej prawdzie, która gdzieś Panu Prezydentowi wyraźnie uleciała. I szkoda że uleciała, bo w innym miejscu Ojciec Święty, tak skwapliwie przywoływany przez Lecha Kaczyńskiego, powiedział wprost – „Naród, który nie pamięta swojej historii nie wart jest przeżycia„. I o tych słowach Jana Pawła II również warto pamiętać, Panie Prezydencie.

Zachęcam do komentowania.

Maciej Eckardt
12 lipiec, 2008
www.eckardt

 

.