Aktualizacja strony została wstrzymana

Użytkownicy branżowego portalu lotniczego miażdżą tezy Edmunda Klicha

Po krytycznych wpisach na temat wypowiedzi Edmunda Klicha, akredytowanego przy rosyjskim Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym (MAK), administrator zamknął na forum branżowego portalu internetowego Lotnictwo.net wątek „2010.04.10 TU-154 – Samolot Prezydenta RP rozbił się pod Smoleńskiem”.

Miażdżące dla Klicha krytyczne opinie można było przeczytać jeszcze w sobotnie przedpołudnie. Potem wątek o katastrofie zamknięto. Administrator tłumaczy, że po pierwsze: „temat zostanie otwarty po upublicznieniu nagrań z kokpitu lub po przedstawieniu kolejnej oficjalnej informacji związanej z przyczynami wypadku”. A po drugie: „ponieważ nie możemy zapewnić płynnej moderacji przez 24 h, wątek zostanie zamknięty do piątku rano”.

Na stronie nie figuruje nazwa administratora portalu. Jest tylko wiadomość, iż „Serwis lotnictwo.net.pl jest własnością prywatną. Działa pod kierunkiem administratorów, wspieranych przez kadrę moderatorską. Moderatorzy są powoływani i odwoływani przez administratorów”.

Wcześniej na forum można było śledzić niezwykle gorącą dyskusję po wypowiedziach Edmunda Klicha, insynuującego szkolne błędy, jeśli nie wprost – głupotę pilotów prezydenckiego Tu-154M.
I tak, użytkownik portalu o nicku „kirby” napisał: „W programie 'Teraz My’ na pytanie: – Czyli w momencie, kiedy wysokość była 100 m, a oni nadal nie widzieli pasa, to powinni poderwać samolot? Odpowiedź Edmunda Klicha: – Tak, nawet automatycznie, bo tam jest dyskusja, że przejdziemy z automatu, prawda, autopilot sam wyprowadza. Czekali świadomie do wysokości 20 m (E. Klich), schodząc z tak dużej wysokości na radiowysokościomierzu (E. Klich), którego wskazania wydały im się stabilne i dopiero wyłączyli autopilota, podrywając samolot na ok. 4-5 sekund przed uderzeniem w pierwsze drzewa, czyli prawdopodobnie jak już je zobaczyli. Gdyby – pisze użytkownik forum – to nie były opinie szefa Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, to chyba byłoby to, jak do tej pory, zaliczone jako największa bzdura wypowiedziana w tym temacie”.

W dyskusji w radiowej Trójce Edmund Klich i mjr Michał Fiszer powielili tezę, że piloci świadomie zeszli poniżej tzw. wysokości decyzji (przyjmuje się, że jest to 100-120 metrów) i świadomie osiągnęli wysokość zaledwie 20 metrów na kilometr przed pasem. Sugerował też, że piloci byli źle wyszkoleni i że „gdyby tak kilka razy zabili się na symulatorach, to by wiedzieli, czym to grozi”. – W przypadku urządzenia TAWS, alarmującego o zejściu na niebezpieczną wysokość, akurat sprawa jest prosta. Było to urządzenie amerykańskie, wyskalowane w stopach. Pobierało dane o wysokości z wysokościomierza cyfrowego, który w każdym innym przypadku byłby przełączony na wskazania w stopach. Po przełączeniu wysokościomierza cyfrowego na metry TAWS wzbudzał fałszywe alarmy na zbyt dużej wysokości. I załoga o tym wiedziała (…) i go ignorowała – mówił Fiszer.

„Wysokościomierz cyfrowy WBE-SWS, o którym mówi pan Fiszer, jest jednocześnie centralą aerometryczną. Na jego wyjściu jest sygnał cyfrowy proporcjonalny do wysokości, nie jest on ani w metrach, ani w stopach. Mówienie o wpływie przełączenia stopy/metry na wskaźniku na działanie TAWS to po prostu bzdura. Pan Fiszer nie wie chyba, że TAWS otrzymuje również sygnały z radiowysokościomierza. No i to ostatnie zdanie o bezużyteczności. Jeżeli pilot nie widzi ziemi i słyszy PULL UP, to najpierw powinien to pull up zrobić, a później się zastanawiać, czy było użyteczne, czy nie” – w ten sposób skomentował ocenę Fiszera użytkownik forum.

– To cios w wolność słowa – komentują zamknięcie na forum wątku katastrofy piloci. – Najwyraźniej ktoś chciał uciąć te niewygodne wypowiedzi. Jeśli nie wiadomo, kto zarządza stroną, można dywagować, czy jest to ktoś powiązany ze stroną rządową. Warto też nadmienić, że obecne relacje Klicha są sprzeczne z tym, co podawał on na początku, zaraz po katastrofie. Wówczas wynikało z nich, że jest sceptyczny wobec wersji podawanych przez Rosję. Dziś jest zupełnie inaczej, i rodzi się pytanie, dlaczego tak jest – zastanawia się dr Hanna Karp, medioznawca z Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej.

Internauci napisali, że w prezydenckim tupolewie był zamontowany rejestrator wideo, a obraz z niego był widoczny w saloniku prezydenckim. Kamera w kokpicie to bardzo prawdopodobny wątek. Rejestratorem wideo mogła być też tzw. polska czarna skrzynka. – Co widać na nagraniu? Prawdopodobnie niewiele. Na pewno ziemia dostrzegalna była na monitorze dużo później, niż dostrzegł ją pilot. Jeżeli prawdą jest wypowiedź Edmunda Klicha o śp. gen. Błasiku, to tak czy inaczej siedział on na rozkładanym siedzeniu. Nawet jeśli nagranie nie jest dobrej jakości, jestem przekonany, że eksperci od zapisu wideo i piloci mogliby z niego wywnioskować znacznie więcej niż z rejestratora rozmów. O ile rejestratorem wideo jest polska (trzecia) czarna skrzynka, takie nagranie istnieje. Jeżeli jednak była to tylko transmisja kokpit – salonka, to podejrzewam, że niestety nikt nie jest w stanie odtworzyć zapisu – ocenia jeden z ekspertów lotnictwa.

Użytkownicy forum podważają ponadto tezy o niedostatecznym wyszkoleniu załogi prezydenckiego tupolewa. Odbywała ona w ubiegłym roku ćwiczenia na symulatorze lotów w Szwajcarii. Mimo że był to typ symulatora nieprzeznaczony stricte dla tupolewów, to jednak nie wykluczał możliwości trudnych manewrów na tym właśnie samolocie. Faktem jest, że polski specpułk podobnego symulatora nie posiada. Jak wyjaśnia gen. Anatol Czaban, szef szkolenia Sił Powietrznych, tego typu symulatorów nie ma nigdzie w Europie poza Rosją (w zasadzie w Moskwie jest urządzenie nazywane trenażem) Jego zamontowanie opłaca się tylko wtedy, gdy w kraju jest więcej niż sześć samolotów jednego typu.

Czy zakłócony odbiór z radiolatarni tłumaczy, dlaczego samolot zszedł tak nisko – 15 metrów poniżej płyty lotniska? Tezę taką postawiła niedawno „Rzeczpospolita”. Problem w tym, że dane o pułapie pilot czerpie z wysokościomierzy, a nie z radiolatarni. W czasie podchodzenia do lądowania autopilot korzystał z 2 źródeł danych o pozycji: GPS i NDB (2 radiolatarnie niekierunkowe). Do pułapu decyzji można zniżać się na samym GPS. Instrukcja obsługi sytemu zarządzania lotem na to pozwala. Nie można zniżać się na samym NDB, instrukcja to wyklucza. Tak więc podstawa to GPS, radiolatarnia ma znaczenie drugorzędne – twierdzą lotnicy. Podkreślają, że znaczenie radiolatarni było duże jedynie dla lądującego wcześniej Iła-76, ponieważ nie posiada on zainstalowanego GPS.

Piloci, z którymi rozmawiał „Nasz Dziennik”, zaznaczają, że w normalnych warunkach operator radaru nie mógłby pozwolić zejść załodze ze ścieżki schodzenia. Odnoszą się też do doniesień medialnych, iż załoga nie zareagowała na komendę kontrolera: „Horyzont!”, nakazującą natychmiastowe wyrównanie lotu i przerwanie zniżania. – Kontroler sam był wszystkim zdezorientowany. Artur Wosztyl, kapitan jaka, który lądował na godzinę przez samolotem prezydenckim, wspomina, że kontroler opuścił stanowisko pracy wprzeświadczeniu, że tupolew odleciał na lotnisko zapasowe! Sam kontroler zeznaje, że jego komenda padła tak późno, bo wszystko działo się za szybko. Trzeba też pamiętać, że nie miał on możliwości śledzenia samolotu od pewnej wysokości ze względu na brak Radaru Precyzyjnego Zniżania PAR. Z pewnością nie widział tupolewa w wąwozie – twierdzą eksperci. Zaprzeczają też rewelacjom „Gazety Wyborczej”, jakoby samolot podejmował „próbne lądowanie”. – Taki termin w lotnictwie w ogóle nie istnieje. Albo się ląduje, albo nie – kwitują.

Oceniają, że nie było możliwości, by załoga nie wiedziała o ewentualnej awarii silnika. Powinni zostać poinformowani o ewentualnym oblodzeniu wlotu powietrza do silnika i o usterce hydrauliki układu sterowania przez specjalne kontrolki znajdujące się na pulpicie samolotu.

Anna Ambroziak


Stenogramy to nie materiał kluczowy

Z mec. Rafałem Rogalskim, pełnomocnikiem rodzin ofiar katastrofy: prezydenta Lecha Kaczyńskiego i Marii Kaczyńskiej oraz parlamentarzystów – Przemysława Gosiewskiego, Krzysztofa Putry, Janiny Fetlińskiej i Aleksandry Natalli-Świat, rozmawia Anna Ambroziak

Jakie nadzieje wiąże Pan z przekazaniem akt sprawy przez stronę rosyjską?
– Liczę na pojawienie się ważnych dowodów. Być może wtedy głos zabierze prokuratura i ustosunkuje się do różnych rewelacyjnych informacji pojawiających się w mediach, gdyż będzie miała odniesienie w materiale dowodowym. Chodzi o przekaz dla społeczeństwa, które może być zdezorientowane wielokrotnie sprzecznymi doniesieniami. Jednakże jakikolwiek przekaz prokuratury z pewnością będzie uzależniony od dobra śledztwa, a poza tym decydować o tym będzie sama prokuratura.

Jak Pan ocenia dotychczasową współpracę z polską prokuraturą?
– Jest właściwa i mam nadzieję, że tak pozostanie. Współpracę cechuje duża życzliwość. Praca nad śledztwem wymaga dużego nakładu czasu, gdyż m.in. analiza akt odbywa się w prokuraturze. Prokuratura wykonuje bardzo wiele czynności dowodowych w granicach możliwości. Pamiętać trzeba, że do katastrofy doszło na terenie Rosji i to jest główny obszar ustaleń.

Które wątki szczególnie Pana zainteresowały?
– Śledztwo ma charakter rozwojowy. Jest bardzo wiele okoliczności wymagających wyjaśnienia. Pewne zagadnienia interesują mnie szczególnie, np. sekcje zwłok (czy tak naprawę były przeprowadzone, a jeżeli nawet to nastąpiło, to czy wykonano je w sposób odpowiadający przeprowadzaniu takich czynności). Różne sprzeczne informacje występują w tym przedmiocie. Interesuje mnie też materiał biologiczny, badania toksykologiczno-chemiczne, zachowanie kontrolerów, komendy wydane przez kontrolę lotów, a także rola Iła-76. Oczywiście wiele innych zagadnień pojawiających się w śledztwie pozostaje w obszarze mojego zainteresowania, jednakże nie jest to moment na ich omawianie. Jestem na etapie konstruowania wniosków dowodowych.

Czy będą się Państwo ubiegać o dostęp do akt rosyjskiego śledztwa?
– Zobaczymy po przyjeździe pana ministra Jerzego Millera z Moskwy, kiedy tak naprawdę okaże się, jaką dokumentacją on dysponuje. Być może zapadną wtedy konkretne decyzje co do udziału w śledztwie rosyjskim. Pojawia się tu jednak pewne utrudnienie: Zgodnie z art. 42, ust. 2, pkt 12 rosyjskiego kodeksu postępowania karnego uprawnienie do przeglądania akt przez pokrzywdzonego lub wykonującego jego prawa przysługuje dopiero po zakończeniu śledztwa.

A na jego zakończenie możemy jeszcze czekać miesiącami…
– Właśnie. Obym się mylił, ale żeby to nie były lata. Pojawia się więc tutaj problem, niemniej będziemy czynić starania, aby otrzymać akta wcześniej. Liczę tu na inwencję najwyższych organów państwa polskiego, by w takiej sytuacji próbowały przeforsować to, by zapoznanie się z aktami rosyjskimi nastąpiło wcześniej. To wszystko okaże się po przywiezieniu dokumentacji przez ministra Millera, a nadto realizacji wniosków polskiej prokuratury o udzielenie pomocy prawnej ze strony rosyjskiej.

Jeżeli jednak śledztwo wykaże jakieś uchybienia ze strony rosyjskiej – bądź to winę wieży lotów, bądź awarię urządzeń samolotu – jakie konsekwencje prawne strona rosyjska wtedy poniesie?
– Rozumiem, że mówimy wyłącznie teoretycznie, gdyż na jakiekolwiek konkretne wywody w oparciu o dokonane już ustalenia jest zdecydowanie przedwcześnie. Wyraźnie to zaznaczam. A więc teoretycznie, gdyby się okazało, że Rosjanie popełnili tu błąd, należałoby rozważyć konsekwencje prawne oraz międzynarodowe. Rodziny poszkodowanych w katastrofie najprawdopodobniej mogłyby ubiegać się o odszkodowanie i zadośćuczynienie. Zaznaczam jednak wyraźnie, że zagadnienie odszkodowawcze jest elementem, który pojawia się jako zdecydowanie drugoplanowy. Najważniejsze teraz są dojście do prawdy i właściwe ustalenia faktyczne. O wszelkich uchybieniach ze strony rosyjskiej prokuratury dowiemy się, jak otrzymamy dokumentację rosyjską. Na tym etapie należy ograniczyć się do wskazania, że oględziny i zabezpieczenie miejsca zdarzenia pozostawiają nie tyle wiele do życzenia, co nie odpowiadały standardom przy tego typu czynnościach. Z niedowierzaniem przyjąłem informacje o znajdowaniu przez postronne osoby na miejscu katastrofy fragmentów ciał ludzkich, części samolotu, dokumentów ofiar. To świadczy o nierzetelności strony rosyjskiej – oczywiście ograniczam się do czynności oględzin i zabezpieczenia terenu. Wszelkie usprawiedliwianie zaniechań, np. błotnistym terenem, jest pozbawione jakiejkolwiek racjonalności.
Co do stosunków między Rosją a Polską – tu należałoby wtedy podnieść kwestię, czy był to błąd popełniony umyślnie, czy nieumyślnie. Oraz czy było to działanie osób jednostkowych, czy też kierowanych przez państwo. Jest bowiem zasadnicza różnica między tym, czy ktoś popełnił błąd i działał nie z inicjatywy państwa i był to jego własny błąd (umyślny lub nie), czy też po prostu była tu jakaś inspiracja ze strony państwa.

A co z opinią międzynarodową?
– To pytanie do politologów, ale sądzę, że byłaby to pełna kompromitacja Rosji, która ukazałaby się jako niecywilizowana – zakładając, że była tu z jej strony jakaś inspiracja. Ale na razie to tylko hipotetyczne założenia i teoretyczny wywód. Toczy się śledztwo, w którym trzeba zweryfikować przyczyny katastrofy, śmierci, rolę Iła-76, remont samolotu w Samarze w grudniu 2009 roku, jak i wiele innych zagadnień. Chodzi tu o rzetelne wyjaśnienie sprawy, nie o szukanie sensacji i kozła ofiarnego.

Do pełnego wyjaśnienia przyczyn katastrofy niezbędne jest zapoznanie się z nagraniami z czarnych skrzynek – czy jeżeli dostaniemy od Rosjan tylko stenogramy rozmów, jakie były prowadzone w kokpicie Tu-154, można wtedy mówić o nich jako o materiale dowodowym?
– Jaki materiał dowodowy otrzymamy, dopiero zobaczymy. Jeżeli rzeczywiście strona rosyjska wyda nam stenogramy, to nie będzie materiał kluczowy – przecież papier może przyjąć wszystko… Można na nim napisać wszystko, co się chce napisać… Jeżeli nie mam dowodu głównego, czyli samego nagrania, to co można stwierdzić? Zarówno prokuraturę, jak i mnie interesują dowody pierwotne. Nie będę się cieszył z samego stenogramu. Interesujące są tu same rejestratory. Strona polska musi mieć prawo do własnych ustaleń dowodowych, w tym sporządzenia własnych stenogramów. Stenogramy, jakie otrzymamy od Rosjan, miałyby pełną wartość dowodową tylko przy zweryfikowaniu ich z nagraniem oryginalnym. Stąd zasadne jest co najmniej czasowe wypożyczenie Polsce rejestratorów. Nie mówię już o ich wydaniu, bo to byłaby idealna sytuacja procesowa. Rejestratory są własnością Polski. Wciąż chcę wierzyć w rzeczywistą współpracę ze stroną rosyjską, a ta może mieć miejsce tylko wtedy, gdy cały materiał dowodowy zebrany w rosyjskim prokuratorskim śledztwie oraz przez MAK zostanie udostępniony. Jak na razie niezwykle opornie to idzie, mimo iż współpraca z Rosją miała być błyskawiczna. Mam nadzieję, że niebawem dojdzie do przełomu, zwłaszcza że Rosji powinno zależeć na wyjaśnieniu całej sprawy.

Dziękuję za rozmowę.

Za: Nasz Dziennik, Poniedziałek, 31 maja 2010, Nr 125 (3751)

Za: Nasz Dziennik, Poniedziałek, 31 maja 2010, Nr 125 (3751) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100531&typ=po&id=po01.txt | Blokada za Klicha

Skip to content