Aktualizacja strony została wstrzymana

O prymat prawa naturalnego. Przeciwko relatywizmowi i hipokryzji. Stanowisko Klubu Konserwatywnego w Łodzi

„Jako że kolejne zespoły lekarzy oraz szpitale odmawiały dokonania śmiercionośnego „zabiegu” – za co należą im się słowa najwyższego szacunku – ostateczną odpowiedzialność za jego przeprowadzenie ponosi JE Minister Zdrowia RP, Pani Ewa Kopacz, która – jak sama podała do wiadomości publicznej – wspólnie i w porozumieniu z Rzecznikiem Praw Pacjentów pomogła w zorganizowaniu tej aborcji poprzez pomoc prawną oraz znalezienie szpitala, który dysponował aborterem gotowym wykonać tę egzekucję. ”

 

O prymat prawa naturalnego.
Przeciwko relatywizmowi i hipokryzji

Stanowisko
Klubu Konserwatywnego w Łodzi
w przedmiocie palących kwestii moralno-politycznych obecnej doby



Opinia katolicka – i nie tylko – w Polsce została w ostatnich tygodniach głęboko poruszona podwójnym dramatem: ciężarnej 14-letniej uczennicy z Lublina, nazywanej „Agatą” oraz poczętego w jej łonie dziecka. Jak wiadomo, duchowa walka podjęta przez środowiska obrońców życia o ocalenie tego dziecka, została przegrana. Z informacji podanej przez agencję KAI wynika, że dziecko „Agaty” zostało uśmiercone w wyniku aborcji, do czego od samego początku dążyły niezwykle aktywne w tej sprawie kręgi „cywilizacji śmierci”, które nie cofały się przed żadnym środkiem presji na wymuszenie decyzji o zabójstwie dziecka, by wspomnieć tylko cyniczne kłamstwo Gazety Wyborczej, jakoby ciąża „Agaty” była następstwem dokonanego na niej gwałtu.
Jako że kolejne zespoły lekarzy oraz szpitale odmawiały dokonania śmiercionośnego „zabiegu” – za co należą im się słowa najwyższego szacunku – ostateczną odpowiedzialność za jego przeprowadzenie ponosi JE Minister Zdrowia RP, Pani Ewa Kopacz, która – jak sama podała do wiadomości publicznej – wspólnie i w porozumieniu z Rzecznikiem Praw Pacjentów pomogła w zorganizowaniu tej aborcji poprzez pomoc prawną oraz znalezienie szpitala, który dysponował aborterem gotowym wykonać tę egzekucję.
Jednym z nieoczekiwanych zapewne – sądząc po reakcjach – i przez sprawczynię urzędową tego czynu, i przez aktywistów proaborcyjnych, skutków podjętej przez Panią Minister decyzji było pojawienie się na forum internetowym „Frondy” oraz na portalu katolicy.net inicjatywy zbiorowego listu do Jego Ekscelencji Księdza Biskupa Zygmunta Zimowskiego, zawierającego zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przez Panią Ewę Kopacz przestępstwa prawno-kanonicznego. Ta droga była uzasadniona okolicznością, iż Pani Kopacz jest mieszkanką Szydłowca, leżącego w granicach diecezji stanowiącej obszar jurysdykcji Księdza Biskupa Zimowskiego. Pomysłodawca listu (znany działacz katolicki Pan Tomasz Dajczak) dzielił się swoim uzasadnionym podejrzeniem o zaciągnięciu przez Panią Minister Kopacz ekskomuniki latae sententiae na podstawie kanonów 1398 oraz 1329 § 2 Kodeksu Prawa Kanonicznego. Zważywszy że ekskomunika latae sententiae jest zaciągana przez sprawcę czynu zabronionego przez KPK automatycznie wraz z jego dopuszczeniem się, i jako taka nie wymaga specjalnego jej ogłoszenia (resp. „nałożenia”), autor doniesienia prośbę o zbadanie czy Pani Minister Kopacz faktycznie zaciągnęła ekskomunikę oraz – w wypadku pozytywnego orzeczenia – o publiczne zadeklarowanie jej zaciągnięcia stosownym dekretem uzasadnił możliwością publicznego zgorszenia wynikającego z okoliczności, iż Pani Kopacz podaje się za głęboko wierzącą i praktykującą katoliczkę.
Pojawienie się wspomnianego listu i, jak się zdaje, dość szerokie poparcie dla tej inicjatywy, zwłaszcza w kręgach młodych, dobrze wykształconych i traktujących integralnie swoją wiarę katolików, miało ten głównie skutek, że medialne i pozamedialne wycie kół libertyńskich, skoncentrowane dotychczas na kapłanie, który niosąc ciężarnej „Agacie” duchowe wsparcie usiłował zapobiec tragedii dzieciobójstwa oraz na współpracujących z nim obrońców życia, przeniosło się teraz na „integrystów” i „katolickich fanatyków” z Frondy. Odgrywająca, jak zwykle, rolę prowodyra nagonki Gazeta Wyborcza posunęła się nawet do szyderczego komentarza: „Jak uczynić z bzdury przedmiot debaty publicznej? Wystarczy swój pomysł zamieścić na forum internetowym Frondy” (24.06.2008). Telefonujący do programów telewizyjnych i radiowych „zwykli obywatele” niepokoją się, iż ekskomunikowanie Pani Minister pociąga za sobą jej przymusową dymisję z urzędu, a „obiektywne” media nie prostują tego kłamstwa. Jak zwykle pojawia się lament z powodu „wstydu” przed oświeconą Europą i „powrotu do średniowiecza” – gdzie „średniowiecze” jest oczywiście synonimem najgorszego z możliwych stanu rzeczy. Obok pospolitego w takich wypadkach żargonu o „mieszaniu się Kościoła do polityki” czy o „katolickim talibanie” pojawił się tym razem bardzo mocno eksponowany wątek swoiście pojętej „obrony prawa” – w tym wypadku rzekomego „prawa do legalnej aborcji”, którego egzekucja jakoby należy do obowiązków państwa. W nieco innym tonie uaktywniają się także dyżurni „oświeceni” katolicy, z odrazą zdystansowani do „anachronicznego” modelu katolicyzmu albo „rozsądni” prawicowcy, przywiązani do „aborcyjnego kompromisu” i z niesmakiem patrzący na jego „burzycieli”. Jednak największy smutek – do czego jeszcze wrócimy – budzą niejasne lub, co gorsza, nazbyt jasne w swoim zdystansowaniu się do ducha i treści listu wypowiedzi niektórych hierarchów Kościoła i uczonych teologów – moralistów.
Tymczasem, dalszy bieg zdarzeń zdaje się wskazywać wyraźnie, że przypuszczenie o zaciągnięciu przez Panią Minister Kopacz ekskomuniki latae sententiae nie tylko ma bardzo mocne podstawy, ale zachodzą dalsze, wzmacniające to podejrzenie okoliczności. W wywiadzie udzielonym 23.06.2008 stacji Tok FM, odnosząc się wprost do do tej kwestii, Pani Minister oświadczyła, że nie ma sobie nic do wyrzucenia, jako iż – jej zdaniem – wskazując szpital, w którym może być wykonana aborcja, zrobiła to, co jako urzędnik państwowy powinna była zrobić. Co więcej, wyraziła pogląd o charakterze sądu moralnego, iż aborcja odbywająca się zgodnie ze stanowionym prawem nie jest niczym złym! Złe natomiast, zdaniem Pani Minister, jest jedynie to, co dzieje się w tzw. podziemiu aborcyjnym – co jest tezą identyczną z mantrą wypowiadaną nieustannie przez lobby proaborcyjne od samego początku obowiązywania obecnej ustawy, nazywanej w semantyce tego lobby „restrykcyjną”. Jednocześnie Pani Minister podkreśliła, że, aczkolwiek ma pewien „dyskomfort” wynikający z jej przekonań, to nadal uważa się za katoliczkę i poprzedniego dnia też była w kościele. Pomijając nawet skrajnie infantylny intelektualnie i moralnie charakter tych wywodów Pani Kopacz, należy stwierdzić, że najoczywiściej – acz nie możemy wiedzieć na ile świadomie (gdyż nie możemy wykluczyć, iż mamy tu do czynienia z bezbrzeżną, co nie znaczy, że niezawinioną, ignorancją) – publicznie podważa ona autentyczne nauczanie Magisterium Kościoła katolickiego, z którym się rzekomo identyfikuje, i to w niezwykle istotnej moralnie sprawie, jako iż stanowisko Kościoła w sprawie zabójstwa prenatalnego, jako zła w każdym wypadku, jest zupełnie jednoznaczne i wykluczające jakiekolwiek wyjątki od tej oceny. W takim zaś razie zaciągnięcie przez Panią Minister Kopacz ekskomuniki latae sententiae staje się jeszcze bardziej prawdopodobne, jako że przez okazywanie jawnego nieposłuszeństwa nauce Kościoła narusza ona dodatkowo kanon 1371 KPK.
Sprawa, którą pokrótce wyżej streściliśmy, skłania nas do podzielenia się tu kilkoma wypływającymi z niej wnioskami – refleksjami ogólniejszej natury:
1) Wypowiedzi szeregu różnorako zaangażowanych w sprawę osób, od Pani Minister Kopacz począwszy, po anonimowych respondentów gazet, stacji telewizyjnych i radiowych oraz blogerów i uczestników forów internetowych, ujawniają zatrważający w społeczeństwie powszechnie uważanym za katolickie poziom analfabetyzmu religijnego, idący w parze ze swoistym „dwójmyśleniem”, które wiarę religijną oraz wynikające z niej nakazy moralne dozwala respektować co najwyżej w domu lub w kościele, natomiast w sferze publicznej poddaje się bez najmniejszych zastrzeżeń – a nawet uprzedzająco i ochoczo wspiera takie podejście – terrorowi moralności laickiej oraz skrajnie utylitarystycznej i hedonistycznej. Trudna do policzenia, lecz bez wątpienia niemała liczba nominalnych katolików zdaje się przyjmować za oczywistość, że katolik sprawujący jakąkolwiek funkcję publiczną czy w ogóle znajdujący się w przestrzeni publicznej jest bezwarunkowo zobowiązany zawiesić czy też „wziąć w nawias” deklaratywnie wyznawane prawdy wiary i nakazy moralności, które z „mocy prawa” posiadać mogą jedynie status przekonań „prywatnych”, bez żadnego skutku w sferze decyzyjnych wyborów jednostki w życiu społecznym. Tym samym zbędna staje się nawet „odgórna” promocja katolicyzmu w wersji light, tzn. nieobligującego nikogo do niczego oraz sprowadzonego do „zaspokajania” sentymentalnie pojmowanych potrzeb i uczuć „wyższego rzędu” oraz do działań humanitarno-charytatywnych, ponieważ sami katolicy en masse zdają się hołdować takiemu mniemaniu. Religijna letniość, pseudonimowana wystrzeganiem się „fanatyzmu” i „skrajności” oraz zainfekowana z zewnątrz ideologią tolerancjonizmu zostaje podniesiona do rangi otwarcie chwalonego i faktycznie praktykowanego ideału „nowoczesnego” katolicyzmu – wbrew apokaliptycznej przestrodze Anioła Laodyceńskiego: „Bodajbyś był zimny, albo gorący. Ale że jesteś letni i ani zimny, ani gorący, pocznę cię wyrzucać z ust moich” (Ap 3, 15-16). (Oryginał grecki jest zresztą bardziej dosadny, ponieważ mówi o „wyrzyganiu” owych „letnich” z wnętrzności Anioła.). Byłoby absurdem sądzić, aby ktokolwiek na Sądzie Ostatecznym dostąpił usprawiedliwienia tłumacząc się, że czynił zło, bo obligowały go do tego przepisy prawa stanowionego lub pragmatyka służbowa – najwyraźniej jednak absurd ten jest wyznawany przez szerokie koła metrykalnych katolików, począwszy od Pani Minister Kopacz. Należy tedy przypomnieć, że bycie katolikiem to coś znacznie więcej, niż wyświadczanie Panu Bogu tego zaszczytu, że się ponoć w Niego wierzy, albo nawet fatygowanie się do kościoła – najlepiej w obecności kamer telewizyjnych i przed wyborami.
2) Nie aż tak powszechne, jak powyżej wskazane, stanowisko skażonego mentalnością i ideologią liberalną, „letniego” katolicyzmu, lecz wystarczająco głośno artykułowane, aby bić na alarm jest zjawisko „gorącej” wrogości do religii i Kościoła, i to nie tylko w postaci prymitywnego antyklerykalizmu, lecz najzupełnie świadomej, autentycznej chrystofobii. Zupełnie otwarcie podsycana przez ideologów i aktywistów grup świadomie dążących do zburzenia naturalnych i nadnaturalnych fundamentów naszej cywilizacji, jak feministki czy sodomici, przybiera ta chrystofobia rozmiary i natężenie nienawiści porównywalne z paroksyzmami antychrystianizmu masonerii wywołującej rewolucje od czasów oświecenia i komunistycznego antyteizmu w apogeum jego rozwoju. Jej coraz bardziej widoczne objawy nakazują nie lekceważyć aktualnej antykatolickiej ofensywy ideologicznej Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Dziś jego prowokacyjne i buńczuczne zapowiedzi „zapateryzacji” Polski wielu ludzi śmieszą niewspółmiernością haseł do poparcia społecznego, lecz na dłuższą metę może to uspokajać wyłącznie niepoprawnych wyznawców demokratycznego zabobonu, ślepych na zmienność tłumu. Przykład Hiszpanii zresztą dowodnie świadczy, że arcykatolicki naród w przeciągu jednego pokolenia może łatwo stać się zbiorowiskiem apostatów, jeśli stanie się biernym obiektem perwersyjnych działań dobrze zorganizowanej mniejszości. Do zwycięstwa zła wystarczy, jak mawiał Edmund Burke, aby ludzie przyzwoici nic nie robili. Zapewne bylibyśmy dziś w innym miejscu, gdyby hegemon poprzedniej koalicji rządowej – Prawo i Sprawiedliwość – tak chętnie sięgający po poparcie katolickiego elektoratu, nie zdradził był swojego uroczyście przyjętego programu i nie pogrążył demonstracyjną obojętnością inicjatywy grupy swoich katolickich parlamentarzystów, na czele z b. Marszałkiem Sejmu Panem Markiem Jurkiem, zmierzającej do umocnienia konstytucyjnych gwarancji ochrony życia i godności osoby ludzkiej.
3) Trudno nie podnieść w tym kontekście złowrogiej, prawdziwie demonicznej roli massmediów, całkowicie przesiąkniętych demoliberalizmem i jeszcze skrajniejszymi ideologiami, nieustannie nadużywających wolności do propagowania, usprawiedliwienia a nawet upiększania zła. Parafrazując scholium pewnego mędrca można by powiedzieć, że „antychrystem jest, prawdopodobnie, magnat medialny”. W obliczu skali, zasięgu i permanencji oddziaływania mediów na niezliczone umysły zatruwanych przez nie ludzi, należy bez ogródek i z niewzruszoną obojętnością na demagogiczne pokrzykiwania o cenzurowaniu myśli, wyrazić podziw dla mądrości papieskiej, która ustami tylu Wikariuszy Chrystusa, począwszy od papieża Grzegorza XVI, nauczała, że nie można przyznawać jednakowego prawa prawdzie i błędowi oraz przenikliwie potępiała „ową najzgubniejszą, przeklętą i odstręczającą wolność druku, mającą na celu rozpowszechnianie wszelkich pism wśród pospólstwa” (Encyklika Mirari vos), ponieważ – jak zauważał papież Leon XIII, co dziś potwierdza się na każdym kroku – „znacznie większa część obywateli albo wcale nie potrafi, albo też nie bez największej trudności, oprzeć się kuglarstwom i sztuczkom dialektyki, zwłaszcza wtenczas, gdy te namiętnościom schlebiają. Dozwólcie każdemu z nieograniczoną swobodą mówić i pisać, a nie pozostanie nic świętego i nie zaczepionego; nie oszczędzą nawet owych największych i najszlachetniejszych zasad natury, które za wspólne, a zarazem najszlachetniejsze dziedzictwo rodzaju ludzkiego uważać należy” (Encyklika Libertas).
Dowód na przewrotność i szatańską hipokryzję chrystofobicznych massmediów można również przeprowadzić za pomocą takiej oto, wielce prawdopodobnej hipotezy. Załóżmy – obyśmy nie wypowiedzieli tu samospełniającej się przepowiedni! – że ekskomunikę w Kościele zaczęto by nakładać z racji wymyślonego przez nowatorów „grzechu” antysemityzmu – oczywiście definiowanego tak, to znaczy najzupełniej dowolnie i rozciągliwie, jak czyni się to właśnie w uprawiających judeolatrię mediach. Wówczas zapewne okazałoby się, że ci, którzy dzisiaj gorszą się i zdumiewają „średniowiecznymi” praktykami, nie tylko że nie protestowaliby, lecz gorliwie sporządzaliby i usłużnie donosili listy proskrypcyjne „grzeszników” tego rodzaju, mając jeszcze za złe ogniowi „ekskomuniki”, że za słabo przypieka winowajców.
4) Szczególnie zdumiewający i skrajnie niepokojący jest ujawniony w rozlicznych wypowiedziach z racji omawianej kwestii, pozytywizm prawniczy – i to w skrajnie sprymitywizowanej, „zbłądzonej (z katedr uniwersyteckich) pod strzechy”, postaci – domagający się bezwzględnego podporządkowania literze każdego prawa stanowionego, bez względu na jego moralną treść. Musimy przyznać, że jesteśmy wyjątkowo wyczuleni na ten fałsz; wielu z nas bowiem wywodzi się wprost z Ruchu Młodej Polski i innych środowisk opozycji antykomunistycznej w PRL, które siłą rzeczy musiało przeciwstawiać się i „łamać” ówcześnie obowiązujące, tedy legalne, lecz niegodziwe, prawo. Problem jest zresztą szerszy, albowiem taka linia rozumowania musi prowadzić do analogicznego uznania obowiązywalności każdego prawa stanowionego, nawet w najbardziej odrażających i totalitarnych tyraniach. Jeśli stoi się na gruncie bezwzględnego legalizmu pozytywnego, jakiż kontrargument można by przeciwstawić domaganiu się respektowania prawa nakazującego rozstrzeliwać dzieci „wrogów ludu” w bolszewickiej Rosji czy poddawać eutanazji psychicznie chorych w narodowosocjalistycznej III Rzeszy – w tym ostatnim wypadku mogącej być „usprawiedliwioną” nawet na gruncie „dogmatu” demokratycznego źródła prawodawstwa, jako że władza, która prawa te wydała, była ustanowiona na drodze najzupełniej demokratycznych wyborów?
W istocie rzeczy, prawidłowo, to znaczy rozumnie, postrzegane sprawy mają się zgoła zupełnie inaczej. Norma ogólna przestrzegania prawa jest najzupełniej słuszna i godna zalecania, wszelako – w odniesieniu do prawa pozytywnego właśnie – nie ma ona znaczenia i zakresu obowiązywania bezwzględnego. Prawo pozytywne (stanowione) per se nie jest żadnym „absolutem”. Można powiedzieć, że samo w sobie nie tworzy ono żadnej rzeczywistości etycznej, nie jest też kryterium sprawiedliwości ani słuszności, mimo iż współcześnie dominujące – właśnie pod wpływem pozytywizmu prawniczego – stanowisko taką „kreacyjną” rolę prawa usilnie promuje. Poprawnie rozumiane prawo pozytywne jest jednak raczej uważnym odczytywaniem „wyższego” prawa, istniejącego zanim jakikolwiek ludzki ustawodawca je promulgował, a następnie roztropnym aplikowaniem treści tego odkrytego przez ustawodawcę prawa wyższego do obszaru jego jurysdykcji w takim zakresie, w jakim jest to, wskutek ułomności ludzkiego rozumu, możliwe. W hierarchii praw wszystkiego rodzaju prawo pozytywne zajmuje przeto nie najwyższą – i bynajmniej nie „suwerenną” – lecz właśnie najniższą pozycję. W największej bliskości jest ponad nim niepisane prawo zwyczajowe danej konkretnej wspólnoty dziejowej, tworzące jej „konstytucję naturalną” czy też „ducha” jej, i tylko jej, „praw”. W tym sensie można powiedzieć, że czynnikiem oganiczającym i obligującym ustawodawcę jest mądrość i doświadczenie naszych przodków, „ojców założycieli” naszej wspólnoty.
Jeszcze wyżej – i ponad wszystkimi wspólnotami, bo określające naszą wspólną, gatunkową naturę całego rodzaju ludzkiego – jest prawo naturalne (ius naturale, lex naturalis), dostępne poznawczo każdemu człowiekowi, nakazujące, najogólnie mówiąc, czynić dobro a unikać zła, toteż słusznie nazywane jest ono także prawem moralnym. Wreszcie, na samym szczycie hierarchii praw znajduje się prawo Boże, dostępne nam po części jako prawo boskie objawione (lex divina positiva), którego depozytariuszem i tłumaczem jest Kościół, in toto zaś będące całością praw wieczystych, nadanych przez Stwórcę światu (lex divina aeterna).
Jeśli „odpomnimy” ową przytłumioną przez pozytywizm świadomość hierarchii praw, to ukaże nam się z całą oczywistością, że prawo pozytywne musi być relacjonowane do owego „wyższego prawa” w każdej jego postaci; że, inaczej mówiąc, „siła zmuszająca” (vis coactiva), wiązana z nim przez ustawodawcę, jako ewentualność użycia przymusu w razie pogwałcenia normy, koniecznie musi być związana z właściwością „siły kierunkującej” (vis directiva) ku jakiemuś dobru, odniesioną przeto do takich kategorii, jak sprawiedliwość, słuszność czy dobro wspólne. Istnienie bądź nieistnienie, respektowanie lub zignorowanie tego związku obu „sił” prawa pozytywnego przesądza o obowiązywalności bądź nieobowiązywalności w sumieniu danego przepisu prawa. Kryterium rozstrzygnięcia tego dylematu nie jest przeto – jak chce Pani Minister Kopacz i jej obrońcy – legalność przepisu, lecz jego godziwość, czyli – inaczej mówiąc – zgodność z prawym rozumem. „Prawo ludzkie – nauczał św. Tomasz z Akwinu – jest prawem w takiej mierze, w jakiej jest zgodne z prawym rozumem, a tym samym wypływa z prawa wiecznego. Kiedy natomiast jakieś prawo jest sprzeczne z rozumem, nazywane jest prawem niegodziwym; w takim przypadku przestaje być prawem i staje się raczej aktem przemocy” (Summa Theologiae, I-II, q.93). Chodzi tu także o zgodność z prawem naturalnym: „Każde prawo ustanowione przez ludzi o tyle ma moc prawa, o ile wypływa z prawa naturalnego. Jeśli natomiast pod jakimś względem sprzeciwia się prawu naturalnemu, nie jest już prawem, ale wypaczeniem prawa” (tamże, q.95).
Trzeba podkreślić, że prawa niegodziwego, lex corruptiva, w gruncie rzeczy nawet się nie „łamie”; to raczej jemu nie pozwala się „złamać” naszego moralnego kręgosłupa.
Jeśli chodzi o podnoszoną tu konkretną kwestię prawa pozytywnego, dopuszczającego w jakimkolwiek zakresie przerywanie ciąży, to najmniejszych wątpliwości co do skorumpowanego charakteru takiego prawa, a przeto jego nieobowiązywalności w sumieniu, nie pozostawia – tak chętnie a nieszczerze przywoływany – papież Jan Paweł II, nauczając, iż: „Prawa, które dopuszczają oraz ułatwiają przerywanie ciąży oraz eutanazję, są (…) radykalnie sprzeczne nie tylko z dobrem jednostki, ale także z dobrem wspólnym i dlatego są całkowicie pozbawione rzeczywistej mocy prawnej. (…) Wynika stąd, że gdy prawo cywilne dopuszcza przerywanie ciąży i eutanazję, już przez ten sam fakt przestaje być prawdziwym prawem, moralnie obowiązującym. Przerywanie ciąży i eutanazja są zatem zbrodniami, których żadna ludzka ustawa nie może uznać za dopuszczalne. Ustawy, które to czynią, nie tylko nie są w żaden sposób wiążące dla sumienia, ale stawiają wręcz człowieka wobec poważnej i konkretnej powinności przeciwstawienia się im poprzez sprzeciw sumienia [podkr. nasze – KKwŁ]” (Encyklika Evangelium vitae).
Oczywiście, taki sprzeciw może mieć poważne konsekwencje dla podejmującego go chrześcijanina. I w przeszłości, i obecnie, w wielu miejscach świata, wielu chrześcijan płaci za niego nawet męczeństwem. Nie możemy jednak nie zauważyć, że w naszych warunkach potencjalnie najgorszą konsekwencją sprzeciwu sumienia Pani Minister Kopacz byłaby co najwyżej utrata dygnitarskiego stanowiska. Ten rodzaj „męczeństwa” można by bez obawy określić mianem – wymyślonym wprawdzie złośliwie i w przeciwnym sensie przez libertyńskiego publicystę, lecz tu zupełnie adekwatnym – „męczeństwa na pluszowym krzyżu”.
Nie możemy także zgodzić się z interpretacją podaną przez WCzc. Pana Posła Jarosława Gowina, który problem sumienia Pani Minister Kopacz porównał do sporu Kreona z Antygoną. „Rozkaz suwerena”, czyli wydany przez Kreona zakaz pochówku Polinejkesa, nie był bowiem bezwzględnie zły moralnie, albowiem stały za nim racje cnoty patriotyzmu: Polinejkes był zdrajcą ojczyzny, który sprowadził na nią wrogów. Jeżeli mimo to przyznajemy rację Antygonie, to dlatego, że działała ona w imię wyższego – także od poprawnego prawa stanowionego – prawa boskiego, nakazującego godny pochówek każdego człowieka. Jest zresztą charakterystyczne, że Pan Poseł Gowin, czyniąc to porównanie, uchylił się od jednoznacznego rozstrzygnięcia podniesionego dylematu. Tym samym, dał kolejny dowód trafności spostrzeżenia Juana Donoso Cortésa, że kiedy stają naprzeciwko siebie „falangi katolickie” i „falangi socjalistyczne” nikt nie jest w stanie powiedzieć, gdzie są liberałowie. Ci bowiem, deliberując nieustannie i niekonkluzywnie nad pro i contra, nigdy nie potrafią podjąć decyzji czy wybrać Jezusa czy Barabasza.
5) Bardziej szczegółową kwestią powyżej omawianego zagadnienia jest odniesienie się do pojawiającego się często w tle „sporu o ekskomunikę” wątku prawa kanonicznego. Mamy tu do czynienia z wyjątkowo prostackim fałszem, albowiem prawo kanoniczne jest publicznym prawem pozytywnym Kościoła i nigdy nie było odnoszone do jakiejkolwiek wspólnoty politycznej świeckiej; zaprzeczałoby to właśnie sensowi tego prawa, istniejącego dla zagwarantowania pełnej niezawisłości Kościoła od jakiejkolwiek władzy doczesnej. To natomiast, iż państwo, jako też autonomiczna w swoim zakresie kompetencji wspólnota obywateli, nie podlega prawu kanonicznemu, nie oznacza, iż nie podlega ono prawu naturalnemu (pochodzenia boskiego), i jedynie respektowania tej podległości, w imię nadrzędnego i ponaddoczesnego dobra człowieka, domagał się zawsze Kościół od władzy świeckiej.
6) Na koniec, jak już wspomniano, czujemy się w obowiązku odnieść do zdumiewających i zawstydzających reakcji niektórych hierarchów i prominentnych teologów polskiego Kościoła, które to reakcje przywodzą na myśl maksymę szekspirowskiego Falstaffa, iż „najlepszą częścią odwagi jest ostrożność”. O ile bezpośredni adresat listu forumowiczów Frondy zachował dyplomatyczne milczenie, o tyle na przykład JE Bp Tadeusz Pieronek raczył zauważyć, iż Kościół „wyrósł” już ponoć z praktyki ekskomunikowania, najwyraźniej tedy potraktowanej przezeń jako objaw „niedojrzałości”, co dowodzi, iż Jego Ekscelencja zdaje się patrzeć na Kościół z perspektywy immanentyzmu heglowskiego, gdzie każdy przejaw „ducha dziejów” przechodzi fazy wzrastającego „samouświadomienia”. Z kolei JE Abp Józef Życiński, tak błyskawicznie zazwyczaj spieszący z rzucaniem gromów na osoby umieszczone na liście osobistych wrogów przez Pana Redaktora Adama Michnika, we właściwej sobie poetyce wykluczył kategorycznie „tworzenie rankingu kandydatów do ekskomuniki i umieszczania na nim członków rządu lub tych, którzy z racji instytucjonalnych obowiązków zmuszeni są do działań [podkr. nasze – KKwŁ], jakich wewnętrznie nie akceptują”. Tym samym, Jego Ekscelencja najwyraźniej „rozgrzeszył” (bez skruchy obwinionej) z owych działań Panią Minister, stając na gruncie prymatu „instytucjonalnych obowiązków” nad „sprzeciwem sumienia”, a zatem wbrew temu, czego równie jednoznacznie domagał się Jan Paweł II. Jeszcze większą dezynwolturę okazał ekspert prawa kanonicznego, ks. prof. Remigiusz Sobański, który oświadczył, że „zajmowanie się tego rodzaju głupstwami jest niegodne poważnego człowieka”. Etyk, ks. prof. Andrzej Szostek usprawiedliwił natomiast Panią Minister, odwołaniem się do Hobbesowskiego raczej niż Tomaszowego argumentu groźby popadnięcia w anarchię, jeśli minister nie będzie respektował obowiązującego prawa.
Naszym zdaniem ta bojaźliwość przebijająca przez powoływane i inne wypowiedzi hierarchów znajduje wytłumaczenie (lecz nie usprawiedliwienie) w dwu przyczynach: bliższej i szczegółowej oraz dalszej i ogólniejszej. Przyczyną bliższą jest zapewne nierozliczenie się polskiego Kościoła z kwestią agenturalnej współpracy niektórych księży z reżimem komunistycznym. Świadomość, że mogą być na nich jakieś kompromitujące „haki”, działa paraliżująco na zdolność do wydawania jednoznacznych ocen moralnych.
Przyczyną dalszą i dalece też wykraczającą poza Kościół partykularny jest tragiczna w skutkach rezygnacja Kościoła „posoborowego” z głoszenia światu nauki o Społecznym Panowaniu Chrystusa Króla. Milcząca, lecz faktyczna zgoda na laicki system demoliberalny i jego prawomocność, obezwładnia w każdej sytuacji, która odsłania konieczność uznania przez świat polityki podległości Temu, któremu dana została „wszelka władza w niebie i na ziemi”.
Wyrażamy przekonanie, że dopóki obie te, wprawdzie nierównej wagi, lecz równej skuteczności, kwestie nie zostaną rozwiązane, kryzys nieustraszonego świadczenia o Prawdzie przez tych, którzy zostali do tego powołani przez sukcesję apostolską, będzie się tylko pogłębiał, a standardy tego, co jest i co nie jest katolickie, samozwańczo i bluźnierczo będą podawać do wierzenia słudzy i służki Księcia Tego Świata z ich telewizyjnych i gazetowych „kazalnic”.

Sekretarz
Klubu Konserwatywnego w Łodzi
Marcin Paszkowski

Prezes
Klubu Konserwatywnego w Łodzi
Dr hab. Jacek Bartyzel

28 czerwca AD 2008


Skip to content