Aktualizacja strony została wstrzymana

W Smoleńsku stracono już wiele śladów

Z Bogdanem Święczkowskim, byłym szefem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i prokuratorem Prokuratury Krajowej w stanie spoczynku, rozmawia Mariusz Bober

Na lotnisko w Smoleńsku wysłano 2 funkcjonariuszy BOR i uznano, że za bezpieczeństwo głowy państwa odpowiada strona rosyjska…
– Nie znam szczegółowych przepisów ustawy regulujących w chwili obecnej pracę Biura Ochrony Rządu. Jednak przepisy te zobowiązują BOR do zapewnienia bezpieczeństwa prezydentowi i najważniejszym osobom w państwie. Muszą być one stosowane. Uważam, że zabezpieczenie niedoszłej wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu było dalece niewystarczające. Z tego, co wiem, zostały wyznaczone dwa lotniska zapasowe, a Biuro Ochrony Rządu tłumaczy się, że nie wiedziało o tym. Nie skierowało tam żadnych funkcjonariuszy, nie zapewniło zapasowego transportu lądowego ani obecności polskich funkcjonariuszy na wieży kontroli lotów.

Powinni tam być?
– Wszystkie powyższe warunki powinny być spełnione. To, że w BOR co najmniej od 3 lat działo się nie najlepiej, słyszałem od samych funkcjonariuszy, którzy wskazywali, że zapanował tam marazm wyrażający się w nieprzestrzeganiu do końca pewnych procedur i schematycznym wypełnianiu zadań związanych z ochroną najważniejszych osób w państwie. Sprawy ochrony najważniejszych osób w państwie powinny być okryte głęboką tajemnicą. Gdy patrzymy na to, w jaki sposób była zabezpieczona wizyta głowy państwa i osób mu towarzyszących w Katyniu, z daleka widać amatorszczyznę. Dlatego przedmiotem śledztwa prowadzonego przez prokuraturę musi być ocena, czy BOR w tej sytuacji dochowało wszelkich standardów bezpieczeństwa należnych głowie państwa podczas wizyty zagranicznej.

Przedstawiciele BOR tłumaczą się, że za lot odpowiada przewoźnik, czyli 36. Specjalny Pułk Lotnictwa Transportowego…
– To śmieszne tłumaczenia. BOR jest państwową służbą dysponującą także pionem operacyjnym, który ma m.in. eliminować zagrożenia dotyczące życia i zdrowia prezydenta RP. To prawda, że Biuro współpracuje w wypełnianiu tego zadania z szeregiem innych służb, w tym z ABW i Agencją Wywiadu, których zadaniem powinno być sprawdzenie ewentualnych zagrożeń podczas wizyty. Jednak niewątpliwie BOR ma siły, środki i kompetencje do podejmowania wszelkich działań koniecznych do zapewnienia bezpieczeństwa głowie państwa i innym chronionym osobom.

Funkcjonariusze ABW oraz innych służb zjawili się na miejscu kilka godzin po katastrofie. Czy nie można było tego zorganizować szybciej?
– Na pewno można było. Proszę jednak pamiętać, że ABW nie dysponuje własnymi środkami transportu powietrznego. Zakup takowego zapoczątkowany w czasach mojego urzędowania został – z tego, co wiem – anulowany przez obecnego szefa ABW Krzysztofa Bondaryka. Zatem funkcjonariusze musieli liczyć na innych, co skutkowało takim, a nie innym czasem ich przylotu. Jeśli chodzi o materiał dowodowy, to od razu po katastrofie ogłoszono, że zajmują się tym: prokuratura i służby rosyjskie. ABW zabezpieczała na miejscu raczej pewne przedmioty należące do najważniejszych osób w państwie albo szukała po prostu informacji o tym, co się zdarzyło.

Nie można było szybciej interweniować, aby zabezpieczenie wszystkich najważniejszych dowodów w sprawie dokonało się z udziałem władz Polski?
– Od początku powtarzam, że w sytuacji takiej katastrofy, w ciągu kilku godzin można było zawrzeć dwustronne międzynarodowe porozumienie pomiędzy Polską i Rosją, w którym ustalono by, że to strona polska kieruje pracami wspólnego zespołu śledczego składającego się z przedstawicieli prokuratur i różnych służb. Tak już zdarzało się w historii. Później można było natomiast potwierdzić je zawartą szczegółową umową w tej sprawie. Mnie w tej sytuacji zadziwia przede wszystkim to, że nie podjęto nawet próby zawarcia takiej umowy. Nie oznaczałoby to wcale, że ktoś podejrzewa od razu o coś stronę rosyjską. Chodziłoby po prostu o profesjonalne i sprawne zabezpieczenie dowodów w śledztwie. Tymczasem z tego, co pokazano w mediach, metodologia oraz środki techniczne wykorzystywane przez stronę rosyjską są dość archaiczne. W Polsce były używane kilka czy kilkanaście lat temu. W związku z tym istnieje obawa, że pewne dowody zostaną utracone z powodu takiego, a nie innego sprzętu wykorzystywanego do ich analizy. Wystarczy popatrzeć na to, jak zabezpieczono szczątki samolotu, układając je nie w hangarze, ale na otwartej przestrzeni, co mogło doprowadzić do utraty niektórych dowodów. Przecież gdyby spadł deszcz czy poranna rosa, pewne ślady biologiczne mogłyby zostać utracone. Na świecie zostały już wypracowane metodologie, o czym pisał także „Nasz Dziennik”, pozwalające na podejmowanie odpowiednich działań w przypadku tego rodzaju katastrof i zapewne Komisja Badania Wypadków Lotniczych również je posiada. W Polsce jest kilkunastu prokuratorów przeszkolonych w zakresie prowadzenia śledztw po katastrofie czy wybuchu. Ja również odbyłem takie przeszkolenie. Nikt nas jednak nie poprosił o wzięcie udziału w śledztwie. Tymczasem ta sprawa nie jest standardowa i władze powinny wykazać zainteresowanie jej rozwiązaniem adekwatne do skali problemu.

Niestandardowym zachowaniem jest za to wysłanie archeologów w celu przeszukania miejsca katastrofy.
– Nie rozumiem, na jakiej podstawie będą oni pracować na miejscu tragedii. Nie znam takiej podstawy prawnej, przynajmniej w toku prowadzonego śledztwa.

Polscy naukowcy mają naprawić skandaliczne zaniedbania strony rosyjskiej w zabezpieczeniu miejsca katastrofy?
– Doceniam inicjatywę naszych archeologów. Ale nie ma podstawy prawnej ani logicznej pozwalającej na rozpoczęcie prac na miejscu zdarzenia przez ekipę, która posługuje się inną metodologią działania niż prokuratorzy w śledztwie. Zwykle bowiem, wydobywając jakieś eksponaty czy szczątki ludzkie z ziemi – o ile wiem – oczyszczają je. Tymczasem prokuratorzy, gdy znajdą jakieś przedmioty istotne dla śledztwa, zabezpieczają je w taki sposób, by nie utracić śladów, jakie mogą się na nich znajdować, a więc nie oczyszczają ich, przynajmniej na początku.

Dlaczego strona rosyjska nie zabezpieczyła odpowiednio miejsca katastrofy? Czy odnajdywane przez przypadkowe osoby elementy samolotu nie mają znaczenia w śledztwie?
– Są dwie hipotetyczne odpowiedzi na to pytanie. Albo jest to przykład kompletnej niekompetencji połączonej ze złymi procedurami obowiązującymi w Rosji, których nie znamy. Albo była to świadoma decyzja – aby nie zabezpieczyć całego materiału dowodowego. Dlatego uważam, że należy wszcząć śledztwo w sprawie zaniedbań w zabezpieczeniu miejsca katastrofy ze strony polskiej oraz rosyjskiej. Jeżeli bowiem działania rosyjskie będą wpływać na śledztwo prowadzone przez polską stronę, można wszcząć postępowanie dotyczące popełnionych zaniedbań.

W tej sytuacji mogło dojść do utraty ważnych dowodów w sprawie?
– Tak. Uważam, że doszło już do utraty szeregu śladów, które mogłyby się stać dowodami. Co najgorsze – tego nie da się już naprawić powtórnymi oględzinami miejsca zdarzenia z udziałem polskich prokuratorów i specjalistów z zakresu szeroko pojętej kryminalistyki. Zastanawia mnie, czy zanim zbudowano drogę, którą na miejsce katastrofy wjeżdżał ciężki sprzęt, przeprowadzono dokładne oględziny tego miejsca. Źeby nie okazało się za rok czy dwa, kiedy ta prowizoryczna droga będzie demontowana, że pod zwałami piasku i betonu są kolejne fragmenty samolotu, a być może nawet ludzkich ciał. Gdyby okazało się, że wcześniej nie przeprowadzono takich oględzin, byłoby to kolejne poważne zaniedbanie w tej sprawie.

Miesiąc po katastrofie polscy śledczy nie mają nawet czarnych skrzynek Tu-154. Czy nie było możliwości, by najpierw polscy eksperci dokonali ich analizy?
– Gdy byłem jeszcze szefem ABW, zaczęliśmy tworzyć najnowocześniejsze w Polsce laboratorium fonoskopijne do badania zapisów fonicznych, w tym zawartości czarnych skrzynek. Jeśli mój następca dokończył proces jego budowania, powinniśmy mieć znacznie lepsze warunki do dokonania odczytu z czarnych skrzynek niż strona rosyjska. Poza tym jako były szef ABW wiem, jak służby specjalne mogą próbować wpływać na różnego rodzaju urządzenia, chcąc nawet zmienić treść zapisów. Dlatego istnieje pewna obawa, że osoby nieuprawnione z kręgu jakichś służb specjalnych mogłyby próbować wpływać na zawartość tych urządzeń. Gdyby znajdowały się one od początku pod kontrolą polskich służb, takie możliwości byłyby dużo mniejsze.

Więc rosyjskie służby specjalne mogły zmienić treść zapisów czarnych skrzynek?
– Gdyby Rosja była państwem w pełni demokratycznym, moglibyśmy mieć zaufanie do działań rosyjskich władz. Pamiętajmy jednak o zabójstwie Aleksandra Litwinienki, Zelimchana Jandarbijewa [byłego prezydenta Czeczenii, zamordowanego w Katarze przez rosyjskich agentów – przyp. red.] itd. Dlatego możemy mieć tylko częściowe zaufanie do działań rosyjskich władz i powinniśmy je sprawdzać. A jak możemy to robić, skoro władze Polski zgodziły się na początku odstąpić od takiej możliwości?

Można sprawdzić, czy dokonano ingerencji z zewnątrz w zapisy czarnych skrzynek?
– Łatwiej jest dokonać takiej ingerencji, niż sprawdzić, czy do niej doszło. Powinniśmy uczyć się na dotychczasowych błędach, a władze powinny zapewnić możliwość dysponowania przez naszych śledczych materiałami źródłowymi.

Przedstawiciele Prokuratury Generalnej odżegnują się od przejęcia śledztwa od Rosjan…
– Nigdy nie mówiłem o przejęciu śledztwa w całości lub w części, tylko o dwustronnej umowie, na mocy której powstałby polsko-rosyjski zespół śledczy kierowany przez stronę polską. Do tego nie trzeba żadnej międzynarodowej konwencji. W ramach takiego porozumienia strona polska zobowiązałaby się do zapewnienia odpowiednich środków, w tym finansowych i technicznych, do prowadzenia śledztwa, a strona rosyjska do udostępnienia wszelkich możliwych informacji i danych potrzebnych do jego przeprowadzenia. Według mnie, taką umowę powinno przygotować Ministerstwo Spraw Zagranicznych przy pomocy odpowiednich służb Prokuratury Generalnej, a zawrzeć ją premierzy i prokuratorzy generalni z obu państw.

Premier Tusk przyznał niemal wprost, że bał się pogorszenia relacji z Rosją…
– Ale jak mogłoby do tego dojść, skoro śledczy z obu krajów działaliby na równych zasadach?

Rosji w ten sposób łatwiej byłoby wykazać, że śledztwo zostało przeprowadzone w sposób wiarygodny…
– Również tak uważam. Dlatego nie rozumiem działania premiera Donalda Tuska. Chyba że władzom Polski chodziło o zapewnienie sobie wytłumaczenia, że w razie niepowodzenia w prowadzeniu śledztwa zawsze winę mogłyby zrzucić na stronę rosyjską.

Do ekipy Prokuratury Wojskowej dokooptowano doświadczonego cywilnego prokuratora Marka Pasionka. To dobra decyzja?
– Prokurator Pasionek daje gwarancję, że od chwili objęcia przez niego obowiązków śledztwo będzie lepiej nadzorowane i prowadzone. Istnieje jednak obawa, że decyzja ta jest tylko taktyczna – podyktowana chęcią zrzucenia na niego w przyszłości odpowiedzialności za ewentualne niepowodzenie w prowadzeniu śledztwa. Bowiem za dotychczasowe działania Naczelnej Prokuratury Wojskowej, które mogły doprowadzić do znacznego utrudnienia śledztwa, ponosi odpowiedzialność – w moim przekonaniu – jej obecny zwierzchnik, pułkownik Krzysztof Parulski.

Dziękuję za rozmowę.

Za: Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 15-16 maja 2010, Nr 112 (3738) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100515&typ=my&id=my11.txt

Skip to content