Aktualizacja strony została wstrzymana

Najpierw defilada, zwycięstwo potem? – Stanisław Michalkiewicz

Felietoniści, jak wiadomo, mają słodkie życie, ale ponieważ nie ma rzeczy doskonałych, to i w tej beczce miodu jest łyżka dziegciu. Chodzi oczywiście o cykl produkcyjny tygodników, który zmusza felietonistę do pisania z tygodniowym wyprzedzeniem. Czasami to nic nie szkodzi, ale niekiedy bywa przyczyną kłopotów, zwłaszcza w sytuacji, gdy wydarzenia nabierają, jak to się mówi, stachanowskiego tempa. Ot na przykład okazało się, że w ramach pojednywania się w Rosją, delegacja wojska polskiego z generałem Jaruzelskim na czele, któremu będzie asystował pełniący obowiązki prezydenta naszego tubylczego państwa pan marszałek Bronisław Komorowski, weźmie udział w defiladzie zwycięstwa i nawet, wespół z innymi sojuszniczymi armiami, trenuje defiladowy krok według rosyjskich regulaminów i pod rosyjską komendą. Wyobrażam sobie, jakie łzy radości muszą z tego powodu ronić narodowcy, którzy w tej sprawie całkowicie zgadzają się z Żydami. Żydzi, jak wiadomo, nie mogą się już doczekać, kiedy strategiczni partnerzy powierzą im nadzór nad tubylczą ludnością zamieszkującą „polskie terytorium etnograficzne”, więc ich entuzjazm dla pojednania z Rosją jest na tym etapie całkowicie zrozumiały. W przypadku narodowców mamy do czynienia z rodzajem bezinteresownej miłości platonicznej – bo przecież nadzieje, że Rosjanie wybiorą raczej ich, niż Żydów na nadzorców ludności tubylczej, trudno uznać za coś innego, niż fantasmagorię.

To jeszcze większa mrzonka, niż dywersja do spółki z Gruzją i Ukrainą, bo tamto miało przynajmniej jakieś zaczepienie w polityce amerykańskiego prezydenta Busha. Tymczasem ta sprawa wydaje się już przesądzona w całkiem innym kierunku po ubiegłorocznym spotkaniu prezydenta Dymitra Miedwiediewa z izraelskim prezydentem Szymonem Peresem. Wtedy właśnie jeden z wpływowych cadyków, pan Smolar, pryncypialnie skrytykował „postjagiellońskie mrzonki” tubylczych Polaków, co stanowiło nieomylny znak nadejścia nowego etapu z jego mądrościami. „Mrzonki” to mogą mieć starsi i mądrzejsi, ale nie jacyś głupi goje. I rzeczywiście – zaraz potem, 17 września, prezydent Obama otwartym tekstem oznajmił, że już żadnych dywersantów tu nie potrzebuje. A teraz – czy to przypadkiem nie w wykonaniu tamtych ustaleń pan minister Rostowski przygotowuje projekt ustawy o odwróconym kredycie hipotecznym dla „seniorów”, dzięki której, jak wszystko dobrze pójdzie, można będzie w ciągu 15 lat bezboleśnie i pokojowo przeprowadzić zmianę stosunków własnościowych zarówno w niemieckiej, jak i żydowskiej strefie zainteresowań na terenie tubylczego państwa polskiego? Dlatego entuzjazm Żydów dla pojednania z Rosją, tak widoczny choćby w „Gazecie Wyborczej”, jest całkowicie zrozumiały. Któż nie wykrzesałby z siebie entuzjazmu w perspektywie otrzymania majątku wartości 65 miliardów dolarów? Ale co z tego będą mieli narodowcy? Bóg jeden wie. Więc nic, tylko miłość platoniczna, bo chyba nie płatna, co?

Więc skoro już nasze dzielne wojska, wraz z innymi sojuszniczymi armiami defilowały w Moskwie z okazji rocznicy rosyjskiego zwycięstwa, spróbujmy się zastanowić nad fundamentalnym pytaniem – czy Polska właściwie wygrała II wojnę światową, czy nie? Źeby odpowiedzieć na to pytanie trzeba porównać cele wojenne Rzeczypospolitej z rezultatami II wojny. Otóż Rzeczypospolitej przyświecały dwa cele: utrzymać niepodległość państwa i jego integralność terytorialną. Z tego punktu widzenia wojna niewątpliwie została przegrana, bo Polska ani nie utrzymała niepodległości, ani nie obroniła integralności terytorialnej. Konferencja „wielkiej trójki” w Jałcie, w następstwie której nastąpiło stworzenie prawno-międzynarodowych pozorów legalności dla sowieckiej okupacji państwa polskiego, oznaczała utratę niepodległości, zaś konferencja w Teheranie – koniec marzeń o integralności terytorialnej.

W tej sytuacji powszechne przekonanie, iż Polska należała do zwycięzców II wojny światowej bierze się stąd, że za punkt wyjścia do porównań przyjmujemy nie cele wojenne niepodległej Rzeczypospolitej, tylko sytuację, jaka wytworzyła się na skutek realizacji porozumienia niemiecko-rosyjskiego z 23 sierpnia 1939 roku, to znaczy – likwidację państwa polskiego. W porównaniu z tym wszystko wydaje się lepsze, ale nie mówmy: „hop!”, bo II wojna światowa jeszcze wcale się nie zakończyła. I wojna światowa na przykład zakończyła się dopiero po 90 latach od jej wybuchu, tzn. 1 maja 2004 roku, kiedy to Niemcy zrealizowały ówczesne cele wojenne swego państwa w postaci projektu „Mitteleuropa”. II wojna świata zakończy się dopiero, gdy Niemcy zrealizują postulat uznania przez społeczność międzynarodową praw niemieckich wypędzonych – co otwartym tekstem sprecyzowały w deklaracji CDU i CSU z maja ubiegłego roku. Chodzi oczywiście o uznanie praw własności – no bo jakichże innych? Czy w tej sytuacji udział delegacji wojska polskiego w moskiewskiej defiladzie zwycięstwa nie był przypadkiem przedwczesny?

Stanisław Michalkiewicz

Felieton   tygodnik „Nasza Polska”   11 maja 2010

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Nasza Polska”.

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1618

Skip to content