Aktualizacja strony została wstrzymana

Zmiana nocna i dzienna – Stanisław Michalkiewicz

Piszę ten felieton w trzecim dniu żałoby narodowej, podczas której nie wypada ani niczego dociekać zbyt dociekliwie, ani spekulować zbyt śmiało, bo przede wszystkim wypada „być razem”, palić lampki, wzdychać, pławić się we „wspólnocie” i poddawać rozrzewniającemu poczuciu nie tylko powszechnej, ale przede wszystkim – własnej dobroci i wielkoduszności. Czyż w przeciwnym razie panu wicemarszałkowi Stefanowi Niesiołowskiemu nie zbuntowałoby się przynajmniej pióro podczas wpisywania się do księgi kondolencyjnej w Pałacu Namiestnikowskim? Czy w przeciwnym razie pan red. Jacek Źakowski byłby do tego stopnia przepełniony bólem podczas zapalania lampek na Krakowskim Przedmieściu? Nawet były prezydent naszego państwa Lech Wałęsa wspaniałomyślnie wszystko prezydentowi Kaczyńskiemu przebaczył. Czegóż chcieć więcej?

Ale – jak śpiewał Wojciech Młynarski – „miewamy często głupie sny, ale potem się budzimy i…” – i wszystko wraca do stanu poprzedniego, a może nawet gorszego niż poprzedni. Czyż nie było tak, kiedy skończyła się żałoba po śmierci Jana Pawła II? Jedyne, co okazało się trwałe, to SMS-y, którymi „młodzi” nauczyli się „skrzykiwać”, żeby albo na polecenie pani red. Justyny Pochanke komponować dywany z zapalonych lampek, wzruszać się i w ogóle, albo na polecenie anonimowych dobroczyńców ludzkości chować babciom dowody i głosować na Platformę Obywatelską. Trening podczas żałoby po papieżu okazał się nadzwyczaj przydatny w zupełnie innych okolicznościach. Jak się okazuje, każda okazja jest dobra, a już nagła śmierć prezydenta w katastrofie, w której zginęła również liczna grupa wysokich dygnitarzy państwowych, to prawdziwy dar losu, który nie zdarza się przecież codziennie. W takich momentach z jednej strony niezwykle liczy się refleks, podobnie jak z drugiej – zwrócenie uwagi opinii ku sprawom ostatecznym, wzniosłym i eschatologicznym, jako że człowiek z głową w chmurach prawie na pewno nie zauważy plączących mu się pod nogami szczurów, które dzięki temu bez żadnych przeszkód pozałatwiają sobie w międzyczasie swoje szczurze sprawy. Taka to ci podwójna socjotechnika.

A ponieważ żałoba sprzyja również rozpamiętywaniu tego, co to niby se ne vrati, to wracam sobie myślami do słynnej nocnej zmiany 4 czerwca 1992 roku, kiedy to świeżo wykreowany przez polityczny konwentykl na premiera Waldemar Pawlak, w obecności prezydenta naszego państwa Lecha Wałęsy i innych osobistości, m.in. Donalda Tuska, na głos przepowiadał sobie zadania do jakich został powołany: „potem po powołaniu, składam podziękowanie. Sytuacja jest dramatyczna, wniosek o MSW, MON. I czyszczę sobie UOP. I tutaj mam wolną rękę, panie prezydencie?” Wprawdzie prezydent naszego państwa Lech Wałęsa potwierdził Waldemarowi Pawlakowi, że ma „wolną rękę”, ale już wtedy było wiadomo, że Lech Wałęsa zawsze jest „za, a nawet przeciw”, więc z tą wolną ręką było tak, że szefem MSW i UOP póki co został Andrzej Milczanowski, ale już w lipcu 1992 roku ustąpił tam miejsca Jerzemu Koniecznemu. Wszystko bowiem odbywało się pod naciskiem konieczności, którą najtrafniej scharakteryzował prezydent naszego państwa Lech Wałęsa: „wy nie wiecie, jak daleko oni zaszli”, to znaczy – co już wyszperali w kartotekach.

No a teraz – podobnie. Prezydent Lech Kaczyński, który zgodnie z ustawą miał opublikować „Aneks” do raportu o rozwiązaniu Wojskowych Służb Informacyjnych, zainicjował nowelizację, która przez Trybunał Konstytucyjny została uznana za sprzeczną z konstytucją, wskutek czego przestała istnieć podstawa prawna ewentualnego ujawnienia tego dokumentu. W tej sytuacji pozostał on tajemnicą prezydenta, no i oczywiście – osób, które go sporządziły – budząc szaloną ciekawość nie tylko funkcjonariuszy, ale przede wszystkim – konfidentów rozwiązanych WSI. Ciekawość nie wolną od pewnego jaskółczego niepokoju, zwłaszcza w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, które jak wiadomo, nie są wolne od rozmaitych zasadzek. Dopiero na tym tle można wyobrazić sobie, jaki kamień spadł z wielu gorejących serc na wiadomość o upadku prezydenckiego samolotu, którego nie przeżył nie tylko prezydent, ale i szef Kancelarii, szef BBN, prezes IPN. W tej sytuacji silne wzruszenie wielu pogrążonych w żałobie mogło być autentyczne również z tego powodu.

Z obfitości serca usta mówią, toteż nic dziwnego, że pełniący od soboty 10 kwietnia obowiązki prezydenta pan marszałek Bronisław Komorowski, powierzając panu Jackowi Michałowskiemu obowiązki szefa Kancelarii Prezydenta wyraził nadzieję, że zostanie on zaakceptowany „przez wszystkich, którzy mają jakieś nadzieje, albo i interesy ulokowane w Kancelarii Prezydenta”. I słusznie, bo wyobraźmy sobie tylko, co by się działo, gdyby na przykład przez kogoś ważnego, kto z Kancelarią Prezydenta wiąże nadzieje, albo zamierza ulokować tam jakieś interesy, pan Jacek Michałowski nie został zaakceptowany? Widać, że pan marszałek Komorowski, w odróżnieniu od pana Waldemara Pawlaka, lepiej zdaje sobie sprawę z istniejących ograniczeń zewnętrznych znamion władzy i nawet nie robi sobie złudzeń, co do „wolnej ręki”. Ale bo też nasza młoda demokracja przez te 18 lat, jakie upłynęły od „nocnej zmiany”, zdążyła już dojrzeć, co w dzisiejszych czasach na ogół łączy się z bezpowrotną utratą niewinności.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton   tygodnik „Nasza Polska”   20 kwietnia 2010

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Nasza Polska”.

Za: michalkiewicz.pl | http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1592

Skip to content