Są wiadomości, w które trudno uwierzyć. 10 kwietnia 2010r. o godz. 8.56 w katastrofie lotniczej zginął Prezydent RP Lech Kaczyński, jego małżonka, najwyżsi urzędnicy kancelarii prezydenckiej, posłowie, senatorowie, szefowie najważniejszych urzędów państwowych, generalicja, duchowieństwo, kombatanci. Bezmiar tragedii, którą trudno ogarnąć ludzkim umysłem. Zginęli w drodze do Katynia, gdzie mieli oddać hołd Polakom pomordowanym przed siedemdziesięciu laty z rozkazu Stalina.
Tragiczna śmierć głowy państwa i towarzyszących mu elit, to wydarzenie ze wszech miar porażające. Rodzą się pytania bez odpowiedzi, niedowierzanie i szok. Jak to możliwie, dlaczego oni, dlaczego w ogóle… O co tu chodzi?
Jakieś fatum zawisło nad Polską i Katyniem, miejscem, które siłą jakiejś niepojętej grawitacji przyciąga polskie elity, by zadać im śmierć… Nie wiem, jak odczytać to, co się wydarzyło. Źadna z osób, które dzisiaj zginęły nie zasłużyła na taki los. Wręcz przeciwnie, każda z nich miała mandat do tego, by dalej służyć Polsce, tak jak potrafiła najlepiej. Stało się inaczej.
Jakoś drażnią mnie te wszystkie komentarze, że ta tragedia nas czegoś nauczy, że inaczej na siebie spojrzymy, bo się razem spotkamy na Mszach, zapalimy znicze i poczujemy się jedną wielką rodziną… Nie wiem, chyba raczej nie. Jadąc dzisiaj z Torunia, kiedy po drodze cały czas płakało niebo, w Bydgoszczy mrowie samochodów gnało do hipermarketu, trąbiąc na siebie, byle tylko znaleźć dobre miejsce do parkowania. Tylko to się liczyło. Poczułem wielki zawód.
Maciej Eckardt