Aktualizacja strony została wstrzymana

Na święta do Polski! – Piotr Jaroszyński

Minęły święta wielkanocne. Gościnne polskie domy pełne krewnych i przyjaciół już opustoszały. Wracamy do zwykłych zajęć: dzieci i młodzież do szkoły, rodzice do pracy. Święta Zmartwychwstania Pańskiego konsolidują rodzinę, dodają otuchy i nadziei. Gdy spotykamy się razem w gronie najbliższych, gdy patrzymy, jak rośnie młoda latorośl, czujemy się mocniejsi. Poza tym święta wielkanocne tak bardzo wpisane są w budzącą się wiosnę, że mimo wielu trudnych stron naszego życia – czy to osobistego, czy rodzinnego, czy narodowego – rodzi się w nas nadzieja i wzrasta siła; chcemy żyć.

Polska Wielkanoc jest niepowtarzalna. Już na tydzień przed świętami, a nawet wcześniej, w wielu krajach Polacy pakowali bagaże i wybierali się w podróż do Ojczyzny. Samochodowe kolejki na przejściach granicznych sięgały kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu kilometrów. Byl to widok niesamowity. Ktoś nie znający polskiej Wielkanocy mógłby zapytać: „A po cóż oni tak jadą? Przecież jeszcze nie ma wakacji, nie ma lata, nie można wygodnie położyć się na plaży, kąpać się w blaskach słońca lub siedzieć przy kawiarnianych stolikach na otwartym powietrzu”. A Polacy jechali dzień i noc, czekając godzinami na odprawę paszportową i celną. Przecież mogli zostać na święta za granicą. Mają tam często wygodniejsze mieszkania niż w Polsce, obszerne, nowocześnie urządzone domy, gdzie wszystko działa bezbłędnie, na przycisk. Mogli więc zostać i odpocząć po miesiącach ciężkiej pracy, przełączając kanały telewizyjne, zajadając desery w kawiarniach lub grając w golfa. Do Polski coś ich jednak ciągnie. Nie wiedzą dokładnie co, a jednak myśl o Wielkanocy w Polsce już na wiele tygodni wcześniej napełniała ich jakąś dziwną radością. „Na święta jedziemy do Polski” ”” mówili. I jechali jedni do Warszawy, inni do Suwałk, jeszcze inni gdzieś do małej wioski. Z kolei ci, którzy z takich czy innych powodów do kraju nie mogli przyjechać, myślami i sercem w czasie świąt byli w Polsce.

Źycie emigranta, na które mieszkający w Ojczyźnie często patrzą z zazdrością przez pryzmat tego, co zewnętrzne: mieszkania, samochodu, pieniędzy, nie jest łatwe. Na obczyźnie jest się obcym. Człowiek, wyjeżdżając z kraju, musi od początku budować swój dom. Ale domu tego nigdy nie dokończy i ciągle musi go podtrzymywać. Ten dom się nigdy nie ukorzeni na tyle, aby był trwałym polskim domem, na pokolenia. Chwila nieuwagi – i staje się obcy. Są wprawdzie ściany i dach, ale może zabraknąć duszy. Emigranci dobrze o tym wiedzą, wkładają więc całe swoje serce w to, aby w domu była Polska, chcą, aby każdy szczegół o tym mówił.

Gdy emigranci idą do pracy czy na zakupy, życie toczy się w miarę normalnie, świadomość większych zarobków i większych możliwości kupienia tego czy owego daje nawet dość dużo satysfakcji. „W Polsce – mówią – tego byśmy nie mieli, a tutaj mamy”. Ale gdy wracają do domu, zaczyna im dokuczać brak Polski. Telefon rzadko się odzywa; rzadko kto wpadnie na pogaduszki; gdzie się nie pójdzie, słychać obcą mowę. Z początku poznawanie ludzi i miejsc jest intrygujące, odczuwa się nawet pewną satysfakcję, zaspokajając naturalną ciekawość, ale później zaczyna brakować tego, co własne i swoje. To, co obce, staje się ciężkie i męczące.

Przychodzi niedziela. W Polsce od rana do wczesnego popołudnia w miastach, w miasteczkach i na polnych drogach widać spieszących się ludzi: tu rodzice z dziećmi, tam jakaś staruszka, tu dziadek podpierający się laską, wszyscy odświętnie ubrani. Skąd ten ruch? Ludzie idą do kościoła lub wracają z kościoła. Tak jest w Polsce od wieków. To jest dla nas tak naturalne, że trudno sobie wyobrazić, aby mogło być inaczej. A jednak emigrant wie, że może być inaczej; wie, bo widzi.

Na Zachodzie w niedzielne przedpołudnie wiele miast, miasteczek i wiosek jest opustoszałych. Czasem tylko przejedzie na rowerze amator fizycznej rekreacji albo przebiegnie w dresie jegomość na diecie. Poza tym – pusto, chyba że w barze gra jeszcze muzyka. Na Polaku robi to przedziwne wrażenie. Początkowo nie wie, dlaczego jest tak pusto. Potem, gdy idzie do kościoła, zaczyna rozumieć. Cóż za przedziwny kontrast: wielkie gotyckie katedry i kilkanaście, może kilkadziesiąt osób, przeważnie starszych, na niedzielnej Mszy świętej. „Za tydzień będzie więcej – tłumaczy ksiądz – bo raz w miesiącu jest Msza rodzinna, wtedy przychodzi więcej osób, są nawet dzieci”.

Wychodzimy z kościoła. Miasto nadal puste. Niektórzy mówią, żeby pootwierać sklepy, to przynajmniej coś będzie się działo. Rzeczywiście, bo ta pustka jest nieznośna. Gdy człowiek nie wychodzi na spotkanie Boga, musi być pusto. Czyż można sobie wyobrazić coś bardziej pustego niż życie bez Chrystusa? To pustka nie tylko miasta, ale całej Ziemi, to pustka całego kosmosu.

Gdy zbliżają się święta, coś ciągnie naszych rodaków do Polski. Owszem, chcą zobaczyć swoich bliskich i rodzinne kąty, chcą pokazać nowy samochód, jaki kupili, i zdjęcie nowego mieszkania lub domu, i film z wakacji na egzotycznej wyspie. Ale jadą chyba nie tylko dlatego, chyba jest ciągle coś więcej – to miejsce dla Chrystusa w naszej Ojczyźnie, które nie jest puste. On napełnia Polskę życiem.
Zróbmy wszystko, abyśmy nigdy nie musieli przeżywać pustki niedzielnych poranków, aby święta wielkanocne były zawsze pełne radości i nadziei na zmartwychwstanie.

Piotr Jaroszyński
„Jasnogórska droga do Europy”

Za: Prof. dr hab. Piotr Jaroszyński strona autorska | http://www.piotrjaroszynski.pl/felietony-wywiady/na-swieta-do-polski.html

Skip to content