Aktualizacja strony została wstrzymana

Odsunąć szczury od deratyzacji – Maciej Eckardt

O Listkiewiczu pisałem już wielokrotnie, więc być może będę się powtarzał. Nie wiem dlaczego, ale ilekroć widzę bossa PZPN, to mi się drobne nie zgadzają. Jeśli cokolwiek, na temat kogokolwiek, można wyczytać z twarzy, to Listkiewicz jest wprost modelowym przykładem tego, że polska piłka to dno.

To dzisiaj truizm, ale warto go powtarzać do znudzenia – polski futbol to par excellence jedna wielka banda kombinatorów, wydrwigroszów i pozerów. Pijawek, które do perfekcji opanowały sztukę ssania każdego cycka, choćby o parametrach wągra. Na czele tego piłkarskiego grzęzawiska od lat stoi szpakowaty goguś Michał Listkiewicz, który na wieść o kolejnej “wpadce” swojego kolegi sędziego, tradycyjnie już bywa wielce zaskoczony. Ten mało udany aparatczyk PZPN, straszący aparycją powiatowego fordansera, jest wprost modelowym przykładem bylejakości polskiej piłki kopanej, jej zepsucia i braku jakiejkolwiek racjonalnej, przejrzystej i uczciwej jej wizji.

A struktura i jakość polskiego futbolu to marność nad marnościami, która nie wiedzieć czemu, ma wciąż swoich wyznawców i admiratorów. Być może narażę się kibicom piłki kopanej, zwłaszcza w perspektywie Euro 2008, ale polscy kopacze, to dla mnie wciąż rozkapryszone gwiazdeczki i primabaleriny. Włoski na brylantynę, kolczyki w uchu, czuprynki w wystudiowanym nieładzie, niedbałe ruchy luzaków oraz bystry wzrok i słuch podążające za każdym szelestem “papiera”. Gwiazdeczki nic nie muszą robić, od czasu do czasu tylko trochę pobiegać, pokopać piłeczkę, czasami nawet w nią trafić, a niekiedy, co daj Boże, także w światło bramki.
 
Po 90 minutach dreptania gwiazdeczki schodzą z boiska, zażywają kąpieli, dostają papu i tutu z odżywkami, wizytują gabinety odnowy biologicznej, potem z najwyższą dokładnością kasują mamonę. Wsiadają do swoich audi, mercedesów i chryslerów, jadą do apartamentów lub podmiejskich siedlisk. Włączają kino domowe, zakładają klapki adidasa i pociągają 12-letnią whisky. Czasami poimprezują, poprzeglądają żurnale mody, a na noc, po wizycie w solarium, wklepują maseczkę w wymuskane buziuchny. Jednym słowem odpoczywają, pardon – regenerują siły przed kolejnym meczem.

Nasze gwiazdeczki do perfekcji opanowały pozerstwo, stąd ich śladowa obecność w dobrych ligach zagranicznych. Dla wielu z nich zagranie pełnych 90. minut meczu to perspektywa zawału serca, gdyż wysiadają już w pierwszej połowie. I tego właśnie zrozumieć nie mogę, skoro to ich jedyny fach. Tak jak zrozumieć nie mogę przyczyny tego – poza ewidentnym drukowaniem – że facet, który żyje tylko z biegania za piłką (przyznajmy, że to mało skomplikowane zajęcie) nie jest w stanie w nią trafić, a w sytuacjach sam na sam z bramkarzem, ekspediuje ją w chmury, niczym w futbolu amerykańskim.

Za gwiazdeczkami podążają – to oczywiste – działaczyki, wszyscy jak ze sztancy. Półtusze odziane w granatowe garnitury ze złotymi guzikami, wymięte krawaty i spocone karki. Na ręku omegi, a w skromniejszym wydaniu inne “szwajcary” z dwoma cyferblatami na błyszczącej bransolecie. Poupychani w okręgowych związkach i klubach piłkarskich, z kompletnie nieprzejrzystymi kompetencjami, udowadniają na każdym kroku swoją nieodzowność. Ręce powykręcane od mamonowego “reumatyzmu”, zaślinione brody od widoku naiwnego sponsora czy publicznej kasy. Nie potrafią robić niczego innego poza wrażeniem. To obraz piłkarskiego działaczyka made in Poland.

Coś jednak pęka. Zaczyna się strach. Zapuszkowani zaczynają sypać, a piramida knowań, fałszerstw i przekrętów budowanych latami zaczyna się chwiać. Pojawia się szansa na deratyzację piłkarskiego środowiska. Dokonać tego może tylko prokuratura, policja i dziennikarze. Broń Boże działaczyki, czy Michał Listkiewicz. Nigdzie bowiem nie jest tak, żeby szczury przeprowadzały deratyzację samych siebie.

W tym całym bagnie wiele frajdy sprawia mi oglądanie turniejów piłki nożnej w wykonaniu może 8-10 letnich brzdąców. Takiego zaangażowania, autentycznej walki, zdrowej sportowej “wściekłości” nigdy nie widziałem u naszych ligowców. Nagrodą dla dzieciaków są jedynie łakocie i napoje. Nic więcej. To jedna z nielicznych miłych odskoczni od nabzdyczonych udawaczy z PZPN, zmanierowanych kopaczy i beznadziejnych trenerów. Marna to pociecha, ale jednak.

Maciej Eckardt

Skip to content