Aktualizacja strony została wstrzymana

Upiór dzienny i zwyczajny – Stanisław Michalkiewicz

W „Sztuce obłapiania” Aleksander Fredro zachwala rozkosze życia małżeńskiego („O wy najczulsze małżeńskie pieszczoty, o lubieżności ręką dana cnoty!”), przeciwstawiając je kawalerskiemu kłusownictwu, które kłusownika naraża na śmiertelne niebezpieczeństwa, na przykład w postaci męża („gdzie męża postać gorsza od upiora!”). Dzisiaj mąż jest już tylko groteskowym obiektem kpin ze strony różnych wyzwolonych i z tego powodu nieuleczalnie sfrustrowanych dam, ale wtedy, za czasów Fredry, widok męża oznaczał ryzyko pojedynku – a więc i natychmiastowego spotkania z Trójcą Świętą. Ten obyczaj przetrwał jeszcze w czasach mojej młodości w warstwach ludowych; pamiętam, jak uczestnicząc dawno temu w zakrapianej kolacji na dalekiej Pradze obdarzyłem zaledwie trochę dłuższym spojrzeniem pewną Manię, przez co naraziłem uprzejmego gospodarza na trud odprowadzenia mnie aż do okolic bardziej uczęszczanych. Wyjaśnił mi po drodze, że w przeciwnym razie musiałbym pojedynkować się z narzeczonym Mani, na co on pozwolić nie mógł również z tego powodu, że ów narzeczony uchodził tam za najgroźniejszego nożownika. Komunistyczna nowomowa i programowa ateizacja przyczyniły się do pewnego zamętu w upiorologii i doszło nawet do tego, że w urzędowym wokabularzu pojawił się „upiór dzienny” na określenie tego, co w ciągu dnia mogła uprać pralnia chemiczna.

Mimo tak głębokich przemian obyczajowych, obawa przed upiorami nadal jest w naszym społeczeństwie żywa, czemu dziwić się nie sposób, jako, że już Adam Mickiewicz przestrzegał przed takimi spotkaniami („przyleciał Józio w straszliwej postaci…”). Spotkanie z upiorem jest przeżyciem traumatycznym, a wiadomo, że nikt takich przeżyć doświadczać nie lubi. Stefan Kisielewski opowiadał kiedyś o różnicy między pielęgniarką polską i żydowską. Pielęgniarka polska rano zdaje lekarzowi rzeczową relację o tym, jak pacjenci spędzili noc i jakie wykonała czynności, podczas gdy żydowska rozpoczyna sprawozdanie od egzaltowanego: „panie doktorze, co JA przeżyłam!

Tym właśnie tłumaczę sobie nacisk, jaki razwiedka musiała wywrzeć na premiera Tuska, by przeforsował w Sejmie nowelizację ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Ta nowelizacja mieści się zapewne w pakiecie przedsięwzięć ekspiacyjnych, jakie zadano premieru Tusku za podjęcie zuchwałej próby poluzowania sobie założonej mu obróżki. Jak już wspominałem, w ramach tego pakietu premier Tusk w stachanowskim tempie przeforsował ustawę hazardową, ustanawiającą w tej branży faktyczny monopol dla razwiedki, zrezygnował z kandydowania w tubylczych wyborach prezydenckich, jak sądzę, na rzecz bardziej spolegliwego marszałka Komorowskiego, przeforsował powołanie odrębnego Prokuratora Generalnego, którego prezydent „wybiera” spośród kandydatów podsuniętych mu przez Krajową Radę Sądownictwa i Krajową Radę Prokuratury, no a teraz musiał jeszcze zadośćuczynić swoim mocodawcom i dobroczyńcom, stwarzając pozory legalności dla przejęcia przez razwiedkę również ręcznego sterowania IPN-em, który w związku z tym może zostać przekształcony w orwellowskie Ministerstwo Prawdy. Za nowelizacją głosował nawet pobożny poseł Gowin, co pokazuje, że na życzenie razwiedki w PO zgina się wszelkie kolano. Wspominam o pobożnym pośle Gowinie również z uwagi na prośbę, jaką tuż przed trzecim czytaniem projektu nowelizacji przekazała posłom z dalekiego Waszyngtonu pani Zofia Korbońska, przestrzegając przed zgubnymi skutkami tej operacji. Ma się rozumieć, głuche milczenie było jej odpowiedzią, bo „kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się , jakie wygody mają myszy na statku”. Na tym przykładzie najlepiej widać, że jak już człowiek politykuje, to jego sumienie także, co zresztą przychodzi tym łatwiej, że posiadacz takiego rozpolitykowanego sumienia może liczyć na pewne rozgrzeszenie przez członka wpływowego zakonu Ojców Konfidencjałów, co to „bez swojej wiedzy i zgody”.

Nowelizacja polega na tym, że Sejm będzie mógł odwołać prezesa IPN zwykłą większością głosów, co na pewno będzie sprzyjało rozbudzeniu w nim świadomej dyscypliny, zaś w miejsce Kolegium IPN, będzie utworzona Rada, do której autorytety moralne będzie typowało grono „wybitnych naukowców”. Wprawdzie ustawa już o tym nie wspomina, ale i bez tego każde dziecko wie, że ci „wybitni naukowcy” będą dobierani z właściwego klucza, a dodatkową poszlaką, która na to nieomylnie wskazuje, jest fakt, że nie będą oni podlegali lustracji. Zresztą – jakże inaczej, kiedy kategoria „wybitnych naukowców” powstała przecież na fali sprzeciwu wobec podpisywania oświadczeń lustracyjnych, co jakoby godziło w „godność” pracowników nauki. W obronie tej „godności” narodził się potężny ruch, na którego czele stanęli – jakże by inaczej? – dwaj tajni współpracownicy Służby Bezpieczeństwa. W ten sposób IPN będzie już bez żadnych ceregieli kierowany przez razwiedkę za pośrednictwem „wybitnych naukowców”, obstawiających trzęsącego się ze strachu prezesa. To znaczy – będzie, jeśli w razie ewentualnego zawetowania nowelizacji przez prezydenta PO dogada się w tej sprawie z Sojuszem Lewicy Demokratycznej. Wprawdzie SLD absolutnie „nie jest” w medialnej koalicji z PiS, ale przecież równie dobrze może „nie być” w antylustracyjnej koalicji z Platformą. Czy w tej sytuacji pan prezydent w ogóle będzie ryzykował wetowanie? Zobaczymy.

Ciekawe co takiego wie o ścisłym kierownictwie Platformy Obywatelskiej „drogi Bolesław”, czyli były prezydent naszego państwa Lech Wałęsa? Coś tam chyba musi wiedzieć, skoro premier Tusk tak stanowczo odgrażał się doktorowi Sławomirowi Cenckiewiczowi, kiedy ten w swojej książce ujawnił tak zwane wstydliwe zakątki z życiorysu „legendarnego przywódcy Solidarności”. Czy ma to związek z brakiem rozliczenia zagranicznej pomocy dla podziemnej „panny S”, czy też z jakimiś jeszcze przypadkami – mniejsza o to, bo tak czy owak w takiej sytuacji obydwie strony muszą robić sobie na rękę tym bardziej, że niczym to nie grozi, bo wiadomo – ręka rękę myje, noga nogę wspiera. Ale Lech Wałęsa, z całym szacunkiem, to zaledwie mały pikuś, czyli rodzaj ratlerka przy takich brytanach, jak generałowie Wojciech Jaruzelski, czy Czesław Kiszczak. A właśnie IPN ogłosił, że według notatki, jaką sporządził analityk NRD-owskiej STASI, badający intymne związki między generałami Kiszczakiem i Jaruzelskim, Wojciech Jaruzelski został w 1952 roku zwerbowany przez ówczesnego kapitana Czesława Kiszczaka do wojskowej kontrrazwiedki. Ponieważ skądinąd wiadomo, że Wojciech Jaruzelski już w 1946 roku był rezydentem Informacji Wojskowej, byłby to werbunek powtórny. Oczywiście obydwaj zainteresowani energicznie tym „bredniom” zaprzeczają, nie korzystając nawet z uświęconej przez Ich Ekscelencje formuły, że mogło się to stać „bez wiedzy i zgody”. Ale na takim wstępnym etapie również Ich Ekscelencje wszystkiemu zaprzeczały i kiedy już nie mogły się wypierać, że „paliły”, to dopiero wtedy się „nie zaciągały”, a jeśli nawet się okazywało, że jednak się „zaciągały”, to dopiero wtedy „nikomu to nie szkodziło” zwłaszcza, że od samego początku wszystko odbywało się przecież „bez wiedzy i zgody”.

Wszystko zatem jeszcze przed nami, zwłaszcza, gdy przypomnimy, co 4 czerwca 1992 roku przekazał posłom i senatorom minister Antoni Macierewicz w „Informacji o stanie zasobów archiwalnych MSW”. Znalazło się tam zdanie, że przed rozpoczęciem niszczenia dokumentów MSW, zostały one zmikrofilmowane co najmniej w trzech kompletach, z których dwa są „za granicą” a jeden – „w kraju”. To wyjaśnia nie tylko przyczyny dla których generał Wojciech Jaruzelski również w kilkanaście lat po transformacji ustrojowej i w kilka lat po odwróceniu sojuszy, jak gdyby nigdy nic, strzela kopytami przed Władimirem Putinem – bo ten od czasu do czasu, ostatnio na przykład 1 września ubiegłego roku na Westerplatte, delikatnie daje tutejszym konfidentom do zrozumienia, że nie jest bezpiecznie. Dzięki temu wszyscy wiedzą, że jeśli tylko zechce, to w każdej chwili może pokazać im upiora przeszłości w całej straszliwej postaci. A ponieważ Krzysztof Wyszkowski wiosną 1992 roku ujawnił, że strona niemiecka szantażowała ministra Skubiszewskiego ujawnieniem jego agenturalnej przeszłości, to nieomylny to znak, że drugi komplet mikrofilmów pewnie ma Nasza Złota Pani Aniela. W tej sytuacji nie ulega wątpliwości, że nasza młoda demokracja jest przewidywalna i pod kontrolą tym bardziej, że posiadacze trzeciego kompletu, tego co to miał znajdować się „w kraju”, mają skuteczne możliwości nadawania wydarzeniom pożądanego kierunku.

Stanisław Michalkiewicz

Komentarz   tygodnik „Goniec” (Toronto)   21 marca 2010

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1557

Skip to content