Aktualizacja strony została wstrzymana

„Rzeczpospolita” i szowinistyczna wersja historii

Ten wybryk „Rzeczpospolitej” doprawdy trudno zrozumieć. Gazeta, która chwali się, że często bywa cytowana jako poważne źródło, publikuje bardzo nierzetelny artykuł. Jest to tekst skrajnie stronniczy, zakłamany, zaś jego tytuł wprost szokuje.

Można go tłumaczyć (łagodnie dla redakcji) jako prasową wpadkę. Oznaczałoby to jednak, że owa gazeta ma słaby warsztat dziennikarski. Nie weryfikuje należycie swych publikacji, nie umie ocenić rangi podejmowanych tematów i ich społecznego odbioru. Zdaje się natomiast, że zbyt daleko idące byłoby mniej przychylne wyjaśnienie – takie mianowicie, że pismo programowo zmienia front. Przechodzi na pozycję zwolenników narodowej amnezji i zmowy milczenia…
Mowa o wywiadzie z wnukiem Stepana Bandery, który ukazał się na łamach „Rzeczpospolitej” – w wersji elektronicznej w piątek, 12 lutego br., zaś następnego dnia (w okrojonej nieco formie) na papierze. Wywiad zamieszczono pod znamiennym tytułem: „To Polska stworzyła Stepana Banderę”.

Zdumiewający brak komentarza
W 65. rocznicę rzezi wołyńskiej, w lipcu 2008 r., w „Rzeczpospolitej” można było znaleźć szereg artykułów upamiętniających ten fakt. Pamiętamy m.in. poruszający tekst Rafała Ziemkiewicza – „Myśmy wszystko zapomnieli” („Rzeczpospolita” 25.06.2008). Wówczas problematykę ludobójstwa na Kresach (znaną już oczywiście czytelnikom prasy katolickiej i patriotycznej) chyba po raz pierwszy podjęło medium „głównego nurtu”, wysokonakładowa i opiniotwórcza gazeta. Tym bardziej więc szokuje wywiad, który na temat wodza ukraińskich nacjonalistów „Rzeczpospolita” ostatnio opublikowała.
Trzeba bowiem odnotować kilka momentów, w których lektura tekstu budzi co najmniej zdumienie. Najbardziej zadziwia fakt, że aroganckich wynurzeń Stepana Bandery juniora redakcja nie opatrzyła stosownym komentarzem. Tymczasem o taki właśnie komentarz aż się prosiło. Nie po to, by – jak stwierdził jeden z internautów – nie było „irracjonalnego strachu”, że „przygodny czytelnik uwierzy w wersję wroga”. Przede wszystkim dlatego że obowiązkiem każdego szanującego się dziennikarza jest dostarczyć swemu odbiorcy możliwie pełny obraz rzeczywistości. Czyli taki, który średnio inteligentnej osobie z wiedzą ogólną, ale bez znajomości szczegółowych faktów, pozwoli wyrobić sobie pogląd na daną sprawę. Tego w publikacji „Rzeczpospolitej” zdecydowanie zabrakło! Nie przekonuje więc wypowiedź Rafała Ziemkiewicza z internetowego portalu gazety. Publicysta – najwyraźniej pod wpływem oburzonych głosów czytelników – postanowił wytłumaczyć sens i potrzebę zamieszczenia wywiadu z wnukiem Bandery. Dziennikarz na obronę wspomnianej publikacji miał właściwie dwa argumenty. Po pierwsze, odwołał się do wartości poznawczej (!) tekstu. Jego zdaniem, artykuł „pokazuje stan świadomości znacznej części ukraińskiej diaspory w Ameryce” oraz: „nie możemy się zgodzić, że powinniśmy się ograniczyć tylko do naszego, polskiego, punktu widzenia”. Po drugie, przypomniał praktykę dziennikarską: „przeprowadzić z kimś wywiad, nie znaczy aprobować jego poglądy ani udzielać mu wsparcia”.
Niestety, musimy zmartwić pana Ziemkiewicza – wydaje się, że (najprawdopodobniej bezwiednie) przyjął punkt widzenia „michnikowszczyzny”, którą w swoich publikacjach tak wytrwale piętnuje i zwalcza. To przecież na łamach „Gazety Wyborczej” od szeregu lat można znaleźć pogląd całkowicie relatywizujący wołyńską rzeź. Taki, że oto istnieją różne wersje tej historii, odmienne punkty widzenia: polski i ukraiński. I co najważniejsze, te przeciwstawne „wrażliwości” mają równoprawny status. Nie trzeba chyba też dodawać, ku której „wersji” chętniej skłaniają się redaktorzy gazety Adama Michnika…
Tymczasem, wyraźmy to w sposób zdecydowany: nie ma odmiennych „opcji”. Akurat w tej sprawie przemawiają same fakty: ok. 200 tysięcy nieludzko, bestialsko zabitych starców, kobiet i dzieci, dręczonych, katowanych i mordowanych tylko dlatego, że byli Polakami! I do dziś, 67 lat po tamtym ludobójstwie, zdjęcia i opisy zbrodni banderowców – przerżnięte, przekłute czy powykrzywiane w konwulsjach zwłoki ludzkie, przybite do drzwi czy nadziane na płoty ciałka dzieci – chwytają za gardło, wręcz paraliżują i odbierają mowę! Dodajmy też, że w tym kontekście wypowiedzi ukraińskich szowinistów, zwłaszcza te butne, aroganckie, wybielające czy w jakiejś mierze usprawiedliwiające działaczy OUN-UPA, nie mają żadnej wartości poznawczej. Nigdy przecież żadne kłamstwo nie wzbogaci ludzkiej myśli ani ludzkiego poznania! Nie trzeba czytać wywiadu z wnukiem Bandery, by odnotować „świadomość” znacznej części ukraińskich nacjonalistów. Wystarczy informacja, jakich bohaterów promuje się w różnych miejscach na Ukrainie, komu stawia się pomniki, jakie nazwy nadaje ulicom czy szkołom…
Jeśli zatem redakcja dziennika kierowała się łacińską maksymą audiatur et altera pars (niechaj i druga strona będzie wysłuchana), to trzeba zapytać, gdzie znalazła miejsce na wysłuchanie strony „pierwszej”? Nie było – choćby dla opacznie dziś rozumianej medialnej „równowagi” – przedstawienia poglądów prawdziwych znawców historii. Jest to temat na odrębny artykuł – jak fałszywie rozumie się obecnie dziennikarski obiektywizm, ale nawet z tego punktu widzenia można dostrzec, że gazeta nie dopełniła należytej staranności, by ten obiektywizm zachować.
Podstawowym bowiem błędem „Rzeczpospolitej” było to, że pozostawiła wspomniany tekst nagi, bez odpowiedniego „opakowania”. W ten sposób zasugerowała, że jest to właśnie ów „inny punkt widzenia” – artykuł, którego nie należy traktować jako ciekawostki, sensacji – odnotowania, jak sugerował Ziemkiewicz, zadziwiającej świadomości ukraińskiego nacjonalisty, ale jako równoprawnego tekstu spośród innych zamieszczonych na łamach. Tymczasem redakcja na wiele sposobów może dystansować się od przedstawianych na swoich szpaltach treści. Podpowiedzmy, że mógł to zrobić nawet bardzo leniwy wydawca – wystarczyłby zwykły nagłówek (np. „Szokujące wyznania wnuka Bandery” lub tym podobny). Nie byłoby – jak można przeczytać na portalu – „nazbyt emocjonalnego tonu” reakcji Kresowiaków, gdyby „Rzeczpospolita” w jakiś, najlepiej prosty sposób odcięła się od wspomnianego wywiadu.

Trzy szokujące tezy Stepana Bandery juniora
Jeśli już jesteśmy przy dziennikarskim warsztacie – którego niedostatki objawiły się w „Rzeczpospolitej”, to warto przypomnieć podstawową sprawę. Nie zawsze jest to odnotowywane przez czytelników, którzy obcują z prasą na co dzień. Jesteśmy bowiem przyzwyczajeni, że ukazuje się ona codziennie i każdego dnia przynosi strony wypełnione najrozmaitszymi treściami. Warto więc uświadomić sobie, że praca w redakcji polega na stałym i skrupulatnym planowaniu. Jest ktoś, kto zleca napisanie określonego artykułu, określa jego założenia i cele, następnie weryfikuje treść, nad tekstem się dyskutuje, rozważa wszystkie za i przeciw, potem umieszcza w określonym miejscu, porządku czy kolejności na łamach gazety. Szczególnie ważne wydarzenia czy emocjonujące, poruszające treści opatruje się komentarzem, pomaga się czytelnikowi zrozumieć, znaleźć do nich odpowiedni klucz. Jeśli pochylimy się natomiast nad artykułem, który zamieściła „Rzeczpospolita”, odkryjemy, że nie tylko zabrakło tej właśnie staranności, zauważymy też… zupełną bezduszność gazety. Wydawcy pisma nie mogli nie wiedzieć, jak bardzo bolesnym tematem jest rzeź wołyńska, jak bardzo środowiska kresowe cierpiały przez zmowę milczenia polskich elit, jak bardzo ważna jest tu rzetelność i delikatność. Nie mogli nie rozumieć, jakim szokiem będzie dla wielu Polaków wywiad z potomkiem dowódcy ukraińskich nacjonalistów. „Wszystkiego można było się spodziewać po redakcji 'Rzeczpospolitej’ – napisał z głębokim żalem ksiądz Isakowicz-Zaleski na swoim blogu – ale nie wywiadu z 'autorytetem moralnym’, Stepanem Banderą juniorem, wnukiem osławionego zbrodniarza wojennego i ludobójcy”.
Ma jednak rację Rafał Ziemkiewicz, że „trzeba słuchać głosu Ukraińców. Choćby po to, by wiedzieć, jak bardzo to, co oni chcą o owych czasach pamiętać, różni się od naszych świadectw”. Na takie „słuchanie” trzeba być jednak gruntownie przygotowanym. Tymczasem kolejnym momentem, który we wspomnianym artykule zdumiewa, jest fakt, że rozmówczyni, Tatiana Serwetnyk z Kijowa, zupełnie nie radzi sobie (lub nie chce sobie poradzić) z tezami buńczucznie wypowiadanymi przez Stepana Banderę z Kanady. Widać wyraźnie, że zlecenie przez gazetę przeprowadzenia wywiadu swej kijowskiej współpracownicy także było sporym błędem redakcyjnym. W tekście więcej niż treści jest niedopowiedzeń, niepostawionych pytań, które dyskwalifikują kompetencje Tatiany Serwetnyk jako dziennikarki.
Przechodzi ona do porządku dziennego np. nad trzema szokującymi wyznaniami Bandery juniora. Twierdzi on mianowicie, że „to Polska stworzyła Banderę”, zabicie w zamachu ministra spraw wewnętrznych Rzeczypospolitej Polskiej Bronisława Pierackiego było „zabiegiem chirurgicznym”, oraz stawia na jednej płaszczyźnie ludobójstwo na Kresach, „tragiczne wydarzenia na Wołyniu i w Galicji Wschodniej” z przesiedleniem Ukraińców w ramach akcji „Wisła”.
Jest to doprawdy szowinistyczna wersja historii! Chyba każdy terrorysta – od lewackiej partyzantki po Osamę bin Ladena – powołuje się zawsze na prawdziwe lub wyimaginowane krzywdy, których doświadcza on i jego „współbracia” od społeczeństwa czy państwa, które zwalcza. Mają one zawsze usprawiedliwiać, wręcz gloryfikować, uświęcać mordy, którymi się posługuje. W tego typu szowinistycznych ugrupowaniach widać też zawsze pogardę dla ludzi, traktowanych jako „wrzody”, które należy usuwać ze społecznego organizmu z „chirurgiczną precyzją”. Fanatyczni nacjonaliści znajdą też zawsze sposoby, by relatywizować, bagatelizować swoje zbrodnie. „Wszyscy byliśmy świniami – zdaje się mówić Stepan Bandera – i my, Ukraińcy, podczas 'ukraińskich akcji’ i wy, Polacy, którzy dokonywali 'bolesnych odwetów'”. To wyznanie może nie dziwić – słabo pewnie znającej historię – młodej dziewczyny, dziennikarki z Kijowa, ale że nie szokuje wytrawnych publicystów z „Rzeczpospolitej”? Słusznie utyskuje zatem ksiądz Zaleski: „Wywiadem tym 'Rzeczpospolita’ nie tylko spadła do poziomu 'Gazety Wyborczej’ i ukraińskojęzycznego 'Naszego Słowa’, ale i uderzyła w twarz rodziny Polaków, Żydów i Ormian, pomordowanych przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów, stworzoną i kierowaną przez Stepana Banderę”. Czy usłyszymy słowo „przepraszam”?

Artur Mamcarz-Plisiecki

Za: Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 20-21 lutego 2010, Nr 43 (3669) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100220&typ=my&id=my93.txt

Skip to content