Aktualizacja strony została wstrzymana

Może jestem egzotycznym katolem – rozmowa z Wojciechem Cejrowskim

O tym, co szkodzi publicznemu wizerunkowi, o granicy między słusznym sprzeciwem a obrażaniem ludzi i o tym, czemu rezygnuje z polskiego obywatelstwa, z Wojciechem Cejrowskim rozmawia Artur Bazak.

Wojciech Cejrowski (ur. 27 czerwca 1964 r. w Elblągu) – dziennikarz, satyryk, podróżnik, autor książek. Był w 40 krajach na sześciu kontynentach.

Artur Bazak: Jest Pan pisarzem, podróżnikiem, dziennikarzem, kabareciarzem. A z zawodu cieślą i niedoszłym aktorem. Które z tych zajęć sprawia Panu największą przyjemność i pożytek?
Wojciech Cejrowski: – Zależy kiedy. Zmieniam zajęcie, jak mnie nuży poprzednie. Czyli rano piszę książkę, a po południu układam audycję do radia. Płodozmian robi dobrze na mózg. A u mnie dodatkowo jest tak, że każde zajęcie ma być frajdą – w przeciwnym razie nie warto się tym czymś zajmować.

http://www.cejrowski.comA z czego Pan żyje?
– Z majątku, z inwestycji, z interesów, ze spekulacji ziemią, z czynszów za powierzchnie biurowe, które wynajmuję, z dywidend moich spółek, z tantiem autorskich, z handlu, honorariów, z napiwków (kiedy pracuję jako barman)… Lubię, kiedy pieniądze się kręcą i rozmnażają.

W TVN Style rusza Pana kolejny autorski program „Po mojemu”. O czym on jest?
– To pewien rodzaj poradnika. Ludzie w Polsce nadzwyczaj często ulegają modom i trendom – przestają myśleć samodzielnie przy wyborze książki, filmu, wystroju wnętrza, doborze ubrania czy zakupie biletów na wakacje. Ja w tym moim programie będę radził, jak uniknąć bezmyślnej sztampy. Na przykład sprawa zmarszczek – kobiety jak jeden mąż starają się odzmarszczyć. Stosują kremy, pomady, maseczki, botoksy… a ja namawiam, by wychodzić na słońce i marszczyć się jeszcze bardziej. Bo twarz pomarszczona jest ciekawa, bo widać na niej przeszłość, doświadczenia, radości… Mężczyźnie wcale nie przeszkadzają zmarszczki u kobiety, którą kocha. Przeciwnie – jeśli ona sobie zrobi nową twarz, to w pewnym sensie odpłynie w dół – do niższej grupy wiekowej i wtedy jej mąż poczuje zagrożenie i niepewność, bo nagle jego ukochana zacznie być adorowana przez mężczyzn o 10 lat młodszych.

Mówił Pan kiedyś, że nie wystąpiłby w jakiejś audycji ze względów estetycznych i wizerunkowych. Czy program w TVN Style, gdzie Polaków uczy się, „jak jeść bezę”, nie zaszkodzi Pana wizerunkowi? Czy to już po prostu Panu obojętne, w jakiej stacji Pan występuje, byleby dobrze płacili?

– Chce mnie Pan obrazić? A ponadto… czy katolicki dziennikarz w ogóle powinien w taki sposób formułować myśli – przecież Pan swoim pytaniem mnie osądza… No więc NIE jest mi obojętne, w jakiej stacji występuję, młody człowieku. A mój wizerunek buduję bardzo świadomie i roztropnie. Jednocześnie wielokrotnie dawałem świadectwo wystarczająco ortodoksyjnej postawy, wielokrotnie nie tylko ryzykowałem, że mnie wywalą za poglądy, ale doświadczałem tego w praktyce. TVN Style jest stacją o charakterze rodzinnym i jak się Pan rozejrzy po ramówce, to zobaczy, że nie jest to bynajmniej telewizja feministyczna ani lewacka. Raczej skierowana do kobiet z dziećmi. A zamiast telenoweli nadają klasykę literatury w formie seriali BBC. Jest tam tylko jeden mało estetyczny i niezbyt elegancki element – program Jolanty Kwaśniewskiej. Ale to mnie jakoś nie zniechęciło. W innych stacjach też pojawiają się postaci, którym kulturalny człowiek ręki nie podaje. A pańskie pismo zostało oddane do dystrybucji tej samej firmie, która handluje Jerzym Urbanem i czy ja mam teraz przestać Panu udzielać wywiadu, bo Pan jesteś upaprany kolaborant?

Czy nie obawia się Pan, że przez świat mediów został Pan zaszufladkowany jako „egzotyczny katol”, który nabluzga, jak trzeba, od głupków przezwie i „przejedzie się” po Frytce? Czy nie wpadł Pan w pułapkę swojego publicznego wizerunku, którego ocierająca się o skandal forma przesłania przekaz ważnych treści? Dlaczego ludzie oglądają w Internecie program, w którym odbył Pan rozmowę z Frytką z Big Brothera? Nie dlatego, żeby podpatrzeć nowoczesną strategię ewangelizacji i zobaczyć, jak prawda wyzwala człowieka. Tylko dlatego, że to fajny ubaw, a „Cejrowski znowu pojechał po bandzie”.

– A skąd Pan taki mądry? Bo ja na przykład nie robiłem badań na temat tego, dlaczego ludzie oglądają ten program z Frytką. Być może z powodów podanych przez Pana, ale ja tego nie wiem. Pan wie? Jeśli tak, to skąd? Taka niezawodna intuicja? A może Pan prorok? No i być może rzeczywiście jestem „egzotyczny katol”, bo połowę życia spędziłem w krajach egzotycznych i to na pewno miało na mnie wpływ. – Polakiem jestem z urodzenia, a kulturowo bliżej mi do Amerykanów; no więc być może jestem „egzotyczny katol”, ale skoro katol, to z definicji nie bluzgam nikomu. I nikogo nie przezywam. Natomiast staram się być ostry i dobitny do granic wyznaczonych wskazaniem Jezusa, by TAK było TAK, a NIE było NIE. Z Frytką rozmawiałem o pryncypiach, a nie o niej samej. I dałem jej w tym programie wielokrotnie szanse jako człowiekowi, by sama inaczej oceniła swoje czyny. Niech Pan to sobie obejrzy ponownie – ja niczego nie osądzam, za to PYTAM dociekliwie. Mój wizerunek publiczny nie jest dla mnie pułapką, gdyż ja nic nie muszę – nie muszę pracować w TV, ani nawet nigdzie w Polsce. Od wielu lat mam niezależność finansową, pozwalającą mi swobodnie poruszać się w świecie, w którym inni koledzy dziennikarze się samoograniczają – bo tu dom w kredycie, tam żona i dziecko, a oni na pensji w gazecie… Ja jestem finansowo niezależny od pracy w mediach, więc mogę sobie pozwolić na to, by mnie z mediów usunięto. I dlatego też pozwalam sobie na więcej.


Gdzie przebiega granica między ostrym wyrażeniem słusznego sprzeciwu a obrażaniem drugiej osoby i zamknięciem się na dyskusję?

– Granicy w takich kwestiach należy szukać we własnym sumieniu. W „Warto rozmawiać”, kiedy w stronę pani Senyszyn powiedziałem, że „z głupkami nie warto rozmawiać”, też nikogo nie wyzywałem, tylko stwierdziłem w dobitny sposób, że pewne kwestie nie mogą podlegać negocjacjom ani dyskusji oraz że nie warto rozmawiać z głupkami, bo wówczas poważne kwestie zostają sprowadzone do poziomu głupstwa.
Moja strategia polega na tym, by robić miejsce dla innych ludzi o podobnych poglądach. Gdyby mnie wtedy nie było w programie „Warto rozmawiać”, gdybym nie wybuchnął gorącym sprzeciwem, to dwie osoby siedzące na prawo ode mnie – Joanna Najfeld i prof. Nalaskowski – byłyby przez widzów ocenione jako skrajne. Dzięki mojemu „egzotycznemu katolicyzmowi” widz ocenił poglądy tej dwójki jako umiarkowane. I o to szło! I to jest prawdziwa wygrana.


Od 25 lat podróżuje Pan po świecie. Kiedy Cejrowski turysta zamienił się w Cejrowskiego podróżnika i antropologa?

– Turystą nie byłem nigdy. Na pierwszą wyprawę do Meksyku pojechałem jako tłumacz i logistyk, a była to wyprawa naukowa – speleologiczna. Na drugą pojechałem z kamerą, na trzecią z aparatem fotograficznym… Każda wyprawa – od pierwszej do tej ostatniej, sprzed miesiąca – była dla mnie pracą zarobkową.


Podobno przygotowuje Pan antropologiczną dokumentację ostatnich plemion Amazonii, które jeszcze nie porzuciły swojej tradycji, języka i kultury. Co Pan robi z tym materiałem?

– Sprzedaję uczelniom w USA. Dobry zarobek.

Ciągle Pan podkreśla wyjątkowość Indian, a jednocześnie konstatuje ze smutkiem, że na widok europejskiego garnka czy latarki głupieją i już nie mogą bez nich żyć. W czym więc różnią się od nas?

– Eeee… nie bardzo wiem, skąd Pan wyciągnął te wnioski…

Powiedział Pan tak w jednym z wywiadów…

– W Europie już dawno nie produkuje się garnków, więc Indianie znają wyłącznie tanie chińskie. No i nie widziałem, żeby któryś „zgłupiał” na widok latarki. Ich raczej zaciekawia, że światło może nie parzyć w palec – dlatego jak już raz dostaną latarkę, to „nie mogą bez niej żyć”, czyli bardzo chcą ją mieć na własność. A w czym Indianie się różnią od nas? No, cywilizacyjnie jesteśmy odlegli o jakieś 10 tysięcy lat – oni żyją w epoce kamiennej, my w epoce elektronicznej. Ale istotowo nie różnimy się niczym – Indianin został ulepiony ręką tego samego Boga, według tego samego wzorca. Są zatem wśród Indian głupcy i mędrcy, dobrzy i świnie – tak jak u nas.


Co Pan będzie robił, kiedy z powierzchni ziemi znikną ostatnie tradycyjne plemiona i puszcza amazońska? Zacznie Pan zwiedzać Europę?

– Europę skreśliłem już dawno. Osiądę na Karaibach, a dla rozrywki i zarobku będę wykładowcą uniwersyteckim. No i do śmierci mam zamiar pisać książki i wychowywać dzieci. Europą się nie interesuję. Europa mnie mierzi lub nudzi – zależnie od okoliczności. Czasami Europą gardzę, innym razem się jej wstydzę, więc kiedy wreszcie stąd wyjeżdżam, to staram się o Europie nie myśleć.

Planuje Pan wyemigrować na stałe do Ameryki. I zmienia Pan obywatelstwo. Nie chce Pan już mieszkać w Europie?

– Mnie nie odpowiada Unia Europejska i jej prawa – głosowałem przeciwko wcieleniu Polski do UE. Najbardziej dotkliwe jest unijne prawo podatkowe – dlatego chcę przestać być obywatelem Unii, a ponieważ niestety nie mogę tego zrobić inaczej niż zrzekając się polskiego paszportu, no to… przestanę być OBYWATELEM RP, nie przestając przy tym być Polakiem i patriotą. Ponadto będę tu często bywał na prawach rezydenta. Mam tu trochę interesów, majątku, no i mam rodziców.

Musi Pan mieć świadomość, że taki gest niesie ze sobą pewien ważny przekaz. Jest Pan rzecznikiem poglądów niemałej grupy osób w tym kraju.

– I właśnie dlatego to robię. Przekaz mój jest taki, że podatki są za wysokie, a prawa unijne są złe. Jeśli ktoś ma zamiar porządnie zadbać o swoją rodzinę, o dzieci, o ich przyszłość, to powinien wynieść swoje interesy poza Unię, a dzieciom załatwić zagraniczne paszporty. Jednocześnie można nadal mieszkać na terenie Polski i Polsce służyć. Ale już jako wolny człowiek, a nie unijny niewolnik.


Czy w puszczy Amazonii łatwiej spotkać Boga niż na pustyni miast Europy?

– Mnie zdecydowanie łatwiej, ale każdy człowiek znajduje dla siebie inne miejsce – inną jaskinię.

Podobno zaczyna Pan dzień od modlitwy i lektury Starego Testamentu. Dlaczego upodobał Pan sobie akurat Stary Testament?

– Stary Testament rozumiem, do Nowego nie dorosłem duchowo. Nowy Testament do mnie nie przemawia i mnie… nudzi. W Starym są proste reguły, a ja taki język lubię. Lubię, kiedy Bóg mi czegoś zabrania wprost oraz coś nakazuje jako ojciec – trochę apodyktycznie, ale zawsze z miłością. A koncepcja Boga – brata ludzi jest dla mnie trudniejsza…

Częste wyjazdy pozwalają po powrocie do kraju i bliskich ujrzeć pewne sprawy z dystansu. Czy dostrzega Pan jakieś niepokojące zmiany w polskim katolicyzmie?

– Na ulicach widzę gołe damskie tyłki powypinane na mnie z reklamy, z kiosku… Obnażone biusty… To mnie nie szokuje w Amazonii, natomiast w Polsce uznaję to za zdziczenie obyczajów. W kościele zaś szokujące jest odchodzenie od tradycji. To, że ja muszę szukać Rezurekcji, boli mnie osobiście. Jakaś „Wigilia Paschalna” – co to jest??? Rezurekcja jako pamiątka tego poranku, gdy trzy Marie poszły do grobu, jest czytelnym symbolem, a dzwony w środku nocy, że niby Pan zmartwychwstał o 2 nad ranem… A skąd my to wiemy? Wiemy tylko tyle, że o świcie Marie znalazły pusty grób! No i boli mnie, że w miastach nie biją dzwony, że księża nie chodzą stale w sutannach, że Komunii nie mogę przyjąć przy obrusiku, tylko na szybko, na stojaka, z marszu, w kolejce jak po hamburgera… To mnie boli.

Czy warto toczyć spory światopoglądowe o aborcję, eutanazję, in vitro, obecność religii w szkołach?

– Sporów toczyć nie warto, bo tu się nie ma o co spierać – sprawa jest jasna: aborcja i eutanazja to morderstwo i należy je karać dożywociem.

Kiedyś powiedział Pan, że należałoby dokonywać samospaleń przed klinikami, w których dokonuje się aborcji. A aborterów wystrzelać. Dalej Pan tak uważa?

– Tak uważam, bo skoro w obronie dorosłej osoby mamy prawo wyciągnąć broń i strzelać – robią to na przykład policjanci – to tym bardziej w obronie niewiniątek zabijanych w klinikach. Zabijanie dzieci to nie są żarty, to nie jest medycyna.

Najbardziej dramatyczne wydarzenie w Pańskim życiu to…

– A bo ja wiem? Topiłem się ze dwa razy na poważnie. Raz do mnie strzelali, raz mnie torturowali… Ale czym jest dramatyzm? Tragedią? Nieszczęściem? Strachem? Czy może ważnym zakrętem życiowym?

A najpiękniejsze?

– …hm… Jak Ona mi powiedziała: I love Wojtek.

Czego Pan się najbardziej w życiu boi?

– Śmiertelnych chorób, kalectwa.

Nie robi Pan planów na życie. Ale ma Pan tysiące marzeń. Jakie są trzy najważniejsze?

– Nie Pańska sprawa, bo to sprawa osobista. I niech się za te trzy marzenia pomodlą Czytelnicy tego wywiadu. Dziękuję.


Za: Gość Niedzielny, artykuł z numeru 12/2008 27-03-2008
Skip to content