Aktualizacja strony została wstrzymana

Tereferendum – Stanisław Michalkiewicz

Cudze chwalicie, swego nie znacie! Okazuje się, że polskie paszporty, które już teraz, chociaż Traktat Lizboński nie został jeszcze ratyfikowany, opatrzone są nadrukiem „Unia Europejska”, stanowią mroczny przedmiot pożądania ofiar reżymu komunistycznego, które wyprzedziwszy nawet bociany („na Zwiastowanie bocian na gnieździe stanie”), ciągną do Polski z ciepłych krajów. Tańcuje wokół nich sam prezydent Lech Kaczyński, obdarzając obywatelstwami. Wśród obdarzonych – między innymi Marek Karliner, Dan Karliner i Tal Karliner. Profesor uniwersytetu w Tel Awivie Marek Karliner jest synem zaś panowie Dan i Tal – wnukami Oskara Szyi Karlinera, postaci dla ówczesnych „męczenników reżymu komunistycznego” i „niewinnych ofiar organicznego polskiego antysemityzmu” niewątpliwie reprezentatywnej.

Urodził się w 1907 roku w Drohobyczu, gdzie ukończył gimnazjum. Wstąpiwszy do KPZU, trudnił się szpiegostwem na rzecz ZSRR i za to został skazany na 6 lat przez faszystowsko-sanacyjny sąd antysemickiej Polski. Wkrótce jednak doczekał się nadejścia cudnego raju i za pierwszej okupacji sowieckiej ofiarnie kolaborował w rodzinnym Drohobyczu. Od 1941 do 1944 – w Armii Czerwonej, a potem – w Wojsku Ludowym. Od 1946 roku kieruje prokuraturą wojskową – najpierw w Poznaniu, potem w Krakowie, zaś od roku 1949 jest już zastępcą szefa Najwyższego Sądu Wojskowego. Jest oczywiste, że wobec takiego nawału obowiązków nie ma czasu na studia prawnicze, które kończy podobno („Towarzyszu rektorze, na którym jestem roku? – Na drugim, towarzyszu pułkowniku. – Słabo się staracie, rektorze, słabo…”) dopiero w roku 1952. Ale gdyby nawet ich nie skończył, to przecież instynkt klasowy ma nieomylny, a i dłoń niechybną. Dlatego nie ma prawie ani jednego wyroku śmierci, w którym nie maczałby nieubłaganych palców.

Odwilż” 1956 roku zastaje go w Generalnej Prokuraturze, ale na skutek raportu „komisji Mazura” badającej niektóre przypadki „błędów i wypaczeń”, spotyka go pierwsze męczeństwo. Dostaje zakaz pracy w wymiarze sprawiedliwości i za karę ląduje na rozpaczliwym stanowisku dyrektora Zespołu Współpracy Międzynarodowej w Biurze Pełnomocnika Rządu ds. Wykorzystania Energii Jądrowej. Ani komu w łeb strzelić, ani nawet paznokcia do zerwania – no co tu dużo mówić: koszmar! Po jedenastu latach – następne męczeństwo. Wyrzucają go z PZPR, a w ramach antysemickiej akcji likwidowania „syjonistycznej piątej kolumny” – również z posady dyrektora jądrowej współpracy z zagranicą.

Tutaj czara goryczy już się przelała, więc Oskar Szyja Karliner przechodzi na rentę wojskową, a uzyskawszy ją – wypędza się wraz z rodziną z Polski do Izraela, gdzie umiera z tęsknoty w roku 1988. Jaka szkoda, bo w przeciwnym razie prezydent Kaczyński jemu też wręczyłby polski paszport w podskokach, wiceparszałek Stefan Niesiołowski uczyniłby z tego „sprawę honoru Polski” i może jakoś byśmy się zrehabilitowali. Niestety okrutny los chciał inaczej i w rezultacie mamy kraj okryty wstydem!

Okryty wstydem – bo takie są nieubłagane wymagania „polityki historycznej”, której ton nadaje minister kultury i dziedzictwa narodowego, pan Zdrojewski, inspirowany przez pana Schetynę. Pod tak światłym kierownictwem tylko patrzeć, jak wreszcie doczekamy się prawdziwej wersji polskiej historii, nad którą pracowali już „maleńcy uczeni”, o których wspomina Stefan Żeromski w „Syzyfowych pracach”. Wprawdzie zgodnie z nakazami politycznej poprawności rząd premiera Tuska surowo przestrzega zasady neutralności światopoglądowej państwa i przy pomocy karzącej ręki pani Kudryckiej blokuje dostęp do unijnych funduszy reakcyjnemu klerowi, ale czyż nie przydałoby się jakieś przebłagalne, oczywiście, ma się rozumieć, ekumeniczne nabożeństwo? Z pewnością przyczyniłoby się ono do pogłębienia poczucia winy wśród ludności tubylczej, a to z kolei sprzyjałoby stworzeniu atmosfery sprzyjającej ratyfikacji Anschlussu.

A ta zbliża się wielkimi krokami i pierwsze czytanie rządowego projektu ustawy o ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego zaplanowane zostało już na 12 marca. Stręczyć, tzn. pardon – oczywiście uzasadniać tę ustawę Sejmowi będzie minister Radosław Sikorski. Zapewne dlatego co najmniej 70 posłów Platformy Obywatelskiej udało się na „dni skupienia” do klasztoru benedyktynów w Tyńcu. I słusznie; skoro już inaczej nie można, skoro jest rozkaz, by zdradzić naród i sprzedać Polskę, to niechże dokona się to po Bożemu! Kto wie, czy na naszych oczach nie rodzi się właśnie nowa tradycja i następne pokolenia będą mówiły o „rekolekcjach tynieckich” podobnie jak o „konfederacji targowickiej”?

O ile jednak posłom Platformy Obywatelskiej wystarczy się tylko trochę skupić, to z posłami Prawa i Sprawiedliwości sprawa nie jest taka prosta, wskutek czego poseł Przemysław Gosiewski przygotowuje jakiś większy listek figowy. Oto oświadczył, że „nie wyklucza” możliwości złożenia „daleko idących” poprawek do ustawy o ratyfikacji, które w dodatku mają być „niezmiernie ważne” dla interesów Polski. Wprawdzie możliwość, to tylko możliwość i równie dobrze poseł Gosiewski z Prawa i Sprawiedliwości może żadnych poprawek nie zgłosić, a te zapowiedzi w przełożeniu na język ludzki mogą znaczyć na przykład tyle, że: „nasza i wasza razwiedka dzieli się władzą i mediami po połowie, a nie po bratersku” Gdyby jednak zgłosił, to jakież poprawki mogłyby wchodzić tu w grę?

Odpowiedź nie jest łatwa przede wszystkim ze względu na wyjątkową lakoniczność ustawy ratyfikacyjnej. Składa się ona z tytułu i dwóch artykułów. Art. 1 stanowi, że „wyraża się zgodę na dokonanie przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej ratyfikacji Traktatu z Lizbony zmieniającego Traktat o Unii Europejskiej i Traktat ustanawiający Wspólnotę Europejską, sporządzonego z Lizbonie dnia 13 grudnia 2007 roku” zaś art. 2 stanowi, że „ustawa wchodzi w życie po upływie 14 dni od dnia ogłoszenia”. Koniec, kropka. Jakież tu można wprowadzić „daleko idące” i w dodatku „niezmiernie ważne” dla interesów Polski poprawki? W którym miejscu artykułu pierwszego? W którym miejscu drugiego? A może zaproponuje preambułę, z odniesieniem do Istoty Najwyższej? A może jakieś wielokropki?

Esperons tedy, że wszystko to zostanie nam w stosownym czasie objawione, a na razie musimy ufać, że jeśli nawet PiS, w nadziei na łaskawy chleb przy nowym reżymie, do spółki z Platformą Obywatelską, Polskim Stronnictwem Ludowym oraz Lewicą i Demokratami, jednak Polskę Niemcom sprzeda, to przecież uczyni to z serdeczną troską i dbałością o interes narodowy, tak samo, jak pan prezydent zatroszczył się o honor Polski z okazji 40 rocznicy męczeństwa ofiar komunistycznego reżymu. Bo o tym, żeby przeprowadzić referendum nie może być mowy, nieprawdaż? Tereferendum! – jak mówi pan Witold Gonera z Irlandii. I słuszna jego racja, bo wtedy rozwścieczona pani Aniela na pewno pokazałaby ruski miesiąc i premieru Tusku i najwierniejszej opozycji. W warunkach strategicznego partnerstwa wygląda to na dziecinnie łatwe tym bardziej, że negocjacje z Amerykanami przeciągną się „kilka miesięcy”, a może nawet jeszcze dłużej.



 Stanisław Michalkiewicz
Felieton  ·  tygodnik „Najwyższy Czas!”  ·  2008-03-14  |  www.michalkiewicz.pl


Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.
Skip to content