Aktualizacja strony została wstrzymana

Arbeit macht Freier – Stanisław Michalkiewicz

No i co tu mówić o postępie, kiedy za Hitlera taka rzecz nigdy by się nie zdarzyła? Mówię oczywiście o kradzieży napisu „Arbeit macht frei” umieszczonego nad bramą wejściową obozu w Oświęcimiu, którego nazwa została niedawno zatwierdzona w brzmieniu niemieckim, że „w Auschwitz”, żeby nie kusić złego w postaci freudowskich pomyłek, jakim coraz częściej ulegają zachodni gryzipiórowie. Wprawdzie ci zachodni gryzizpiórowie to oczywiście banda idiotów, którzy niczego nie wiedzą, ale idiotów cwanych. Wprawdzie niczego nie wiedzą, ale jedno wiedzą – że trzeba słuchać starszych i mądrzejszych. Jeśli zatem starsi i mądrzejsi dadzą rozkaz, że trzeba się mylić na temat przynależności narodowej obozów zagłady – to się mylą w podskokach. Tak samo stadnie reagują czytelnicy chlipiący swoja intelektualna zupę z „Gazety Wyborczej”; jak redaktorowi Michnikowi zepsuje się telefon, to zupełnie nie wiemy, co myślimy. A jak się naprawi – to znowu myślimy, jak się należy.

A w ogóle z przynależnością narodową owych obozów jest kłopot, bo wprawdzie nie są one, ma się rozumieć, „polskie”, a najlepszym tego dowodem jest deklaracja pana Kukiza, który każdemu, kto się w tej sprawie pomyli, grozi niezawisłym sądem – ale nie są też „niemieckie”. Są „nazistowskie” – a więc przynależą do narodu dzisiaj już wymarłego, jak Jadźwingowie, Prusowie, czy wcześniej – Sumerowie. Jakie były przyczyny wyginięcia „nazistów”? Tego nikt dokładnie nie wie, bo kto by tam wierzył wymysłom autorów sowieckiej encyklopedii, piszącym, że „obawiając się sądu zagniewanego ludu, Hitler…” – i tak dalej. W tej sytuacji nie wiadomo, czy „naziści” wymarli na przykład wskutek globalnego ocieplenia, czy też może w następstwie jakiegoś zapomnianego holokaustu?

Tej ostatniej możliwości wykluczyć nie można, bo właśnie mój spostrzegawczy przyjaciel opowiedział mi o wystawie zorganizowanej w Paryżu z okazji rocznicy tzw. zburzenia muru berlińskiego. Najbardziej spektakularnym i przejmującym elementem tej wystawy było przedstawienie cierpień niemieckich kobiet i dzieci, no i oczywiście – zniszczeń Berlina. Każdy mógł się na własne oczy przekonać, kto był największą ofiarą II wojny światowej – jeśli oczywiście nie liczyć Żydów z ichnim holokaustem. W takiej sytuacji tylko patrzeć, jak dwa holokausty dojdą między sobą do porozumienia i w atmosferze pokojowego współistnienia, dokonają ostatecznej interpretacji Historii, która oczywiście surowo osądzi narody wytypowane na sprawców owych holokaustów, w następstwie czego zostaną one wzięte pod kuratelę starszych i mądrzejszych. A jeśli nawet nie wszystkie, to w każdym razie – ten młodszy i głupszy – już na pewno. Już bowiem choćby z faktu kradzieży napisu znad obozowej bramy widać, że oświęcimscy tubylcy nie radzą sobie z problemami, które Adolf Hitler ze swoimi „nazistami” pokonywał bez trudu.

Czy bowiem możemy wyobrazić sobie, by za Hitlera jacyś złodziejaszkowie, niechby nawet działający na zlecenie „szalonego kolekcjonera”, ukradli napis znad obozowej bramy, położonej tuż koło wartowni, opatrzonej w całodobowy monitoring okolicy z bramą na czele? To już prędzej zostaliby bez ostrzeżenia zastrzeleni, nie mówiąc już o tym, że nie mieliby pojęcia ani o systemie owego monitoringu, ani nawet o systemie pracy obozowych strażników – co podobnież wiedzieli sprawcy kradzieży od owego „szalonego kolekcjonera”. Widać wyraźnie, że ten cały kolekcjoner wcale nie był taki „szalony”. Przeciwnie – taką spostrzegawczość, której nie powstydziłaby się żadna razwiedka z izraelskim Mosadem na czele, nie tylko przynosi mu zaszczyt, ale również świadczy o jego możliwościach, które znowu, nolens volens, musimy porównać z możliwościami najsławniejszych razwiedek, do których nie wypada nie zaliczyć Mosadu. Któż inny byłby w stanie spowodować oślepienie całodobowego monitoringu, niczym w celach, gdzie powywieszali się przestępcy zamieszani w zabójstwo Krzysztofa Olewnika, któż inny byłby w stanie uśpić czujność strażników tak, żeby nie zauważyli demontażu solidnej stalowej ramy z napisem, umieszczonej wysoko nad bramą w rzęsiście oświetlonym miejscu tuż pod własnym nosem?

Już starożytni Rzymianie zauważyli, że „nie ma takiej bramy, której nie przeszedłby osioł obładowany złotem”, ale – powiedzmy sobie szczerze – któryż to z tubylczych „szalonych kolekcjonerów” jest aż tak obładowany złotem, żeby stać go było na sforsowanie oświęcimskiej bramy? Jedyny, który przychodzi mi do głowy, to razwiedka, która chyba nie roztrwoniła jeszcze gigantycznej forsy kradzionej przez 18 lat z Pewexu” i lokowanej w szwajcarskich bankach? Wprawdzie niedawno słyszeliśmy, jak to jakiś Turek ukradł generałowi Gromosławowi Czempińskiemu 2 miliony dolarów ze szwajcarskiego konta, ale generał podobnież nawet nie zauważył, że coś mu ubyło, więc można się domyślić, że trochę tego złota tam jest. No, daj Boże każdemu, chociaż, ma się rozumieć, niekoniecznie ukradzionego – ale po co właściwie tubylczej razwiedce napis znad oświęcimskiej bramy? W „szaleństwo” kolekcjonerskie nie bardzo chce mi się wierzyć, chyba, żeby za Szekspirem przyjąć, że „w tym szaleństwie jest metoda”.

Bo kiedy tylko wczesnym rankiem okazało się, że napis został skradziony, już z dalekiego Izraela dały się słyszeć głosy, że to początek „wojny przeciw Żydom”. Skąd w Izraelu mogli wiedzieć takie rzeczy, skoro nawet światło nie zostało jeszcze oddzielone od ciemności? Jedyne wyjaśnienie, jakie w tej sytuacji przychodzi mi do głowy, to takie, że „szalony kolekcjoner”, to tylko taki pseudonim sławnego Mosadu. No dobrze, ale po co napis znad oświęcimskiej bramy potrzebny byłby Mosadowi? On Mosadowi byłby potrzebny, jak psu piąta noga, natomiast potrzebne mogło być nagłośnienie sprawy i kompromitacja tubylczych władz, co to nie potrafią radzić sobie z problemami, które Adolf Hitler – i tak dalej. A po co Mosadowi takie nagłośnienie i taka kompromitacja? Aaa, bo wytwarza to atmosferę sprzyjającą realizacji scenariusza, w ramach którego mogłoby zostać przeprowadzone nie tylko postulowane w majowej deklaracji CDU-CSU „uznanie praw” niemieckich wypędzonych, ale również – w następnym etapie – pokojowe zrewidowanie następstw krzywdzących postanowień konferencji czterech mocarstw w Poczdamie, no i utworzenie Żydolandu na pozostałej części „polskiego terytorium etnograficznego”.

W końcu po coś Izrael „wykupuje Polskę, Węgry i Manhattan” – jak to wypsnęło się prezydentowi Peresowi, po coś organizuje się presję na Polskę, by organizacjom przemysłu holokaustu wypłaciła haracz w wysokości 65 mld dolarów, dzięki czemu to „wykupywanie” może okazać się darmowe, no i po coś starsi i mądrzejsi dążą do obsadzenia w Polsce wszystkich stanowisk, „od komuny aż do kleru” tajnymi współpracownikami, co to „bez swojej wiedzy i zgody”. Któż to wszystko zrobi lepiej od nich?

Stanisław Michalkiewicz

Felieton   tygodnik „Nasza Polska”   29 grudnia 2009

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Nasza Polska”.

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1072

Skip to content