Aktualizacja strony została wstrzymana

Teraz Iran? Co zrobi Ameryka? – Bogdan Pliszka

Podczas ostatniej wizyty na Bliskim Wschodzie prezydent Bush dość jasno dawał do zrozumienia, że kolejnym celem Stanów Zjednoczonych w regionie może być Iran.

Równocześnie chwaląc arabskie państwa Zatoki Perskiej za „demokratyzację” systemu politycznego. Zasadnicze pytanie brzmi: czy George W. Bush blefował czy może naprawdę Ameryka zamierza uderzyć na Iran?

Iran jest państwem specyficznym na tle swoich sąsiadów z rejonu Zatoki. Po pierwsze nie jest państwem arabskim. Jest to jego słabością, ale i siłą. Słabością, bo arabscy sąsiedzi z dużo większą powściągliwością zastosują antyamerykańską retorykę w przypadku konfliktu. Odpadnie tak często i chętnie używany w świecie arabskim argument „solidarności arabskiej”! Siłą, bo niechęć Arabów pomoże tylko rządowi w Teheranie zjednoczyć społeczeństwo wokół władz. Obustronna niechęć jest zresztą i stara, i pielęgnowana przez obie strony. Prawdą zresztą jest, że Persów więcej łączy z „aryjskimi” Europejczykami (ale także np. Hindusami) niż z semickimi Arabami. Prawdą jest również to, że Irańczycy – tak władza, jak i obywatele – podkreślają to przy każdej nadarzającej się okazji! Drugą sprawą jest religia. Oczywiście tak samo jak większość państw arabskich, Iran jest muzułmański. Z tą jednak różnicą, że o ile arabscy (a i tureccy) sąsiedzi wyznają islam sunnicki, przytłaczająca część Irańczyków wyznaje islam szyicki. Dla obserwatora z zewnątrz różnice mogą być słabo dostrzegalne, ale dla samych zainteresowanych są one na tyle znaczące, by wiernych obu wyznań skłaniać do przemocy. Wszak w Iraku dochodzi do regularnych bitew szyitów z sunnitami! A pielgrzymki szyickich wiernych do miejsc świętych na terenie irackim nierzadko są osłaniane przez armię „wielkiego szatana” – Ameryki! Co więcej u drugiego z sąsiadów Iranu – Pakistanie, również dochodzi do islamsko – islamskich starć, kończących się często paleniem czy wysadzaniem meczetów strony przeciwnej! Sprawa trzecia to ideologia. Po rewolucji Iran stał się, republiką islamską. Pierwszą na świecie. Jest to o tyle istotne, że większość państw regionu to monarchie. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że ajatollah Chomeini potępił monarchiczną formę rządów uznając ją za sprzeczną z prawem islamskim! Już to nie może przyjaźnie nastrajać sąsiadujących z Iranem despotycznych monarchii. I wreszcie sprawa czwarta to polityka. Bush chwaląc demokratyczne reformy w arabskich państwach Zatoki Perskiej nie tyle opisywał, ile czarował rzeczywistość. Nawet bardzo wnikliwemu obserwatorowi trudno byłoby bowiem dostrzec jakiekolwiek symptomy demokratyzacji w Arabii Saudyjskiej czy Omanie. Nawet „zwesternizowane”; Syria (z jej arabskim „socjalizmem”) czy Jordania (z jej arabską „monarchią konstytucyjną” ) wypadają blado w porównaniu z irańską „demokracją islamską”! Bo paradoksalnie Iran pozostaje najbliższy standardom zachodniej demokracji w całym regionie! Trudno zaprzeczyć, że właśnie w tym państwie co kilka lat odbywają się wybory samorządowe, parlamentarne czy prezydenckie. Prawdą jest przy tym, że aby wystartować w wyborach należy spełnić wymogi „religijnej poprawności”. Czy jednak Rada Strażników Rewolucji, pilnująca ideologicznej „czystości” kandydatów, aż tak różni się od zaczadzonych ideami maja’68 strażników politycznej poprawności w Europie? Wszak i w Unii Europejskiej pojawiają się co i rusz głosy samozwańczych autorytetów moralnych postulujących wykluczenie z gry wyborczej Giertycha, Kaczyńskich, Berlusconiego czy Le Pena.

Warto również uzmysłowić sobie różnice pomiędzy pokonanym (?) już Irakiem, a potencjalnym przeciwnikiem – Iranem. Przede wszystkim Irak jest państwem zdecydowanie mniejszym. 437072 km kw. Iraku to prawie cztery razy mniej niż 1648195 km kw. Iranu. Zaś 26 milionów Irakijczyków to dwa i pół raza mniej ludzi niż – bez mała – 65 i pół miliona Irańczyków. Inna jest również struktura społeczna w obu państwach. Co prawda zdecydowana większość Irakijczyków to Arabowie (wg różnych źródeł 75 – 80 % mieszkańców), ale nawet wśród nich silny jest opisywany wcześniej antagonizm wyznaniowy (bo nie; religijny!). Kolejne 15 – 20 % „Irakijczyków” to Kurdowie, którzy nie tylko mają niewiele wspólnego z arabskimi współobywatelami, ale wręcz negują swój status jako „Irakijczyków” domagając się – a ostatnio, budując polityką „faktów dokonanych” – własne państwo. Kolejna, niebagatelna różnica to ukształtowanie terenu. Irak jest, w miarę płaską równiną, a jego większą część zajmują pustynie i półpustynie. Atakując Irak Amerykanie i ich sojusznicy mogli liczyć na pomoc Kurdów, żyjących w delcie Szatt al. Arab – „błotnych Arabów” czy nawet „przychylną neutralność” irackich szyitów. Pierwsi i drudzy mieli zadawnione, a niewyrównane rachunki z reżimem Saddama, zaś szyici byli swoistymi „przedstawicielami” Iranu liczącego być może na normalizację stosunków z Ameryką? W Iranie niemal 90% ludności to szyici, zaś reszta to – dość ciekawa – mozaika chrześcijan, zoroastrian, bahaistów i oczywiście sunnitów, których jednak w Iranie, nie ma tak wielu. Pod względem religijnym rozgrywanie wzajemnych animozji jest tu trudne, o ile w ogóle możliwe? Nieco inaczej wygląda sprawa stosunków etnicznych w Republice Islamskiej. Dominujący tak w polityce jak i w kulturze Persowie stanowią niewiele ponad połowę irańskiej populacji. Drugą pod względem ilościowym grupą narodową są Azerowie, stanowiący około ¼ ludności. Jest to o tyle istotne, że daje to prawie 16 milionów ludzi, przy populacji pobliskiego Azerbejdżanu liczącej niecałe 8 milionów! Do tego dochodzi jeszcze ponad cztery miliony Kurdów, oraz szereg, często niemałych grup etnicznych, jak Mazandaranie, Beludżowie czy Gilanie. Dwie pierwsze są jednak o tyle istotne, że jedni i drudzy mają własne państwa (oficjalne bądź nie) do zjednoczenia, z którymi mogłyby aspirować. Iran to również zupełnie inne warunki naturalne od Iraku. Wprawdzie i tu sporo jest pustyń, ale rzeźba tereny jest zdecydowanie bardziej urozmaicona, a co za tym idzie – ewentualne – działania zbrojne będą zdecydowanie trudniejsze niż u „sąsiadów”.

Oczywiście pokonanie Iranu w regularnej wojnie nie powinno stanowić dla amerykańskiej machiny wojennej żadnego problemu. Co prawda sponsorowane przez ajatollahów Hamas czy Hezbollah mogą pokusić się o działania odwetowe, ale nie zmieni to w żaden sposób sytuacji strategicznej Iranu. Może on odgrywać rolę regionalnego mocarstwa zdolnego „zdyscyplinować” jakieś frakcje w Afganistanie czy wpłynąć na przebieg wypadków w którejś z republik środkowoazjatyckich, ale w bezpośrednim starciu z najsilniejszą armią świata skazany jest na klęskę. Problem zacznie się po – wciąż, ewentualnym – zwycięstwie Ameryki. Pierwszym problemem z jakim spotkają się Stany Zjednoczone będzie poparcie międzynarodowe takiej interwencji. Nawet jeśli prawdą jest, że Iran posiada broń jądrową to trudno sobie wyobrazić, by był to argument zdolny przekonać inne państwa do zbrojnego zaangażowania się po stronie Ameryki. Wszak broń jądrową ma Pakistan – państwo islamskie – i nie jest to powód dla, którego Zachód żywiłby obawy o swoje bezpieczeństwo. Nie są również żadnym argumentem prawa człowieka. Ktokolwiek choć trochę zna sytuację w rejonie Zatoki, wie, że Iran, na tle innych państw, wypada zupełnie przyzwoicie. Nawet feministki nie znalazłyby wielu powodów, by „dokopać” rządowi w Teheranie. Podczas gdy w sąsiednich państwach arabskich samotna kobieta na ulicy to rzadkość, w Iranie jest to obrazek całkiem pospolity. Nawet w „zeświecczonych” państwach arabskich jak Syria czy Jordania, nie do pomyślenia jest, by kobieta sama (bądź w towarzystwie innych kobiet ) weszła do kawiarni. Dla Iranki takie zachowanie to niemal norma! Co więcej zobaczenie – nawet na wsi – kobiety z zasłoniętą twarzą jest raczej sensacją niż czymś powszechnym. Choć oczywiście włosy – zgodnie z zaleceniami islamu – są zasłaniane… Nie zawsze dokładnie! Trudno na irańskiej ulicy dostrzec również mężczyznę odzianego w dżelabę… No chyba, że jest to duchowny. Teoretycznie dość twarde rygory szariatu są przestrzegane… w miarę możliwości! Oznacza to tyle, że w pustawym autobusie miejskim strefy „męska” i „żeńska” są rozdzielone, za to w godzinach szczytu nikt się nimi nie przejmuje. O zachowaniach irańskiej młodzieży – szczególnie w miastach – można powiedzieć tyle, że nie różni się ono specjalnie od zachowań młodych Europejczyków czy Amerykanów. „Dojrzali” Irańczycy, zresztą również „nie wylewają za kołnierz”, o czym może przekonać się każdy, kto wybierze się w drogę do Teheranu jednym z rejsowych autokarów kursujących ze Stambułu.

Kolejny problem dla ewentualnego napastnika to geografia Iranu. W przeciwieństwie do „płaskiego” Iraku, jest to państwo gdzie gór jest dużo. I to gór wysokich. Nawet Welendżak, góra położona praktycznie w granicach Teheranu, wznosi się ponad 4000 m npm. Można na nią zresztą wjechać kolejką kabinową! Szczyty gór Damawand przekraczają 6000 m npm., a co ważniejsze poprzecinane są żyznymi, często zalesionymi dolinami. Jeżeli kurdyjscy peśmergowie radzą sobie w suchych, nieomal bezleśnych górach pogranicza turecko – irackiego to nie trudno sobie wyobrazić partyzantów walczących w paśmie Damawand. Jeśli dodać do tego, niemal pewne, poparcie miejscowej ludności dla działań partyzanckich sytuacja potencjalnych sił okupacyjnych rysuje się w nader ciemnych barwach. Nie należy przy tym zapominać o miastach, które jak to zwykle na Środkowym Wschodzie są chaotyczne, zatłoczone i trudne do eksploracji nawet dla stałych mieszkańców. Dla sił okupacyjnych wąskie uliczki, podwórka czy ciągnące się kilometrami dachy to niemal śmiertelna pułapka.

W tym miejscu wypada zadać pytanie, czy Ameryka musi zaangażować swoje siły zbrojne w – potencjalny – konflikt z Iranem? Czy można wygrać wojnę z Iranem, nawet – formalnie – jej nie zaczynając? Patrząc na demograficzny obraz Iranu nie wydaje się to zupełnie niemożliwe. Żyjący na północnym – zachodzie kraju, Azerowie przez wiele lat byli, co prawda lojalnym poddanymi szacha, a następnie lojalnymi obywatelami Republiki Islamskiej, ale nie należy zapominać, że było to efektem sąsiedztwa z sowieckim Azerbejdżanem. Z jedną z biedniejszych republik byłego Imperium, dość brutalnie wyzyskiwaną przez centralę w Moskwie. Obecny Azerbejdżan – paradoksalnie – rządzony przez wywodzący się z czasów sowieckich klan Alijewów, to bogate, nowoczesne państwo rozwijające się najszybciej w regionie! Państwo zapatrzone raczej we wzorce świeckiej Republiki Tureckiej, niż w islamski przykład Iranu. Nie jest wykluczone, że dla mieszkających w Iranie, Azerów przykład „braci” zza granicy może się okazać nader pociągający. Już dziś stołeczne Baku bardziej przypomina metropolie Europy czy Ameryki, niż stare kasby Bliskiego czy Środkowego Wschodu. A złoża ropy i gazu spod dna Morza Kaspijskiego, zdają się być gwarancją, że powrót do roli „pariasa Kaukazu” jest niemożliwy. Jeśli dodać do tego dużą swobodę obyczajową młodych Azerów płci obojga… Jeśli wziąć pod uwagę, że mogą ją manifestować bez skrępowania, przykład może się okazać inspirujący, a pokusa – przy odpowiednich zachętach – nie do przezwyciężenia!

Drugim – potencjalnie – destrukcyjnym żywiołem, mogą okazać się Kurdowie. Jak niemal w całym regionie, taki i w Iranie, żyje ich całkiem sporo. Tu znowu należy wziąć pod uwagę sytuację międzynarodową. Wszak tuż za granicą funkcjonuje niepodległe państwo kurdyjskie! Póki co, niepodległości tej nie uznało żadne państwo na świecie, ale można zadać pytanie czy nie jest to cena, którą Amerykanie gotowi byliby zapłacić Kurdom za pomoc w pokonaniu Iranu. Na przeszkodzie stoi oczywiście Turcja, wydająca ogromną część budżetu na utrzymanie spokoju w Kurdystanie tureckim, ale faktem jest, że już teraz władze w Ankarze mimo głośnych protestów, po cichu tolerują istnienie de facto, niepodległego, Kurdystanu za swoją południowo – wschodnią granicą. Dla irańskich Kurdów perspektywa zjednoczenia z Kurdystanem irackim może się okazać wielce obiecująca. Podobnie jak w przypadku Azerów złoża ropy w Kurdystanie zdają się gwarantować szybki wzrost gospodarczy. A w przeciwieństwie do czasów Saddama, dwie kurdyjskie gazety i stacja radiowa, kontrolowane przez rząd w Teheranie, raczej nie rozładują nastrojów. Wszak za pobliską granicą nadaje siedem (!) kurdyjskich telewizji i kilka razy więcej rozgłośni radiowych.

Ostatnim, ale wcale nie najmniej ważnym czynnikiem mogącym osłabić od wewnątrz, państwo ajatollahów są… „wykształciuchy”! Szczególnie w dużych miastach niechęć irańskiej „inteligencji” wobec rządu jest posunięta do granic histerii. Niemal do złudzenia przypomina to niechęć polskich wychowanków Gazety Wyborczej wobec rządów Kaczyńskiego. I tak samo jak dla admiratorów Komorowskiego, Bartoszewskiego czy Wałęsy istotniejsza jest dla irańskiego „wykształciucha” opinia w kolejnym numerze NYT, Liberation czy Sudddeutsche Zieitung, niż dobro własnego państwa! Nie jest wykluczone, że – przynajmniej część – tych środowisk z ulgą przyjęłaby obalenie państwa islamskiego i ustanowienie „demokracji” w stylu zachodnim, nawet za cenę dekompozycji państwa. Do tego nie bez znaczenia pozostaje postawa młodych Irańczyków, często wychowanych w kulcie swobód obyczajowych, których przecież ich rodzicom (a często już dziadkom) w czasach szacha nie brakowało.

Pytanie o atak Stanów Zjednoczonych na Iran, pozostaje – póki co – pytaniem otwartym. Pewne jest, ze po irackiej lekcji ani amerykańska klasa polityczna, ani tym bardziej społeczeństwo nie „palą się” do nowej wojny. Wojny, która musiałaby być bardziej krwawa, wyczerpująca, a co równie ważne, zdecydowanie droższa od wojny z Irakiem, której końca przecież nadal nie widać!

Bogdan Pliszka


Za: www.prawy.pl

 

Skip to content