Aktualizacja strony została wstrzymana

Zbrodniczy wymiar sowieckich deportacji obywateli Rzeczypospolitej Polskiej

Deportacje – odpowiednik niemieckich akcji przesiedleńczych – były zsynchronizowaną przez obu kontrahentów paktu Ribbentrop – Mołotow akcją „oczyszczania” zajętych przez nich obszarów polskich. Hitlerowsko-sowiecką wojnę z Polską kończył „układ o przyjaźni i granicy” z 28 września 1939 r. i tzw. drugi pakt Ribbentrop – Mołotow, czyli kolejne tajne porozumienie o bezwzględnym niszczeniu jakichkolwiek polskich aspiracji narodowych, także o współpracy obu stron w tym przedsięwzięciu. Służyły temu właśnie m.in. wysiedlenia i deportacje.

Przyzwyczailiśmy się mówić o masowych wysiedleniach czy też wypędzeniach Polaków w czasie II wojny światowej wyłącznie w odniesieniu do niemieckiej okupacji ziem polskich, zwłaszcza ziem „wcielonych” do Rzeszy dekretem Hitlera z października 1939 roku. Nie mamy wątpliwości, że była to akcja eksterminacyjna przeciwko osobom narodowości polskiej. Nie była to eksterminacja bezpośrednia, polegająca na zabijaniu ludzi po lasach i zakopywaniu ich ciał w przygotowanych wcześniej dołach, ale eksterminacja pośrednia, obliczona na ograbienie wypędzonych z wszelkiego majątku, w efekcie na ich skrajne zubożenie, upokorzenie i wykorzystanie do pracy na rzecz agresora, pozbawienie jakichkolwiek perspektyw, m.in. poprzez uniemożliwienie kształcenia.
W przeciwieństwie do utrwalonych przez lata opinii na temat zbrodniczości niemieckiej „polityki „narodowościowej” wobec Polaków, w odniesieniu do sowieckich deportacji obywateli Rzeczypospolitej panuje do dziś wiele nieporozumień i krąży wiele mitów. Pierwszy polega na tym, że mówi się o deportacji Polaków z Kresów. Mało kto zastanawia się nad tym, że Sowieci zajęli we wrześniu 1939 r. 52 proc. terytorium Rzeczypospolitej, więc deportowali Polaków nie tylko z Kresów. Poza tym przedmiotem ich zainteresowania i prześladowań byli tzw. „bieżeńcy”, czyli ci z naszych obywateli, którzy uciekając przed Niemcami gdzieś z Wielkopolski czy ze Śląska, trafili z przedsionka piekła do piekła, czyli do sowieckiej zony okupacyjnej, gdzie nie było żadnych „resztówek Polski” jak pod okupacją niemiecką, żadnych „generalnych gubernatorstw”, gdzie można się było ukryć, jeśli się było poszukiwanym przez gestapo w Wielkopolsce czy na Pomorzu. Tu była lita sowiecka „strana”, prześwietlona przez NKWD.
Inny mit, wyrastający bezpośrednio z sowieckiej propagandy wojennej, to traktowanie deportacji jako „ewakuacji za linię frontu”. Frontu tam co prawda nie było, ale podobno Sowieci przygotowywali się już do wojny z Hitlerem i musieli utworzyć bezpieczną „strefę”, zaplecze frontu, dlatego przesiedlali ludność na wschód. Nie do wiary, ale ta kłamliwa wersja jeszcze się przebija w różnych publikacjach i enuncjacjach rosyjskich.

„Elementy wrogie”
Deportacje polskich obywateli nie rozpoczęły się w lutym 1940 r., lecz już na jesieni 1939 roku. Wyłapywano wtedy nie tylko ukrywających swe szarże oficerów wojska polskiego, ale w ogóle polską inteligencję. Podobnie jak Niemcy Sowieci uważali wykształconych Polaków za zagrożenie dla swego państwa. Niemcy mówili o potrzebie „likwidacji polskich elementów przywódczych”, Sowieci zaś o potrzebie „obezhołowienia”, czyli pozbawienia społeczeństwa polskiego głowy, co na jedno wychodziło. Wywożono więc urzędników, sędziów, prokuratorów, ziemian, kupców, działaczy politycznych i społecznych, znanych ze służby na rzecz suwerennej Rzeczypospolitej. Wysyłano ich nie tyle na zesłanie, co do wyniszczających łagrów, z myślą o unicestwieniu, a przedtem wykorzystaniu jako niewolniczej siły roboczej.
10 lutego 1940 r. stał się w naszych czasach dniem pamięci o deportacjach, datą-symbolem naszej Golgoty Wschodu. To była pierwsza sowiecka akcja na tak dużą skalę. Według szacunkowych danych Rządu RP na Uchodźstwie, wywieziono wówczas na Sybir około 220 tys. polskich obywateli. Byli tam znienawidzeni przez Sowietów osadnicy wojskowi, osiedleni na Kresach po wojnie z bolszewikami i przez to przypominający klęskę bolszewików z roku 1920, urzędnicy państwowi i samorządowi, leśniczy i w ogóle polska elita, ludzie uznani za niebezpiecznych dla Związku Sowieckiego.
13 kwietnia 1940 r. nastąpiła druga masowa deportacja. Może najbardziej okrutna ze wszystkich, bo wśród deportowanych było szczególnie dużo kobiet i dzieci, w tym rodzin tych, których zesłano 10 lutego, oraz rodzin polskich oficerów mordowanych dokładnie w tym czasie w Katyniu i w innych miejscach, gdzie wykonywano ludobójczy rozkaz Stalina i Biura Politycznego Wszechrosyjskiej Komunistycznej Partii Bolszewików. Jakże wielu polskich sybiraków należy dziś jednocześnie do Rodziny Katyńskiej!

Bieżeńcy
Polacy z zachodnich i centralnych województw, którzy trafili do zony sowieckiej, byli deportowani przede wszystkim w czasie trzeciej masowej deportacji, pod koniec czerwca i w lipcu 1940 roku. Wśród ocalonych z „nieludzkiej ziemi” żołnierzy generała Władysława Andersa byli nie tylko chłopcy z Kresów, lecz także ci z Pomorza, z Wielkopolski czy ze Śląska. Ich rodziny szukały schronienia przed Niemcami na wschodzie kraju.
Historycy zwracają uwagę, że podczas czwartej masowej deportacji, w czerwcu 1941 r., wywożono już nie tylko polską inteligencję, ale też wykwalifikowanych robotników uznanych za element „reakcyjny”. Tu najmocniej ujawnił się antypolski charakter akcji deportacyjnych, nazywanych oficjalnie „oczyszczaniem zaplecza”, ale w gruncie rzeczy będących świadomie prowadzoną akcją eksterminacji żywiołu polskiego. Nie tylko zresztą polskiego. Dla Sowietów niebezpieczni byli też obywatele polscy innych narodowości, nie wiadomo było przecież, na ile są przywiązani do idei Rzeczypospolitej. Wywożono więc także niektórych Ukraińców, Białorusinów i Żydów, obywateli okupowanej RP, teraz w oficjalnej terminologii „zachodniej Ukrainy” i „zachodniej Białorusi”.

Spór o liczby
Ilu obywateli Rzeczypospolitej Polskiej wywieziono na Sybir lub do Kazachstanu czy Uzbekistanu w czasie wojny? Ilu przepadło tam na zawsze? Dokładnych danych nigdy już nie poznamy i może dlatego trwa od kilkunastu lat spór, w którym zakwestionowano szacunki Rządu RP na Uchodźstwie i – co gorsza – dokonano po śmierci ofiar deportacji ich segregacji ze względu na narodowość, jakby ich polskie obywatelstwo było zupełnie bez znaczenia. Nie powinniśmy lekceważyć danych szacunkowych, które podawano w czasie najbliższym dramatycznym wydarzeniom, a przez to najbardziej wiarygodnym. Niewiarygodne mogą być źródła posowieckie, nie wiemy bowiem, na ile to, co się nam udostępnia, jest kompletne.
Według danych szacunkowych z czasu wojny i okresu powojennego, Sowieci deportowali w głąb Związku Sowieckiego co najmniej 1 mln 100 tys. obywateli polskich z terenów zajętych na podstawie porozumienia granicznego z Niemcami. Liczbę deportowanych obywateli polskich z ziem zachodnich i centralnych, którzy trafili do strefy sowieckiej, szacuje się na ponad 330 tysięcy. Na ponad 140 tys. szacuje się liczbę tych, których skierowano do pracy przymusowej w sowieckim przemyśle. Polaków aresztowanych indywidualnie, niezależnie od deportacji masowych, szacuje się na około ćwierć miliona. Do tego trzeba dodać deportowanych po wojnie około 50 tys. żołnierzy AK, ponad 10 tys. górników ze Śląska i licznych Polaków wywożonych już po wojnie, aż do lat pięćdziesiątych.
W wydanej w Londynie na początku lat 90. pracy Juliana Siedleckiego „Losy Polaków w ZSSR w latach 1939-1986” (z przedmową prezydenta RP na uchodźstwie Edwarda Raczyńskiego) zastosowano szerokie przedziały liczby deportowanych, podkreślając w ten sposób brak kompletnych danych, których prawdopodobnie już nigdy nie uzyskamy. Liczbę deportowanych Polaków w latach 1939-
-1946 ustalono w przedziale od minimum 555 tys. do 1 mln 450 tys., przy czym jeśli chodzi o deportacje powojenne (około 100 tys.), oparto się wyłącznie na danych rosyjskich.

Więcej niż car
Jakkolwiek by nie patrzeć na te liczby, jedno jest pewne: liczba obywateli polskich deportowanych przez władze Związku Sowieckiego tylko w okresie wojny i tuż po wojnie przekracza kilkakrotnie liczbę Polaków zsyłanych do Rosji na przestrzeni kilku wieków – od czasów konfederacji barskiej do wybuchu I wojny światowej (konfederacja, Powstanie Kościuszkowskie, okres napoleoński, Powstanie Listopadowe, Powstanie Styczniowe, konspiracja niepodległościowa początku XX w.). To daje wyobrażenie o charakterze antypolskiej akcji sowieckiej, o jej skali i o tym, że – podobnie jak Niemcy – Związek Sowiecki dążył do „ostatecznego rozwiązania kwestii polskiej” i pogrzebania na zawsze polskich aspiracji do niepodległego bytu i do własnego państwa.

Nie przywykliśmy. Polska żyje
„Priwyknietie. A kak nie priwyknietie, tak padochnietie” – mówili nieszczęśliwym deportowanym Polakom ich konwojenci i nadzorcy w miejscach osiedlenia, a raczej uwięzienia. W tych okrutnych słowach zawierała się cała prawda o celach sowieckiej akcji rozproszenia i wyniszczenia na bezkresach imperium setek tysięcy naszych rodaków. „O przywróceniu Polski nie może być mowy” – powiedział 31 października 1939 r. na sesji Wierchsowietu Wiaczesław Mołotow, komisarz spraw zagranicznych ZSRS i jeden z tych, którzy później podpisali się pod rozkazem katyńskim z 5 marca 1940 roku. Deportacje były jedynie inną formą tej samej zbrodni wyniszczania Polaków i grzebania Polski, o której Sowiety więcej nie chciały już słyszeć. Kiedy to sobie uświadamiamy, dochodzimy do wniosku, że jest za co dziękować Panu Bogu. II wojna światowa – mimo koszmarnego wyniszczenia kraju i półwiecznej sowieckiej dominacji nad Polską – nie stała się finis Poloniae, jak sądził Mołotow. Nie „przywykliśmy” do niewoli. Polska żyje.

Piotr Szubarczyk, IPN Gdańsk

Za: Nasz Dziennik, Czwartek, 24 września 2009, Nr 2024 (3545) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20090924&typ=my&id=my12.txt | Przywykniecie

Skip to content