Aktualizacja strony została wstrzymana

Polska nierządem stoi – Stanisław Michalkiewicz

Żyją jeszcze ludzie pamiętający klangor, jaki wydało z siebie stado autorytetów moralnych, po wygłoszeniu przeze mnie na antenie Radia Maryja w roku 2006 opinii, że podczas kiedy my jesteśmy zajęci instalowaniem demokracji na Ukrainie i Białorusi, od tyłu zachodzą nas Judejczykowie, pragnący wymusić na Polsce zapłacenie im haraczu pod pretekstem tak zwanych „roszczeń majątkowych”, odnoszących się do tzw. „własności bezdziedzicznej”. Podnoszenie tych „roszczeń” przez stronę żydowską w całej rozciągłości potwierdza ustalenie Feliksa Konecznego o specyfice cywilizacji żydowskiej. Feliks Koneczny twierdził, że każda cywilizacja ma unikalny stosunek do – jak to nazywał – „quincunxa cywilizacyjnego”, czyli pięciu kategorii: dobra, prawdy, piękna, zdrowia i dobrobytu. W skład kategorii „dobrobytu” wchodzą m.in. stosunki własnościowe. I na tym właśnie tle zaznacza się zasadnicza różnica między cywilizacją łacińską i żydowską. Na przykład Polska należy do cywilizacji łacińskiej, chociaż jej nieprzyjaciele nie ustają w wysiłkach, by ją cywilizacyjnie zbastardyzować, jak nie przez „judeochrześcijaństwo”, to przez „multi-kulti”. Ale prawo, podobnie jak zwyczaje, jeszcze opierają się na zasadach prawa rzymskiego. Toteż żadnemu Polakowi nie przyjdzie do głowy myśl, że jeśli w Chicago umrze jakiś Polak-obywatel amerykański,, a nie zostawi ani testamentu, ani spadkobierców ustawowych, to jakieś bliżej nieokreślone prawa do tego majątku mają wszyscy Polacy – bo to był Polak. Tymczasem Żydzi mają do stosunków własnościowych podejście trybalistyczne – że jeśli umrze gdzieś jakiś Żyd, to do pozostawionego przezeń majątku mają jakieś bliżej nieokreślone prawa wszyscy inni Żydzi – bo wprawdzie on był de nomine jego właścicielem, ale przecież to mienie było jednocześnie „żydowskie”, czyli plemienne. Na tym właśnie opierają się wysuwane wobec Polski tak zwane „roszczenia” dotyczące „własności bezdziedzicznej”, która była „żydowska”. To, że Żydzi tak myślą i tak do tych zagadnień podchodzą, można zrozumieć, bo przecież są dziećmi tej cywilizacji. Tymczasem Amerykanie, którzy teoretycznie stoją na nieubłaganym gruncie zasad prawa rzymskiego, zgodnie z którymi spadek bez dziedzica ustawowego lub testamentowego przypada państwu, którego zmarły był obywatelem – przeforsowali w Kongresie ustawę nr 447, zgodnie z którą Polska ma zwrócić mienie po Żydach – obywatelach polskich, wymordowanych na terenie Polski przez Niemców – żydowskim organizacjom „przemysłu holokaustu”, które nawet nie twierdzą, że są sukcesorami tego majątku, tylko zwyczajnie – chcą go zagarnąć. Ze strony Naszego Najważniejszego Sojusznika jest to łajdactwo zupełnie wyjątkowe, ale widocznie kongresmani uważają, że na tym właśnie mają polegać braterskie stosunki sojusznicze, że brat brata w d… harata.

Wracając tedy do wspomnianego felietonu, to klangor stada autorytetów moralnych nie był niczym zaskakującym – bo nic tak nie gorszy, jak prawda. Inna rzecz, że stado, bez ośmieszenia, nie mogło tego powiedzieć wprost, więc uczepiło się „Judejczyków” – że to określenie „obraża naród żydowski” – jak uznała delatorska organizacja „Otwarta Rzeczpospolita” – a nawet jest „zaprzeczeniem holokaustu” – jak wydedukował sobie pan Białek, przewodniczący mikroskopijnemu stowarzyszeniu filosemickiemu im. Jana Karskiego z Kielc. Na szczęście prokuratura w Toruniu nie dała się zwariować i umorzyła sprawę wyjaśniając, że „Judejczykowie” to mieszkańcy Judei, w czym nie ma niczego obraźliwego, a na temat holokaustu nawet nie fatygowała się odpowiadać. Ale teraz są inne czasy; teraz niezawisłe sądy padają na twarz przed delatorami, nawet jeśli są na azylu z powodu kondemnatki. Inaczej zresztą być nie może w sytuacji, gdy bezpieka podzieliła się na zwalczające się nawzajem partie polityczne, inspirowane przez zagraniczne centrale, do których bezpieczniacy przewerbowali się w okresie transformacji ustrojowej. Skoro bezpieczniacy się podzielili, to musieli też podzielić się konfidenci, a skoro konfidenci – to i rozmaici szermierze praworządności, co to myślą zgodnie ze sloganami tworzonymi przez pierwszorzędnych fachowców. Podobnie było w wieku XVIII, kiedy jedni magnaci brali jurgielt od jednego ambasadora, inni – od drugiego, a jeszcze inni – od trzeciego i tak viribus unitis doprowadzili państwo do całkowitej bezwładności i likwidacji. Bo skoro magnaci wysługiwali się obcym dworom, to tak samo postępowali ich klienci – a w Polsce bardzo wielu dygnitarzy, jeśli nie większość, to „klienci” jak nie jednej, to innej bezpieczniackiej watahy, która akurat ich zwerbowała a potem – wystrugała na dygnitarzy. Toteż służą gorliwie, każdy według swoich możliwości, a w rezultacie państwo jest stopniowo doprowadzane do stanu bezwładności, która może poprzedzać likwidację.

Nawiązując do wspomnianego felietonu z roku 2006, dzisiaj mógłbym powiedzieć na antenie, że kiedy my, na polecenie Naszego Najważniejszego Sojusznika, prowadzimy zwycięskie boje z Putinem, od tyłu zachodzą nas Niemcy, cierpliwie i metodycznie doprowadzając państwo do bezwładu, któremu właściwie nikt się nie przeciwstawia. Czy to jest rezultat nieudolności, czy złej woli – może kiedyś się tego dowiemy, ale tak czy owak pan premier Mateusz Morawiecki, który w roku 1989 był zarejestrowany w aktach STASI jako tajny współpracownik, pod osłoną tromtadrackiej retoryki, w podskokach zgodził się na wszystkie niemieckie żądania, które Polskę doprowadzają do paraliżu. Na to nakładają się działania opozycji, która przy pomocy konfidentów z KOD-u, czy rozmaitych diabelskich „babć”, no i oczywiście – niezawisłych sędziów, albo konfidentów, albo nawet „cywilów”, którzy tylko chcieliby – podobnie jak kiedyś „liberum veto” – utrzymać i utrwalić stan całkowitej nieodpowiedzialności przed kimkolwiek – co jak wiadomo – utożsamiane jest z praworządnością.

Korzystając z tego, że nie tylko rząd i opozycja, ale i większość doprowadzonego do stanu onieprzytomnienia przez niezależne media głównego nurtu społeczeństwa, oczekuje z niepokojem, kiedy to Polskę zaatakuje Putin, Niemcy spokojnie wymuszają na naszym nieszczęśliwym kraju zachowania, jakie są pożądane z punktu widzenia potrzeb IV Rzeszy. Sztandarową sprawą jest finansowy szantaż jakiemu poddana została Polska pod pretekstem praworządności. Rywalizujące ze sobą obozy „dobrej zmiany” oraz zdrady i zaprzaństwa dochowały się własnych płomiennych szermierzy praworządności, wskutek czego ta dziedzina życia publicznego stała się rodzajem „karczmy zajezdnej”, w której panoszą się agenci „sascy, pruscy i rakuscy” – jak było w wieku XVIII.

Ponieważ rządowi forsa jest potrzebna choćby po to, by dzięki niej można było dogodzić Ukrainie zgodnie z umową z 2 grudnia 2016 roku, Komisja Europejska podyktowała panu ministrowi Szynkowskiemu (vel Sękowi), który podobno myślał, że prowadzi „negocjacje”, formułę bezwarunkowej kapitulacji Polski w sprawie organizacji najwyższych organów władzy sądowniczej. Rządowa większość, pod komendą Naczelnika Państwa, który pod osłoną patriotycznych frazesów, przeforsował wcześniej ratyfikację ustawy o zasobach własnych UE, stanowiącej milowy krok na drodze „pogłębiania integracji”, czyli budowy IV Rzeszy, nadała tej formule kapitulacyjnej postać ustawy, którą pan prezydent Duda skierował przed podpisaniem do Trybunału Konstytucyjnego. Tymczasem Trybunał Konstytucyjny już wcześniej został doprowadzony do stanu bezwładności z powodu konfliktu między dwiema sędziowskimi partiami, z których jedna uważa, że pani Przyłębska już nie jest jego prezesem, a druga – że jest. Ponieważ stwierdzenie zgodności lub niezgodności ustawy skierowanej do TK przed jej podpisaniem przez prezydenta może nastąpić tylko w pełnym składzie Trybunału, też prawdopodobnie nie będzie mógł żadnego orzeczenia w tej sprawie wydać, bo posiedzenie TK w pełnym składzie musi zwołać prezes – a nie wiadomo, kto nim jest. Jestem przekonany, że skoro my o tym wiemy, to pan prezydent też nie może o tym nie wiedzieć i wydaje mi się, że właśnie dlatego tak postąpił z ustawą – żeby nie zmuszać Komisji Europejskiej do znajdowania nowego pretekstu dla dalszego blokowania pieniędzy dla Polski – co być może za dwa lata, kiedy będzie szukał sobie posady, zostanie mu policzone, a poza tym – żeby uniknąć oskarżenia, że „działa na szkodę Polaków” – jakim okładają się nawzajem obydwa obozy. Ale Komisja Europejska wie, że na panu prezydencie do końca polegać nie można, więc na wszelki wypadek Europejski Trybunał Sprawiedliwości wytoczył polskiemu Trybunałowi Konstytucyjnemu proces, nie tylko o to, czy pani Julia Przyłębska jest prezesem, czy nie, ale i o to, czy wszyscy sędziowie tego Trybunału są naprawdę sędziami, czy też ustrojonymi w togi przebierańcami. No i najważniejsze. Chodzi o to, że TK wydał przed kilkoma laty orzeczenie, iż konstytucja Rzeczypospolitej ma charakter nadrzędny nad prawem unijnym. Sęk w tym, że Europejski Trybunał Sprawiedliwości jeszcze w 1964 roku, w sprawie Flaminio Costa przeciw E.N.E.L. sformułował obowiązującą po dziś dzień zasadę, że „prawo wspólnotowe” (bo w 1964 roku Unii Europejskiej jeszcze nie było, a tylko „Wspólnoty”) ma charakter nadrzędny nad prawem krajów członkowskich bez względu na rangę ustawy. Toteż pani sędzia Małgorzata Jungnikiel, podczas dyskusji na Uniwersytecie Warszawskim nad ewentualnym wejściem Polski do unii walutowej (do czego Polska zobowiązała się w traktacie akcesyjnym, chociaż na szczęście – bez określania terminu) powiedziała, że sądy w Polsce będą stosowały prawo unijne nawet w sytuacji jego sprzeczności z polską konstytucją. Jestem tedy pewien, że dopóki ETS będzie się tą sprawą zajmował, jest pewne, że Trybunał nie tylko nie wyda żadnego orzeczenia, ale w ogóle nie będzie w stanie się zebrać. Jak widzimy, przynajmniej ten segment państwa został już skutecznie zablokowany na jakiś czas, a jeśli ten pretekst ustanie, to z pewnością konfidenci zwerbowani przez ABW w ramach „Operacji Temida” wymyślą jakiś kolejny. Słowem – podobnie jak w wieku XVIII „Polska nierządem stoi”.

Czy jednak stoi? Jak powiedziałby Kukuniek, ta sytuacja ma oczywiście wiele plusów ujemnych, ale i jeden plus dodatni – że przyjęcie formuły bezwarunkowej kapitulacji Polski, jaką Komisja Europejska podyktowała gwieździe naszej dyplomacji, czyli panu ministrowi Szynkowskiemu (vel Sękowi), zaczyna w odległą przyszłość się oddalać. To może jednak być zwycięstwo pozorne, a w dodatku – pyrrusowe – bo jego ceną będzie dalsze postępujące obezwładnianie państwa, które w końcu jeszcze raz może zostać rozebrane; z jednej strony przez pragnące dokończenia procesu zjednoczenia Niemcy, a z drugiej – przez „Judejczyków”, którzy przecież aż przebierają nogami, by zrealizować swoje „roszczenia” – co obiecał im dopilnować Nasz Najważniejszy Sojusznik, który przecież nie dla żartów przyjął ustawę nr 447.

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Artykuł    tygodnik „Najwyższy Czas!”    7 marca 2023

Za: michalkiewicz.pl | http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5350