Aktualizacja strony została wstrzymana

Dlaczego bronię Aleksandra Łukaszenki? – Agnieszka Piwar

 

Niektórzy adwersarze „Myśli Polskiej” bezpodstawnie zarzucają naszemu środowisku, że broniąc Aleksandra Łukaszenki dopuszczamy się «zdrady Polaków».

Nasi oponenci nie rozumieją, że to właśnie prezydent Białorusi jest gwarantem ocalenia polskości na tamtych terenach. Polskości w rozumieniu systemu wartości, które w obecnych granicach państwa polskiego zostały brutalnie zgwałcone.

Wychodząc naprzeciw gorącej dyskusji nt. polsko-białoruskich relacji, pragnę podkreślić, że analiza zaistniałego kryzysu interesuje mnie z filozoficznego (w rozumieniu klasycznym) punktu widzenia. Oznacza to, że nie stawiam w pierwszej kolejności na interes polityczny, ani nawet narodowy. Filozofia stoi bowiem wyżej od państwa, narodu czy mojego osobistego szczęścia. Bo bez filozofii nie było by ani państw, ani narodów, ani nawet nas – takich, jacy teraz jesteśmy.

W związku z powyższym, punktem wyjścia do moich rozważań nt. polsko-białoruskiego kryzysu jest fundamentalne pytanie: Co jest ważniejsze – bronić Prawdy czy Polaków? Jako że Sejm ogłosił rok 2021 Rokiem Cypriana Kamila Norwida, odpowiem słowami tego wielkiego Poety:

«Nie trzeba kłaniać się okolicznościom,
A Prawdom kazać, by za drzwiami stały».

Prawda jest najważniejsza, ważniejsza nawet od interesu poszczególnych narodów, w tym Polaków. Jeśli zaś obronimy Prawdę, rosną nasze szanse na obronę państwa, narodu i samych siebie.

Prawda to zgodność sądów z rzeczywistością. Dlatego chcąc ocalić naszą cywilizację, wszystko – z państwem i narodem włącznie – powinno opierać się na Prawdzie. I dalej, jeśli chcemy bronić naszej cywilizacji – zbudowanej na myśli greckiej, prawie rzymskim i etyce chrześcijańskiej – powinniśmy przyjąć do wiadomości, że Polacy nie są pępkiem tego świata.

Z takiego punktu odniesienia, jako chrześcijanka ochrzczona w Kościele katolickim przyznaję wprost: bliżej jest mi do dziedzictwa papieża Niemca, niż papieża Polaka. O jakie konkretnie przesłanie chodzi? Przed laty zdekodował to włoski filozof Giovanni Reale, który zauważył, że Jan Paweł II walczył z komunizmem, zaś Benedykt XVI wypowiedział wojnę relatywizmowi.

Obecnie tzw. „polscy patrioci” (partie: Ruch Narodowy oraz Prawo i Sprawiedliwość) zatrzymali się na walce z komunizmem, którego de facto już nie ma. Pochłonięci walką z nieistniejącym wrogiem (by dodać sobie animuszu i męskości?), nawet nie zauważyli, że wypowiedziano nam znacznie niebezpieczniejszą wojnę. Nowy wróg jest groźniejszy od poprzednich, bo nie tylko dąży do pokonania człowieka ale i unicestwienia.

Zrozumiał to Benedykt XVI, który o ideologii gender powiedział, że «jeśli zwycięży, zrobi więcej krzywdy ludziom i narodom niż komunizm» (stąd wojna obronna z relatywizmem, który „prawdę” o człowieku tworzy według własnego widzimisię).

Zrozumiał to też Aleksander Łukaszenka, który dzielnie broni podległych mu obywateli przed największym złem w historii ludzkości. Prezydent Białorusi wyróżnia się na tle innych europejskich przywódców tym, że nigdy nie wpuścił do swojego kraju Georga Sorosa z jego organizacjami. Ten gest Łukaszenki wobec Sorosa odczytać można jako pewien symbol, dzięki któremu Białoruś nie została wchłonięta przez międzynarodowe korporacje, dążące do przejęcia całkowitej kontroli nad światem.

Realizatorzy szatańskiego pomysłu zdobycia globalnej władzy chcą do reszty zniszczyć harmonijny świat. Stąd narzucanie okupowanym państwom ideologii gender, która neguje płeć i tożsamość człowieka. Kolejnym punktem na drodze zniszczenia ma być całkowita negacja człowieka. I wreszcie, jego unicestwienie.

Łukaszenka stanowczo sprzeciwił się temu zamysłowi i pozamykał szczelnie granice przed napierającą zarazą. Tymczasem nie zrobił tego kreujący się na konserwatywnego przywódcę Jarosław Kaczyński i sterowany przez niego rząd Zjednoczonej Prawicy. Wystraszy przejść się po ulicach polskich miast, które zalały tzw. „tęczowe flagi” symbolizujące środowiska LGBT, o zdemoralizowanej i zniszczonej polskiej młodzieży nie wspominając.

Fenomen Łukaszenki zrozumiałam kilka lat temu, kiedy spędziłam trochę czasu na Grodzieńszczyźnie. Przeniosłam się wtedy do innego świata – tego, który znałam z opowieści moich śp. babć, wspominających młodość w przedwojennej Polsce. Na własne oczy zobaczyłam, że jest tam bardzo bezpiecznie, a życie płynie znacznie spokojniej, niczym rzeka Niemen, której nurt obserwowałam z kawiarni urządzonej w dawnym szlacheckim dworku.

Jedna z głównych ulic w Grodnie nosi imię ojca komunizmu Karola Marksa. Jakoś nie zauważyłam przy tej ulicy komunistycznych symboli. Zobaczyłam natomiast figurki Matki Bożej, które rozświetlały zadbane posesje.

Jedną z głównych ulic w Warszawie jest Aleja Jana Pawła II. Przy ulicy noszącej imię papieża Polaka (który walczył z komunizmem), warszawiakom nachalnie narzuca się produkty potężnego biznesu niszczącego polską rodzinę. Każdy przechodzień, w tym dzieci, zobaczy tam (u zbiegu z Aleją Solidarności) sex-shopy z wibratorami na wystawach, szyldy klubów ze striptizem, ulotki ze zdjęciami nagich kobiet oferujących usługi seksualne za pieniądze, itp. Obecnie doszły do tego wspomniane tzw. „tęczowe flagi” symbolizujące wszelkiej maści zboczenia i dewiacje. Takich gorszących widoków na Białorusi nie zobaczyłam.

Tymczasem „świat zachodni” uznał, że trzeba na Białorusi wprowadzić „demokrację” i „wyzwolić” jej obywateli spod rządów „dyktatora”. W tym celu postanowiono obalić prezydenta Łukaszenkę. Próba przewrotu nie powiodła się w 2020 roku, ale co rusz usiłuje się odpalać kolejne zamieszki i niepokoje.

Baćka w końcu nie wytrzymał i wpakował ileś tam osób za kratki. Wśród aresztowanych znaleźli się Polacy, w tym Andżelika Borys i Andrzej Poczobut, znani etatowi zadymiarze. Działania białoruskich władz wywołały falę oburzenia wśród „polskich patriotów” z Ruchu Narodowego, którzy m.in. wezwali do nałożenia sankcji na Białoruś. W skutek sankcji zawsze najbardziej cierpią zwykli ludzie, jednak tzw. „narodowcy” mają to w głębokim poważaniu. Liczy się cyniczny interes polityczny, tzw. fejm i lajki na fejsie.

Można wręcz odnieść wrażenie, że tzw. „narodowcy” wyznają plemienną zasadę więzów krwi, mając za nic system wartości naszej cywilizacji. Polskości bowiem – stanowiącej znaczącą część cywilizacji łacińskiej – nie określa płynąca w żyłach krew, lecz konkretne wartości i zasady.

Zobrazuję to na pięknym przykładzie pewnej arystokratycznej rodziny, powiązanej z dawnymi zaborcami. Historię znam z rodzinnych przekazów, pamiętników i książkowych publikacji.

Moja śp. babcia Stefania Nowak, z domu Elsenbahn była córką Austriaka. Mój pradziadek Karol Elsenbahn, rodowity wiedeńczyk, zamieszkał na ziemiach polskich pod koniec pierwszej wojny światowej i założył tutaj rodzinę żeniąc się z Polką. Pradziadek otrzymał pracę u samego austriackiego arcyksięcia z rodu Habsburgów. Karol Olbracht Habsburg-Lotaryński – pułkownik artylerii cesarskiej i królewskiej armii oraz Wojska Polskiego – był właścicielem dóbr żywieckich, w tym słynnego browaru. Arcyksiążę zatrudnił mojego pradziadka na stanowisku kierownika elektrowni, gazowni i warsztatów mechanicznych. Dzięki temu moja babcia dorastała w otoczeniu znanej arystokratycznej rodziny, a ja mogłam poznać historię o tym, jak szlachetnymi ludźmi byli żywieccy Habsburgowie, którzy w chwilach próby nie wyrzekli się… polskości.

Po kampanii wrześniowej 1939 roku, Karol Olbracht został aresztowany przez Gestapo i uwięziony. Zarówno on jak i jego żona Alicja Habsburg, z domu Ankarcrona nie zgodzili się na podpisanie Volkslisty, która umożliwiłaby utrzymanie choćby częściowej kontroli nad majątkiem rodzinnym. Najbliżsi arcyksięcia zostali objęci aresztem domowych, a jego żona zaangażowała się w działalność konspiracyjną Armii Krajowej. Po wojnie władze komunistyczne zmusiły całą rodzinę do opuszczenia Polski.

Ich najstarsza córka, Maria Krystyna Habsburg (1923-2012) tak bardzo kochała Polskę, że po licznych staraniach w 1993 roku odzyskała polskie obywatelstwo (wcześniej była bezpaństwowcem) i wróciła na stałe do Polski. Zamieszkała w wydzielonym dla niej przez władze Żywca niewielkim mieszkaniu w Nowym Zamku, w przeszłości własności rodziny.

Jak to możliwe, że kobieta pochodząca z bogatej europejskiej arystokracji tak bardzo pragnęła powrotu do kraju swojego dzieciństwa, że wolała zamieszkać w Polsce mimo panujących tu skromnych warunków? Ponieważ polskość kojarzyła się jej z konkretnym systemem wartości, którego doświadczyła na naszych ziemiach w latach swojej młodości i z którym utożsamiała się przez całe swoje dorosłe życie. W zrozumieniu tego pomocne są fragmenty książki pt. „Księżna. Wspomnienia o polskich Habsburgach” stanowiącej zapis wywiadu rzeki z Marią Krystyną.

Na pytanie dlaczego jej matka (pochodząca ze Szwecji) zaangażowała się w polską działalność konspiracyjną, Maria Krystyna wyjaśniła: „Robiła to, co robiło wielu Polaków. Ona nie godziła się z okupacją niemiecką. Walczyła z niegodziwością i złem. Stanęła po stronie słabszych i swoich. Te doświadczenia, wszystkich nas Polaków, niezależnie od pochodzenia, bardzo nas do siebie zbliżyły”.

Maria Krystyna Habsburg była córką austriackiego arcyksięcia i szwedzkiej arystokratki ale utożsamiała się z Polakami. W czasach aresztu domowego przez Gestapo, pewien Niemiec chciał ją bardzo obrazić ale wyszło wprost przeciwnie. Habsburgówna we wspomnieniach opisała to następująco: «Kiedyś nadzorujący naszą sprawę gestapowiec Schweim powiedział do matki „Pani córka jest zażartą Polką”. To był dla mnie największy komplement.»

Żywieccy Habsburgowie czuli się Polakami, choć z tego co mi wiadomo, w ich żyłach nie było kropli polskiej krwi. Pod pojęciem polskości rozumieli bowiem konkretny system wartości, który w tamtym czasie objawiał się m.in. stawianiem zdecydowanego oporu wobec niszczycielskiej ideologii, w tym przypadku nazistowskiej.

Wracając do sedna tematu. Osoby związane z Ruchem Narodowym – chcąc nas zapewne obrazić – zarzucają środowisku „Myśli Polskiej”, że jesteśmy Łukaszenkofilami. Tymczasem to jest dla mnie największy komplement! Bo być Łukaszenkofilem w dzisiejszych czasach oznacza sprzeciw wobec antyludzkiej ideologi gender. Być Łukaszenkofilem oznacza bronić własnej tożsamości. To stanowczy brak zgody na totalitarne rządy globalnych korporacji.

Tak, jestem Łukaszenkofilką, mimo iż jestem Polką. A może właśnie dlatego. Bo polskość zachowała się na Grodzieńszczyźnie, a nie w upadłej i zdemoralizowanej Warszawie, oszpeconej „tęczowymi” szmatami.

Agnieszka Piwar

P.S. Wspomniany Browar Arcyksiążęcy w Żywcu, wraz z nastaniem III RP, został przejęty przez zachodni koncern piwowarski (co zdecydowanie pogorszyło jakość produkowanego tam piwa). Podobny los spotkał większość polskich fabryk i zakładów pracy, które obcy kapitał bezdusznie wyrwał z rąk Polaków. Chwała Łukaszence, że w swoim państwie do czegoś takiego nie dopuścił.

Myśl Polska, nr 19-20 (9-16.05.2021)
https://myslpolska.info/

Za: Dziennik gajowego Maruchy (2021-05-08) | https://marucha.wordpress.com/2021/05/08/dlaczego-bronie-aleksandra-lukaszenki/

Skip to content