Coraz więcej wskazuje na to, że obowiązek noszenia maski na dworze, jest całkowicie pozbawiony sensu z medycznego punktu widzenia. Do zakażeń dochodzi w pomieszczeniach zamkniętych. Jeśli ktoś łączy kropki, to powinien zrozumieć, jakim absurdem było nawoływanie przez polityków, dziennikarzy, liderów opinii publicznej, celebrytów i inne mądre głowy do siedzenia w domach. Jakim absurdem było zamykanie lasów, gonienie rowerzystów, spacerowiczów i biegaczy, wyrzucanie ludzi z parków. Zamiast wyjść na świeże powietrze, podatni na propagandę ludzie siedzą w domach, a jak na chwilę wyjdą, to robią wszystko, byle tylko nie odetchnąć świeżym powietrzem.

W kwietniu 2021 roku trzeba być polskim ministrem zdrowia, osobą całkowicie pozbawioną rozumu, żeby dalej wymagać z powodów medycznych tych masek. Mamy badania pokazujące, że do zachorowań na dworze właściwie nie dochodzi. Mówi o tym już nawet dr Paweł Grzesiowski, mówi o tym prof. Miłosz Parczewski, członek Rady Medycznej przy Premierze RP.

Te maski to jest kolejny z całej serii katastrofalnych błędów. Przykładowo, wiadomo od dawna, że jednym z głównych czynników ryzyka przy tym wirusie jest otyłość. Co więc zrobił rząd? Zamknął siłownie i kazał siedzieć w domach. Skutki? Spadek aktywności fizycznej i gwałtowne tycie, prowadzące do spadku odporności.

Wracając do masek. Skoro sprawa jest oczywista, to czemu nakaz jest utrzymywany? Przyczyny są oczywiście inne, chociaż też naukowe. Niestety nauką, która sugeruje ich użycie, nie jest medycyna, a psychologia i nauki behawioralne. Wyrwało się to kiedyś Jarosławowi Pinkasowi, Głównemu Inspektorowi Sanitarnemu. Powiedział już wiele miesięcy temu, że maseczki są nie po to, by chronić, a by przypominać o wirusie. Gdyby nie one, to by ludzie o zagrożeniu zapomnieli i żyli normalnie. A nie o to przecież w tym całym cyrku chodzi.

Jak teraz wyglądają wszyscy nawołujący do nienawiści względem osób bez masek? Co można sądzić, o wydawałoby się poważnych ludziach, którzy twierdzili, że zachorowania rosną przez ludzi chodzących bez masek po wsi? Takich pytań można zadać oczywiście więcej. Ile jeszcze kolejnych fal wirusa musi przyjść w trakcie lockdownu, żeby ten nieszczęsny minister zdrowia zrozumiał, że wirus będzie istniał niezależnie od tego, czy mogę zjeść obiad w restauracji czy nie? Jak czują się teraz osoby, które na poważnie wzięły przekaz propagandowy i unikają wychodzenia z domu od roku? Co myślą o sobie policjanci polujący na rowerzystów bez masek? Dobrze się czujecie z tym, co wyprawiacie od roku? Fajnie jest zmarnować te wszystkie lata ciężkiej pracy, żeby ludzie przestali was nazywać milicją? Dobrze się słucha powrotu kawałów o milicjantach z głębokiego PRL?

Niedługo podobnie oczywiste stanie się to, że cały ten lockdown jest psu na budę. Oczywiście ludzie, którym zrujnowano życie, doprowadzono do bankructwa, do utraty źródła utrzymania, nawet przepraszam nie usłyszą. Z każdym miesiącem będą pojawiać się kolejne badania pokazujące, a to dramatycznie negatywny wpływ nauki zdalnej na edukację dzieci, a to wpływ lockdownów na nasze zdrowie psychiczne, a to konsekwencje izolowania się od innych ludzi. Będą wychodzić kolejne długoterminowe, negatywne skutki lockdownu. Co je będzie łączyć? To, że mówiliśmy o nich od roku, ale mało kto nam wierzył. Ludzie zostali kompletnie ogłupieni wylewającą się zewsząd propagandą, według której normalny świat się skończył i trzeba się przed wielkim zagrożeniem schować w piwnicy.

Teraz wreszcie zaczyna się to sypać. Pojawiają się pierwsze wyłomy, tama pęka. Jak już pęknie całkowicie, uwolniona fala prawdy musi zmieść ludzi odpowiedzialnych za to szaleństwo. Może lepiej, gdyby sami przed nią uciekli. Jeśli mogę coś im doradzić, to kiedyś sprawdzała się w takich przypadkach Argentyna.

Sławomir Mentzen

Za facebook Autora