Aktualizacja strony została wstrzymana

Pod flagą Bandery

Westchnieniem ulgi rodziny byłych mieszkańców Kresów Wschodnich RP i mieszkańcy Podkarpacia, i w ogóle polscy obywatele świadomi swej historii przyjęli w piątek, 7 lipca, br. wiadomość, że kilkunastoosobowy rajd rowerowy ukraińskich dzieci pod hasłem „Europejskim szlakiem Stepana Bandery” nie został wpuszczony na teren Polski.

Organizatorzy rajdu, niby z Fundacji Dobroczynnej „Eko-Miłosierdzie”, za którymi stoją w rzeczywistości dwie skrajnie nacjonalistyczne formacje – Kongres Ukraińskich Nacjonalistów oraz partia Swoboda, raz oświadczali obłudnie, że celem rajdu jest promocja zdrowego stylu życia, a raz, że „chodzi o to, żeby nasze dzieci były świadome, żeby miały wzór, przykład…”, a tym ma być dla nich… Stepan Bandera. I może nie powinno to dziwić, skoro tego pożałowania godnego inteligentnego bandytę prezydent Juszczenko, doktor honoris causa KUL, ogłosił patronem roku 2009, po niedawnym ustanowieniu przez tegoż prezydenta bohaterem Ukrainy dowódcy UPA Romana Szuchewycza, podobnej „wielkości” zbrodniarza. Te postaci mają już na Ukrainie dziesiątki monumentów, których stawianie szczególnie nasiliło się za prezydentury Juszczenki. Chora ukraińska tradycja historyczna mogłaby być traktowana jako wewnętrzna sprawa naszego sąsiada, gdyby nie to, że od lat 90., tj. odzyskania przez Polskę niepodległości i powstania niepodległej Ukrainy, różnymi zabiegami ukraińscy nacjonaliści usiłują zmusić Polskę do akceptacji zbrodniarzy formacji OUN i UPA – i zdjęcia z nich odpowiedzialności za ludobójstwo Polaków w latach 1943-1946 oraz wcześniejsze zbrodnie pre- genocidium atrox. Temu służy cały łańcuch widocznych działań nacjonalistów ukraińskich, jak nielegalnie stawiane na terenie Polski pomniki i pomniczki UPA, usuwanie przez nich lub pod ich naciskiem przez terenowe władze inskrypcji nagrobnych wskazujących na upowców jako sprawców zbrodni, publikacje pomniejszające lub usprawiedliwiające zbrodniczość, a nawet gloryfikujące OUN-UPA.
Patron rajdu rowerowego Stepan Bandera, jako czołowy działacz, ideolog, propagandysta i w pewnym okresie przywódca Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, który przygotowywał OUN i grunt społeczny do „rewolucji narodowej” polegającej na wyniszczaniu nie-Ukraińców, a głównie Polaków, i który też wciągał do tej „rewolucji” swych rodaków śmiertelnym terrorem – jest współodpowiedzialny za najcięższą zbrodnię przeciw ludzkości, zbrodnię nad zbrodniami, ludobójstwo co najmniej 130 tys. Polaków.
Zanim do niej doszło, w okresie międzywojennym OUN dokonała setek antypaństwowych aktów polegających na niszczeniu mienia państwowego i prywatnego, napadach rabunkowych i zabójstwach politycznych, w tym na ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego, czego jednym ze sprawców był właśnie Bandera, i to wtedy, gdy Pieracki usiłował dojść do porozumienia z częścią ukraińskich ugrupowań politycznych. Do tego trzeba dodać wieloletnią (z przerwą w latach 1942-1944) kolaborację OUN z Niemcami hitlerowskimi, w czym także brał udział Bandera, i to nawet po wypuszczeniu go przez Niemców z łagodnego uwięzienia, gdy agonia III Rzeszy była oczywista.
W świetle tych faktów poważnym błędem władz polskich był brak reakcji we właściwym czasie na powiadomienie przez polskich działaczy na Ukrainie o planowanym rajdzie pod patronatem zbrodniarza. Władza udawała, że nie wie, „co się święci”, i gdyby nie społeczne protesty, gdyby nie codzienne monitorowanie sprawy przez media, rajd równie triumfalnie jak przebiegał na Ukrainie, przekroczyłby polską granicę i przemierzał tereny obok grobów pomordowanych przez OUN-UPA, umacniając poprzez odwiedzanie „śladów Stepana Bandery” szerzony na Ukrainie wizerunek Polski – gnębicielki Ukraińców. Taki był bowiem faktyczny cel rajdu: zademonstrować, że Ukraińcy nie mają zamiaru wstydzić się OUN i UPA ani jej przywódców, ani popełnionych przez nich zbrodni, że „tak wtedy trzeba było” – mordować, co często można od nich usłyszeć w przygodnych rozmowach. Zamiarem też było pokazanie, że chociaż polski Sejm dopiero co podjął stosowną uchwałę w sprawie zbrodni OUN-UPA na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej, to nie ma ona dla Ukraińców żadnego znaczenia.
Jest sprawą haniebną, że postupowscy organizatorzy, działając z premedytacją, o czym świadczą wykryte niby w ostatniej chwili ich matactwa i fałszerstwa wizowe (dziwne, że w ogóle możliwe są takie sytuacje), wciągnęli do tej prowokacji dzieci, ubierając je w stroje z symbolami OUN i UPA, wyposażając w banderowskie flagi i w zafałszowaną wizję nacjonalistycznego wodza i jego organizacji. Można sobie wyobrazić rozczarowanie zawróconych z granicy uczestników rajdu, traktowanych prawie jako bohaterów, zanim do niej dotarli, którym teraz będzie wtłaczana w głowy interpretacja incydentu rodząca żal i nienawiść – oczywiście do państwa polskiego. A pomiarkowania u organizatorów rajdu nie widać, bo choć nie mogą zaprzeczyć, że działali podstępnie (nawiązując do praktyk zbrodniarzy, których czczą), ale z miejsca, z butą, zapowiedzieli odwołanie się od decyzji władz polskich. I choć bez wątpienia decyzja naszych władz o odmowie wjazdu rajdu wynikała z wykrytych nieprawidłowości formalnoprawnych, to lepiej byłoby, gdyby uzasadnienie było moralno-historyczne, wynikające z szacunku dla ofiar i nieakceptacji zbrodniczych ideologii. Byłby to jednoznaczny znak dla nacjonalistycznych środowisk na Ukrainie i w Polsce, że nie mogą sobie na wszystko pozwalać, przynajmniej na terenie naszego państwa.
Ten brak odwagi władz państwowych nasuwa spostrzeżenie, że bierność władz wobec przygotowywanego rajdu była wynikiem nie tylko braku wiedzy historycznej, ale przede wszystkim niekierowania się przez sprawujących władzę prawdą, brakiem właściwej hierarchii wartości w ocenie, co jest interesem narodowym i państwowym. Z tego zaniku u rządzących, ale też u części elit intelektualnych i działaczy społecznych, instynktu narodowego i państwowego wynika przyzwolenie na fałszowanie historii, tolerancja dla deptania godności narodowej i opaczne rozumienie sposobu utrzymywania dobrych stosunków między sąsiedzkimi państwami.
Dla dobrych stosunków międzypaństwowych, a tym bardziej między wspólnotami narodowymi, nie można się godzić na kult zbrodniarzy, bo to wcale nie prowadzi do pokoju. Niestety, nawet w tak oczywistej sprawie jak banderowski rajd pojawiały się głosy polityków, które wyraźnie, jak np. Henryk Wujec, stały po stronie nacjonalistycznej imprezy. Podkreślał on kilkakrotnie, że gdyby sprawy wizowe były prawidłowo załatwione, to rajd powinien być na teren Polski wpuszczony, że te dzieci „miały prawo” kontynuować przejazd na naszym terenie, że między Ukraińcami i Polakami należy prowadzić rozmowy na temat wspólnej historii, a nie zabraniać tego czy innego przedsięwzięcia. Z jednym postulatem można się zgodzić, mianowicie rozmowami polsko-ukraińskimi, które odbywają się na różnych szczeblach i w różnych gremiach od przynajmniej 18 lat, można je prowadzić dalej, choć nie widać, aby ich efekty dla Polski i Polaków były satysfakcjonujące. Mimo rozmów, konferencji, seminariów, okrągłych stołów itp. kult OUN-UPA na Ukrainie się rozszerza, ideologia nacjonalistyczna jest popularyzowana i co najgorsze, indoktrynowane są już nawet dzieci poprzez specjalnie do tego celu opracowane publikacje, wystawy, imprezy. W tej indoktrynacji są wyraźne antypolskie elementy. W internetowych dyskusjach pojawiają się nienawistne wobec Polski i Polaków wypowiedzi Ukraińców, pogróżki o przyłączeniu w odpowiednim momencie do Ukrainy tzw. Zakerzonii, czyli południowo-wschodniego pasa obecnej Polski (także pisało o tym wychodzące w Polsce ukraińskie „Nasze Słowo”). Takie są efekty rozmów polsko-ukraińskich, które jednak trzeba kontynuować, ale też stanowczo nie dopuszczać do antypolskich i gloryfikujących zbrodniarzy ukraińskich wystąpień jak banderowski rajd.

Ewa Siemaszko

Ewa Siemaszko jest badaczem ludobójstwa dokonanego przez OUN-UPA w Małopolsce Wschodniej i na Kresach. Wraz z ojcem Władysławem napisała monumentalną pracę „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945”. Współautorka wystaw „Zbrodnie NKWD na Kresach Wschodnich II RP: czerwiec-lipiec 1941” w Muzeum Niepodległości w Warszawie (1992) i „Wołyń naszych przodków” w Domu Polonii w Warszawie (2002).

Za: Nasz Dziennik, Poniedziałek, 10 sierpnia 2009, Nr 186 (3507) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20090810&typ=po&id=po51.txt

Skip to content