Służby specjalne stanu Michigan rozbiły w Detroit „siatkę przestępczą” i zatrzymały 15 osób za… zbieranie pustych puszek po piwie i Coca-Coli i sprzedawanie ich w pobliskim stanie.
Władze od dłuższego czasu w ramach operacji Can Scam, monitorowały „grupę przestępczą”, która zbierała puste puszki w stanach nie prowadzących skupu i recyklingu odpadów, a następnie przewoziła je do stanu Michigan, gdzie sprzedawali je za 10 centów sztuka. W ten sposób „siatka przestępcza” była w stanie zarobić na tym przedsiewzięciu kilka milionów dolarów oraz, jako niezamierzony ale ważny skutek uboczny, polepszyć stan środowiska naturalnego. Podczas aresztowania władze skonfiskowały pół miliona dolarów w gotówce, co z dumą ogłosił Główny Prokurator stanowy Mike Cox w wywiadzie udzielonym 26 września br.
Zatrzymanym osobom w wieku od 21 do 52 lat, z których część prowadzila swoje własne sklepy spożywcze, postawiono 67 zarzutów, w tym zarzut prowadzenia „kryminalnej działalności biznesowej”, za co grozi kara do 20 lat pozbawienia wolności.
W stanie Michigan obowiązuje prawo zabraniające sprzedawania pustych pojemników pochodzących z innych stanów.
KOMENTARZ BIBUŁY: Odnośnie „gangu przestępczego” dorabiającego sobie na tym co przynosi pożytek środowisku naturalnemu oraz co powinno być dobrze zorganizowaną praktyką w każdym stanie można powiedzieć tylko jedno: ot, kolejny przykład postępów amerykańskiej biurokracji zwalczającej prywatną inicjatywę. Na tym polu osiągnięcia są zaiste coraz bardziej imponujące i przerastają nawet seriale komediowe.
A jeśli chodzi o tak zwane grupy ekologiczne, dbające o medialne nagłośnienie w różnych politycznych akcjach (np. tak zwanego „Globalengo Ocieplenia” – kolejnego mitu i kitu wciskanego ludziom) i urządzające spektakularne akcje zbierania porzuconych odpadków i puszek, to nie słychać aby wypowiadaly się one na temat tej okropnej działalności „grupy przestępczej” zbierającej puste puszki.
Na marginesie warto dodać jeszcze jeden szczegół związany ze środowiskiem tak zwanych ekologów. Oto pod koniec września br. w największej sali widowiskowo-konferencyjnej w Baltimore urządzono jakiś-tam-kolejny zjazd ekologów. W tym dniu można było obserwować tysiące uczestników idących na konferencję z pobliskich parkingów gdzie pozostawiali swoje samochody. Niby nic gorszącego, jednak sądząc po skali kongresu, można z całą pewnością przyjąć, że część uczestników przyleciała samolotem, a problem polega na tym, że lotnisko BWI połączone jest linią szybkiego metra Light Rail, którego przystanek jest naprzeciw Convention Center. Niestety, korporacyjna kultura – obowiązująca również w „ekologicznych” organizacjach – nakazuje wynajęcie samochodu na lotnisku i dojechanie nim do centrum konferencyjnego, a nie korzystanie ze środków komunikacji masowej. Taki więc mamy wizerunek „ekologów” dbających o środowisko.