Aktualizacja strony została wstrzymana

Z życia zdziczałych tubylców – Stanisław Michalkiewicz

Kiedy ten felieton ukaże się w druku, prawdopodobnie będzie już po wszystkim, bo Polak będący pacjentem szpitala w Plymouth, prawdopodobnie nie wytrzyma tak długo bez jedzenia, a zwłaszcza bez wody. Wygląda bowiem na to, że Angielczykowie potraktowali sprawę prestiżowo, jako że w operację zamordowania pacjenta zaangażowali się nie tylko tamtejsi wracze, ale i niezawisłe sądy. Nie chcą stracić prestiżu, więc nie chcą nawet słyszeć o przekazaniu Polsce człowieka, któremu rząd na tę okoliczność wydał nawet paszport dyplomatyczny. Ma to swoje konsekwencje, ale o tym potem, a na razie zatrzymajmy się nad uzasadnieniem tego angielskiego uporu. Oficjalnie i tamtejsi wracze i tamtejsze niezawisłe sądy twierdzą, że to tylko przerwanie uporczywej terapii, a nie eutanazja. Prawda jest jednak inna, bo uporczywa terapia ma miejsce wtedy, kiedy pacjent jest na trwale podłączony do aparatury podtrzymującej życie, a w razie odłączenia od niej, natychmiast by umarł. Tymczasem R.S. – bo takie są inicjały pacjenta – nie jest do żadnej takiej aparatury podłączony; oddycha samodzielnie, a rurka, która wystaje mu z nosa, służy do dostarczania płynnego pożywienia i wody bezpośrednio do żołądka. Jest to zabieg podobny do tego, jaki służba więzienna stosowała za pierwszej komuny wobec więźniów podejmujących strajk głodowy. R.S. oczywiście żadnego strajku nie ogłosił, toteż szpital powinien karmić go i poić w taki sposób, jaki jest w jego stanie możliwy – ale to nie jest żadna „uporczywa terapia”, tylko zwyczajna pielęgnacja. Tymczasem wracze ze szpitala w Plymouth zamierzają zaprzestania pielęgnacji, to znaczy – dostarczania swojemu pacjentowi pożywienia i wody – w celu pozbawienia go życia, a niezawisły sąd pozwolił im na to w tak zwanym „majestacie prawa”. W tym przypadku nie mamy zatem do czynienia z żadną „uporczywą terapią”, którą można by przerwać, tylko ze zwyczajną eutanazją. Interesująca przy tym jest okoliczność, że ponieważ sam R.S. o „dobrą śmierć” prosić swoich oprawców nie może, to podpierają się oni gorącymi prośbami rodziny – ale też nie całej. Myślę, że pewne światło na to rozdwojenie w rodzinie rzuciłaby informacja, czy R.S. nie był przypadkiem ubezpieczony na życie i kto ewentualnie byłby uprawniony do świadczeń z tego tytułu. Bo – jak to w swoim czasie zauważył francuski prof. Lucjan Israel – często bywa tak, że to nie pacjent nie może znieść swoich cierpień, tylko rodzina, albo – ubezpieczalnia. Jak bowiem wyliczył, koszty opieki nad człowiekiem, jakie ponosi ubezpieczalnia w ciągu ostatnich 6 miesięcy jego życia, są takie same, a niekiedy nawet wyższe od kosztów poniesionych na opiekę nad tym człowiekiem przez cały wcześniejszy okres jego życia. Rachunek ekonomiczny wymaga tedy, by ten ostatni okres był jak najkrótszy, a najlepiej – żeby nie było go wcale. Tego oczywiście nie można głośno mówić, toteż skolektywizowane demokracje socjalistyczne opracowały specjalną terminologię, skierowaną na ukrycie istoty rzeczy za parawanem patetycznych i ociekających obłudnym współczuciem sformułowań w rodzaju „dobrej śmierci”. Wracze, którzy te wyroki wykonują, chyba jednak nie są do końca pewni swoich racji, bo próbują podpierać się orzeczeniami niezawisłych sądów. Te zaś tak się ostatnio rozdokazywały, że nie tylko uzurpowały sobie prawo do zabraniania ludziom wypowiadania niewygodnych opinii, ale nawet – do decydowania o tym, które życie zasługuje na ochronę prawną, a które nie. To jest fenomen godzien rozbiorów, bo wystarczy, że taki jeden z drugim przebieraniec założy sobie pióropusz, przyprawi rogi, założy na siebie jakiś „śmieszny, średniowieczny łach”, albo przystroi sobie łeb jakąś przepoconą, śmierdzącą i zawszoną peruką, a już wszyscy wstają żeby uczcić ich entree i padają na twarz przed ich rozstrzygnięciami. Tymczasem znaczenie tych przebierańców „wyrasta z lufy karabinu”. Jak mówi poeta: „Ale ty wyjść nie możesz. Tobie by wyjść nie dali. Bo za drzwiami jest siła. Potęga z żelaza i stali. Kiedy tak drżysz zajączku u stóp mistycznej drabiny, za drzwiami stoją ludzie mający karabiny.” Ale karabiny mają wszyscy: i demokraci i bolszewicy i naziści – a istotne różnice między nimi właśnie zanikają, albo już zanikły. Bo przecież bolszewicy też – podobnie zresztą, jak „naziści” – upodobali sobie w decydowaniu, kto „zasługuje” na życie, a komu ten radosny przywilej nie przysługuje. Nawiasem mówiąc, sytuacja R.S. jest pod pewnymi względami podobna do losu ojca Maksymiliana Kolbego, bo i on został skazany na śmierć głodową w oświęcimskim bunkrze, a chociaż bezpośrednią przyczyną jego śmierci był zastrzyk fenolu w serce, jaki zrobił mu któryś ze znudzonych oczekiwaniem na „siły natury” oprawców, to i bez tego umarłby z głodu i pragnienia. Dokładnie taki sam los, z łaski wraczy ze szpitala w Plymouth i z łaski tamtejszego niezawisłego sądu wypadł panu R.S. – a z tego punktu widzenia nie jest aż tak istotne, czy bunkier głodowy jest w Auschwitz, czy w szpitalu w Plymouth i czy wyrok wydał komendant, SS Obersturmbannfuhrer Rudolf Hoess, czy też jakiś angielski przebieraniec – bo i skutek i nawet motywacja są identyczne. „Naziści” na tym tle wypadają nawet korzystniej, bo oni w zasadzie nie patroszyli swoich ofiar, żeby potem handlować wydartymi z ich, żywych jeszcze ciał, częściami zamiennymi, podczas gdy obecnie, w epoce kanibalizmu technologicznego, jest to praktyka coraz bardziej powszechna, a nawet – uświęcona. „Porwały mnie plemiona zdziczałych tubylców, zbrojnych w maczugi światła, strzały laserowe, ponaddźwiękowe dzidy, kobaltowe proce, paraboliczne bębny, flety bioplazmy, wtórujące podskokom sztucznych serc lub krwawych, wydartych z piersi trupów jeszcze nie ostygłych.

Jak widzimy, ideologia „praw człowieka” aż tak bardzo nie różni się w skutkach od innych, a od ideologii do polityki już tylko krok. Ponieważ rząd bardzo się zaangażował w ratowanie R.S. ze szponów angielskich wraczy i tamtejszych niezawisłych sądów, to partyjnicze onieprzytomnienie najwyraźniej rzuciło się na mózgi przedstawicielom obozu zdrady i zaprzaństwa. Wielce Czcigodny poseł Pupka, na pytanie, czy on by tego człowieka ratował, odparł krótko: nie! Ciekawe, co by powiedział, gdyby Naczelnik Państwa pozostawił R.S. na pastwę losu? Pewnie rozdarłby sobie kalesony w geście świętego, oburzenia. Tymczasem życie Wielce Czcigodnego posła Pupki wcale nie zasługuje na większą ochronę, niż życie R.S. Wielce Czcigodny bowiem nie tylko zużywa kurczące się zasoby planety, ale w dodatku przetwarza je, zanieczyszczając ją codziennie jakimś kilogramem kału i litrem moczu. Biorąc pod uwagę średnią długość życia, daje to grubo ponad 27 ton gówna i 273 hektolitry szczyny. Taki to ludzkość ma z niego pożytek.

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Felieton    tygodnik „Najwyższy Czas!”    5 lutego 2021

Za: michalkiewicz.pl | http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=4891

Skip to content