Aktualizacja strony została wstrzymana

Dlaczego nikt nie chronił Kapitolu? To jedno z najczęściej zadawanych pytań w USA

Podczas trwającej wspólnie sesji obu izb amerykańskiego parlamentu, na Kapitol wdarli się zwolennicy prezydenta Donalda Trumpa. Dlaczego nikt nie chronił – albo chronił nieudolnie – jednego z najbardziej strzeżonych wzgórz na świecie?

W wyniku chaosu 6 stycznia w Waszyngtonie zginęły cztery osoby, a kilkadziesiąt aresztowano. Burmistrz miasta wprowadziła godzinę policyjną, którą przedłużono do 20 stycznia br., to jest do czasu zaprzysiężenia nowego prezydenta.

Amerykańscy eksperci ds. bezpieczeństwa przesłuchali policję w związku z niepowodzeniem w powstrzymaniu incydentu, który zakończył się tragicznie śmiercią co najmniej czterech osób.

Uczestnicy wielkiego marszu poparcia dla Donalda Trumpa przedarli się przez barykady ustawione przez policję z niepełnym personelem i zalali budynek Kongresu. Wstrzymali tym samym na kilka godzin proces certyfikacji wyboru prezydenta elekta Joe Bidena.

Podczas gdy budynki biurowe na Kapitolu były ewakuowane, burmistrz DC Washington Muriel Bowser ogłosiła 15-dniowy stan zagrożenia publicznego w związku z przemocą.

Amerykańscy eksperci ds. bezpieczeństwa, tak samo zszokowani jak reszta świata, stwierdzili, że wtargnięcie demonstrantów na Kapitol było ogromną porażką policji.

Była szefowa policji w Seattle Carmen Best komentowała dla NBC: – Zastanawiałam się, gdzie są gliny? Jeśli nie dotrą tam szybko, co jeszcze może się wydarzyć? Wydawało się, że minęło bardzo dużo czasu i jestem pewna, że miliony ludzi również patrzyły i myślały o tym samym.

Były sekretarz obrony Leon Panetta cytowany przez thehill.com. stwierdził: – Co myślały organy ścigania na Kapitolu. Nie zabezpieczyły dziś Kapitolu?

Panetta dodał, że „wszyscy wiedzieli, iż będą zakłócenia, wszyscy wiedzieli, że będą ludzie, którzy będą zainteresowani wyłącznie robieniem spustoszenia na Kapitolu i szczerze mówiąc, za to odpowiedzialne są organy ścigania oraz policja Kapitolu.”

Były komisarz wydziału policji w Bostonie sugerował na łamach „USA Today”, że celowo dopuszczono do zamieszek i wtargnięcia do budynków Kongresu. Za zamieszki obwiniał polityków. Mówił o „braku woli politycznej do kontrolowania próby powstania.” Nie miał wątpliwości, że to, co się wydarzyło, to „kolosalna porażka polityków,” a nie policji.

Z doniesień wynika, że do tej pory aresztowano 52 osoby. Liczba ta z pewnością wzrośnie. Agencja Reutera zadawała pytanie, dlaczego policja Kapitolu pozwoliła wielu uczestnikom zamieszek opuścić budynek bez aresztowania.

„The New York Times” oburza się, że policja stosuje podwójne standardy i chętnie aresztuje czarnoskórych demonstrantów, a unika zatrzymania białych.

Kapitol ochrania łącznie 1800 policjantów. Od zamachu na World Trade Center w 2001 r. ich liczba wzrosła, podobnie jak zakres kompetencji. Zmieniły się także procedury.

Za niepowodzenie akcji obarcza się przywództwo Kapitolu i Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, który „niezbyt poważnie potraktował agitację radykałów prawicowych.” Padają także oskarżenia o „uprzedzenia rasowe” względem czarnoskórych i faworyzowanie białych, przeciwko którym policja niechętnie występuje.

Sugestie niektórych analityków, że Kongres nie był odpowiednio przygotowany, nie oznacza bynajmniej, by przygotowań nie było w ogóle. W latach 2011 i 2017 po próbach zamachu na niektórych kongresmenów zmieniono procedury. Wprowadzono także specjalne szkolenia w zakresie zapewnienia bezpieczeństwa przez tajne służby w Federalnym Centrum Szkoleniowym dla Egzekwowania Prawa.

Już wcześniej, po 11 września, wyznaczono lokalną bazę wojskową, gdzie mieli być ewakuowani kongresmeni, gdyby Kapitol przestał działać. Przywódcy Kongresu mogą zostać ewakuowani z Kapitolu za pomocą tuneli wykopanych pod budynkiem, jeżeli Kapitol zostałby objęty rozruchami. Tunele prowadzą do „mini-bunkrów” rozrzuconych po całym kompleksie.

W sytuacji zamieszek natychmiast jest mobilizowana Gwardia Narodowa w Waszyngtonie, poddana kontroli Departamentu Sprawiedliwości. Plany przewidują ewakuację kongresmenów w silnej asyście dobrze uzbrojonej ochrony. Potem zaczyna się procedura „oczyszczania” każdego pomieszczenia przez policję. Intruzi są przekazywani funkcjonariuszom, którzy mają ich aresztować. Trzeci krok przewiduje użycie technologii nadzoru technicznego i usuwania z pomieszczeń wszelkich podejrzanych pakunków, urządzeń monitorujących itp. Potem policja wszystko analizuje i składa raport.

Analitycy sugerują, że teraz, po zatwierdzeniu przez Kongres wyboru Joe Bidena i po powrocie kongresmenów do swoich domów, należy spodziewać się  nowych planów bezpieczeństwa i nadzoru, które będą musiały zapewnić bezpieczeństwo politykom.

Wskazuje się na „stałe zagrożenie prawicowym terroryzmem.” Liberalne media sugerują, że należy spodziewać się zemsty i podżegania do niej przez Donalda Trumpa.

Mary Louise Kelly z NPR rozmawiała z Terrym Gainerem, byłym szefem policji Kapitolu i byłym sierżantem Senatu o tym, jak policja Kapitolu zareagowała na zwolenników Trumpa, którzy wdarli się do kongresu.

Gainer wskazywał na błędy policji. Jednocześnie zapewniał, że przez prawie 10 lat służby opracował dobre zabezpieczenia i nie mieści mu się w głowie, by tak łatwo sforsowano jeden z najlepiej strzeżonych budynków na świecie.

Jedyne co się udało policji, to zapewnienie ochrony przywódcom, członkom Kongresu i jego personelowi. Szkody materialne są drugorzędne w stosunku do głównego zadania, jakim jest ochrona ludzi. Ubolewał, że „prezydent Stanów Zjednoczonych nie pomógł nikomu, podburzając ludzi.”

Gainer wyjaśnił, że policjanci przechodzą skrupulatne szkolenia najpierw w ośrodku szkoleniowym organów ścigania w Quantico, następnie w ośrodku szkoleniowym w Maryland. A potem regularnie trenują co tydzień, a nawet codziennie, w zależności od potrzeby. Są więc „dobrze zorientowani w swoich obowiązkach.” Jednak z jakiegoś powodu stracono kontrolę nad schodami i obszarami wokół Kapitolu.

CNN cytuje wypowiedzi oficerów policji, którzy mieli narzekać, że wszystko poszło nie tak. „To był bałagan. Nikt się nie komunikował. Nikt nie wiedział, co mamy robić” – mówił jeden z funkcjonariuszy federalnych organów ścigania, który został wysłany na Kapitol.

Głównym organem ścigania, którego zadaniem była ochrona zabytkowego budynku, była policja Kapitolu.

Urzędnicy Departamentu Sprawiedliwości odpowiadali za koordynację pracy agencji federalnych i reakcji Gwardii Narodowej Stanów Zjednoczonych. Czekali na prośbę innych władz o pomoc.

Służba bezpieczeństwa USA była pierwszą agencją federalną, która została wysłana, gdy policja Kapitolu zwróciła się o taką pomoc do lokalnych i federalnych organów ścigania.

Rzecznik Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego Aleksiej Woltornist zapewnił, że agencja prowadzi „wirtualny pokój sytuacyjny”, monitorując komunikację między agencjami, ale „nie śledziła żadnych aktywnych zagrożeń”.

US Customs and Border Protection, działający w ramach Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, zmobilizował dziesiątki funkcjonariuszy. Na Kapitol wysłano także oficerów Federalnej Służby Ochronnej i Tajnej Służby.

Obecnie wezwano do powrotu Chada Wolfa, pełniącego obowiązki sekretarza ds. bezpieczeństwa wewnętrznego, który przebywa na Bliskim Wschodzie. Wezwano również policję parkową z Departamentu Spraw Wewnętrznych.

Pełniący obowiązki sekretarza Departamentu Sprawiedliwości i prokuratora generalnego Jeffrey Rosen wysłał ponad 300 agentów i funkcjonariuszy FBI oraz szereg innych służb do pomocy policji na Kapitolu prawie godzinę po tym, jak tłum wdarł się na Kapitol.

Policja Kapitolu o pomoc poprosiła dopiero wówczas, gdy tłum był już w budynku. Policja ta podlega przywódcom Kongresu i jest niezależna od organów ścigania, które podlegają prezydentowi. Działa ona także niezależnie od policji metropolitalnej.

Policja Kapitolu miała wielokrotnie zapewniać urzędników wymiaru sprawiedliwości, że są przygotowani do wiecu, zwłaszcza że tereny Kapitolu miały już być zabarykadowane w ramach przygotowań do ceremonii inauguracji nowego prezydenta.

Sama burmistrz Waszyngtonu Muriel Bowser miała zwrócić się do służb i innych urzędników federalnych, domagając się, by agencje federalne nie rozmieszczały swoich ludzi, jak to zrobiły latem podczas zamieszek po zabójstwie George’a Floyda.

– Będziemy potrzebować pełnego światła, nadzoru i przeglądu, aby dokładnie dowiedzieć się, co się stało – oznajmił prokurator generalny DC Karl Racine w środę wieczorem w CNN.

Stacja sugeruje, że prezydent Trump początkowo sprzeciwiał się rozmieszczeniu Gwardii Narodowej, ale naciskał na to wiceprezydent Mike Pence. To on ostatecznie podpisał stosowne rozporządzenie.

Źródło: foreignpolicy.com, npr.org, edition.cnn.com

AS

[Wybrane wypowiedzi internautów pod w/w tekstem na stronie źródłowej:]

FF – widowiskowa kreacja „prawicowego terroryzmu”. Teraz „będą zmuszeni go zwalczać”. Szopka, teatr, łajdactwo.
perpetua

To się nazywa fałszywa flaga.
gosc123

Za: PoloniaChristiana – pch24.pl (2021-01-07)

 


 

Robert Winnicki komentuje sytuację w USA: drogę do ataku na Kapitol przetarł ruch Black Lives Matter

„Kongres zatwierdził wyniki jesiennych wyborów. Donald Trump oświadczył, że choć nie zgadza się z tymi wynikami, to 20 stycznia nastąpi przekazanie władzy. 79-letni Joe Biden zostanie kolejnym prezydentem USA. Tymczasem cztery osoby nie żyją, kilkudziesięciu rannych, splądrowany budynek amerykańskiego parlamentu” – pisze Robert Winnicki. Jak wskazuje, należy w tym kontekście pamiętać o kilku kwestiach…

Robert Winnicki zauważa, że amerykański system polityczny od dawna określa się jako dysfunkcyjny. Określające go reguły wyborcze wydają się anachroniczne, są niespójne i prowokują niepewność. Dominacja Stanów Zjednoczonych na arenie międzynarodowej opierała się na kilku czynnikach, poza siłą gospodarki i „atrakcyjnym modelem społeczno-kulturowym”, był nim także wizerunek „stabilnej demokracji opartej o niewzruszone procedury i instytucje”. Ten ostatni czynnik – jak dodaje polityk – „kończy się na naszych oczach”.

Kolejny aspekt bieżących wydarzeń wiąże się już bezpośrednio z samym Kapitolem. „Z pierwszych doniesień wyłania się obraz bałaganu i braku koordynacji pomiędzy władzami Waszyngtonu a służbami federalnymi. To jeden z przejawów słabnącego mocarstwa, które nie potrafi poradzić sobie z problemami wewnętrznymi, co podważa jego powagę i pozycję »światowego żandarma«” – czytamy.

Winnicki zwraca także uwagę na zmianę retoryki Trumpa, który wezwał uczestników szturmu na Kongres do rozejścia się, choć przedtem ostro atakował uczciwość wyborów. „Ale oczywistym jest – czytamy – o czym lewicowi i liberalni komentatorzy nie chcą pamiętać, że to przykład ruchu »black lives matter« w ubiegłym roku przetarł szlak. Tygodniami na ulicach USA rozlewała się przemoc lewicowych bojówek, plądrowano sklepy, obalano pomniki, ginęli ludzie, a lewicowe autorytety to usprawiedliwiały. W takim klimacie tylko kwestią czasu było kiedy zwolennicy Trumpa sięgną po symetryczne metody”.

„Bieg spraw światowych w kierunku wielu biegunów siły przyspiesza. Już, jako Polska, jesteśmy bardzo spóźnieni w reagowaniu na ten proces, a rząd i lewicowo-liberalna część opozycji zafiksowane na latach 90. tak jakby nic się nie zmieniło i Zachód na czele z USA był nadal monolitem i światowym hegemonem” – podsumowuje Winnicki.

Źródło: facebook.com/robertwinnickipubliczny

mat

Za: PoloniaChristiana – pch24.pl (2021-01-07)

 


 

Zamieszki w Waszyngtonie: krótkie spięcie czy początek wojny?

Szturm zwolenników prezydenta Trumpa na budynek Kapitolu niewątpliwie przejdzie do historii jako wydarzenie zupełnie bez precedensu w historii Stanów Zjednoczonych. Nigdy wcześniej nie zdarzyło się, aby tak gwałtownie zmuszono kongres i senat do przerwania obrad, a już zwłaszcza w tym kulminacyjnym momencie „święta demokracji” jakim jest ostateczne zliczanie głosów elektorskich w wyborach prezydenckich. Co to właściwie ma znaczyć – i co z tego wyniknie?

Wydarzenia, które widzieliśmy dnia wczorajszego były faktycznie zdumiewające. Wiadomo było, że tego dnia będą w Waszyngtonie protesty na wielką skalę, i wiadomo było, pomimo iż generalnie w Stanach prawicowe protesty przebiegają bardziej pokojowo niż protesty lewicy, że może dojść do przemocy. Po dwóch miesiącach narastającej złości wokół wyniku wyborów, sytuacja była, delikatnie mówiąc, napięta. To co się jednak ostatecznie wydarzyło, przerosło wszelkie oczekiwania.

Bitwa o Kapitol

Zaskoczeniem była łatwość z jaką protest przemienił się w szturm. Policja była tak nieprzygotowana na ten obrót wydarzeń, że właściwie oddano budynek niemal bez oporu, szybko ewakuując obradujących kongresmenów i senatorów. Świat obiegły zdjęcia uczestników protestu rozbijających szyby lub wspinających się po ścianach, aby dostać się środka, następnie przeganiających ochroniarzy we wnętrzu, i wreszcie – stojących przy mównicy, zasiadających w gabinecie znienawidzonej spikerki izby, Nancy Pelosi, i tak dalej. Dopiero po kilku godzinach, już wzmocniona posiłkami z sąsiadujących stanów, policja ponownie odzyskała kontrolę nad budynkiem, z użyciem gazów łzawiących i granatów hukowych. Polała się krew – doniesienia mówią o czterech zmarłych, w tym jedna osoba postrzelona przez policję, a trzy pozostałe z nie podanych dotychczas przyczyn. Kilkunastu policjantów zostało rannych. Możemy domyślać się, że również wśród protestujących niejeden poniósł kontuzje, choć na razie konkretne liczby nie pojawiły się w mediach.

Niewiele w tym wszystkim zmienia fakt zdumiewającego wręcz opanowania ze strony protestujących. Poza stłuczonymi oknami, nie widać właściwie zniszczeń. Nikt nie zdewastował sali obrad ani nie tłukł posągów, tak, jak to zrobiliby protestujący spod znaku „Black Lives Matter”. Nikt nie bazgrał po ścianach ani nie palił dokumentów, tak jak to miało miejsce rok wcześniej w Hong Kongu, a po sześciu godzinach można było bez większego sprzątania ponowić obrady. Przy skali zniszczeń jakie dokonano podczas rozmaitych lewicowych zamieszek ubiegłego lata w Stanach, łagodność przebiegu tych obecnych zamieszek jest wprost zaskakująca. Jednak ta łagodność niewiele zmienia, jeśli chodzi o medialną percepcję tych wydarzeń oraz ich polityczne konsekwencje.

Wielka przegrana Trumpa

O jakich konsekwencjach mowa? Zacznijmy od medialno-wizerunkowych. W mediach – tych samych które wcześniej bagatelizowały lub wręcz usprawiedliwiały lewicowe zamieszki – obecnie mówi się o insurekcji, o buncie, o ataku na demokrację, o zdradzie, o terroryzmie. To sama mówią politycy, bynajmniej nie tylko po stronie Demokratów – również Republikanie – poczuli się zmuszeni do potępienia tych wydarzeń. Podobnie zagraniczni politycy, od Kanady i Wielkiej Brytanii aż po Indie, prześcigają się w wyrażaniu zdumienia i smutku. Mniejsza z tym, ilu z tych polityków mówi szczerze, mniejsza z tym ilu reporterów i komentatorów okazuje niewiarygodną obłudę, potępiając to, co wcześniej usprawiedliwiali, gdy sprawcami była lewica. To jest w tej chwili bez znaczenia: liczy się fakt, iż w tej sytuacji, wszyscy politycy czują się wręcz zobowiązani odwrócić się od Trumpa i od tematu przegranych wyborów.

Tu druga konsekwencja – jak na ironię, zamieszki, które na sześć godzin przerwały obrady, sprawiły, iż dalszy przebieg procederu wyboru prezydenta był znacznie gładszy. Tuż przed czwartą nad ranem czasu waszyngtońskiego, Biden został oficjalnie potwierdzony jako zwycięzca wyborów. Procedura, która zapowiadała się na kilkunastogodzinny maraton, ostatecznie zajęła „tylko” osiem godzin. Wcześniej można było się spodziewać, iż członkowie kongresu i senatu wymuszą dwugodzinne debaty nad każdym z sześciu wątpliwych stanów, czyli Arizony, Georgii, Michigan, Nevady, Pensylwanii i Wisconsin. W każdym takim przypadku, aby wymusić debatę potrzebny był przynajmniej jeden kongresmen i jeden senator. Ostatecznie, o ile wśród członków kongres było wielu protestujących, tylko w przypadku Arizony i Pensylwanii znaleźli się senatorowie gotowi ich poprzeć. Nawet wówczas, debaty były skrócone, a wynik ostatecznego głosowania z góry przesądzony.

Wcześniej, wszystkie kolejno sądy odrzucały pozwy wyborcze Trumpa i jego zwolenników. Robiły to jednak korzystając z proceduralnych wymówek, co sprawiło, iż meritum większości tych skarg nigdy nie zostało rozważone. Nic nie wynikło z tysięcy stron zeznań świadków, których sądy nie chciały słuchać, a władze stanowe arbitralnie zignorowały w swym pośpiechu, aby zatwierdzić wybory. Na etapie liczenia głosów elektorskich, niewielu jeszcze liczyło na to że uda się odwrócić wynik wyborów – ale liczono na to, że przynajmniej uda się wyciągnąć najważniejsze zarzuty i omówić publicznie, przed kamerami. Na skutek zamieszek, to stało się nie tyle nawet niemożliwe, co bezcelowe – jakiekolwiek by nie były zarzuty do przedstawienia, zostały one zupełnie przysłonięte. Przynajmniej więc w oczach szeroko rozumianej opinii publicznej (a więc całego narodu, nie tylko republikanów), wczorajsze wydarzenia ostatecznie przekreśliły wątpliwości. Tym łatwiej będzie mediom też prezentować tych, którzy dalej wątpią w prawidłowość wyborów, jako niebezpiecznych odszczepieńców.

Trump, prezentowany jako prowodyr zamieszek, przegrał więc w oczach opinii publicznej – widać to również po fakcie, iż w ciągu godzin po wczorajszych wydarzeniach, posypały się rezygnacje urzędników niższego szczebla z jego administracji, w tym zastępcy doradcy do spraw bezpieczeństwa narodowego, którzy po prostu uznali, że nie warto ryzykować pozostawania na tym stanowisku nawet tylko na dwa tygodnie do inauguracji Bidena. Właściwie, sam Trump też równie dobrze mógłby teraz pójść na urlop do końca kadencji, bowiem w obecnej sytuacji, jakiekolwiek dekrety prezydenta będą zwyczajnie ignorowane zarówno przez Partię Republikańską jak i przez rządową biurokrację. Pozbawiony został nawet możliwości komunikacji ze swoimi zwolennikami, gdyż zawieszono jego konto na Facebooku i Twitterze…

Represje – i co dalej?

Trump obecnie będzie mógł zrobić jeszcze tylko jedną rzecz: zbierać nazwiska swoich aresztowanych zwolenników, aby ich ułaskawić. Nawet jednak to na niewiele się zda, gdyż na gorącym uczynku aresztowano zaledwie kilkadziesiąt osób. Reszta zaś zostanie aresztowana dopiero w nadchodzących tygodniach; wrogo nastawione wobec Trumpa FBI będzie spokojnie zbierać materiały dowodowe, nagrania, zeznania świadków i tak dalej, ale fala aresztów nastąpi dopiero gdy Trump nie będzie już prezydentem. W przeciwieństwie do wcześniejszych zamieszek, tym razem nie będzie litości – establishment medialno-polityczny będzie domagał się ostrej fali represji. Nawet przed zamieszkami niektórzy mówili – bynajmniej nie żartobliwie – o konieczności re-edukacji dla zwolenników Trumpa, oraz wykluczeniu z życia publicznego jego politycznych stronników. Dziś natomiast, najbardziej zacietrzewieni z demokratów mówią o wykluczeniu z kongresu tych republikanów, którzy poparli protesty wyborcze Trumpa. To pewnie nie będzie możliwe – ale sami republikanie, obawiając się katastrofy wizerunkowej, będą izolować dotychczasowych zwolenników prezydenta.

Trudno jednak nie oprzeć się wrażeniu, że działania Partii Republikańskiej, tak żwawo odcinającej się od Trumpa, są samobójcze. Zwolennicy prezydenta mogą, z obawy o mobbing społeczny, zamilknąć – ale przecież nie zduszą w sobie poczucia niesprawiedliwości i krzywdy. Przeciwnie, to poczucie jeszcze bardziej się wzmocni. Wcześniej, widzieli, jak sądy odrzucają bez zastanowienia wszelkie skargi wyborcze; został napiętnowani przez media; teraz jeszcze dochodzi odczucie, że ich własna partia ich porzuciła. Pierwszy owoc tego porzucenia zobaczyliśmy jeszcze przed zamieszkami -Partia Republikańska przegrała o włos wybory uzupełniające do senatu w Georgii, ponieważ część zwolenników Trumpa uznało, że nie ma sensu głosować. Odwracając się od prezydenta, Partia Republikańska de facto świadomie przekazała pełnię władzy swoim przeciwnikom.

W obydwóch głównych partiach amerykańskich, od lat narasta spór pomiędzy establishmentem, a siłami nazywanymi skrótowo populistami – tymi, którzy są przekonani, słusznie lub nie, że obydwie partie rządzą Ameryką dla własnej korzyści, ignorując dobro narodu. Przed wyborami, wiele wskazywało na to, że jeśli Trump wygra, wewnątrz Partii Demokratycznej wybuchnie wojna domowa pomiędzy establishmentem a populistami. Ale to samo dotyczyło republikanów. Trump przyciągnął wielu wyborców, którzy wcześniej nie głosowali, i czuli się zapomniani przez obydwie partie – trudno wyobrazić sobie, że oni teraz go porzucą, zostając przy republikańskim establishmencie. Za cztery lata może być więc ciekawie – o ile wcześniej, w ramach represji, establishment nie wtrąci Trumpa do więzienia. Jeśli bowiem znajdzie się wola – paragraf też się znajdzie. Ale co z tego? Wyeliminowanie Trumpa z życia politycznego nie zniweczy nastrojów które przyniosły mu władzę. Wprost przeciwnie. Wcześniej czy później, jego zwolennicy i następcy albo przejmą w pełni Partię Republikańską – albo pójdą swoją drogą, na długie lata pozbawiając republikanów poparcia koniecznego do zwycięstwa wyborczego. Cóż – właśnie takim odłamem starszej, zdegenerowanej partii byli pierwotnie sami republikanie…

Tymczasem, administracja Bidena nie zapowiada się bynajmniej jako ci, którzy wsłuchają się w realne problemy, na które, niekoniecznie skutecznie, ale próbował odpowiadać Trump – wprost przeciwnie, Biden został wybrany obiecując, że przywróci bieg amerykańskiej polityki do jej przed-trumpowskiego, nomen omen, koryta. Nie zapowiadają się też jako ci, którzy wsłuchają się w narastającą wściekłość narodu, który w niektórych częściach kraju już blisko dziesięć miesięcy jest zamknięty w domach – często z pogwałceniem konstytucji, i który coraz bardziej odnosi wrażenie, że jedyny język jaki rozumie władza, to właśnie język ulicy. Problem ten się pogłębia, tym bardziej że jeśli wcześniej prawa strona barykady broniła policji – nawet gdy policjanci łamali ich prawa konstytucyjne – teraz również po tej stronie wyczerpuje się sympatia dla stróżów prawa.

Cztery lata temu, Trump został wybrany dzięki deklaracjom, że rozwiąże głębokie, strukturalne problemy jakie trawią gospodarkę i kulturę Stanów Zjednoczonych, takie jak eksport produkcji do Chin, dominacja lewicy i represje wobec konserwatystów w ramach wojny kulturowej, czy wreszcie zalewającą kraj falę imigracji. Spowalniany na każdym kroku przez wrogo nastawiony establishment oraz własny brak zrozumienia systemu politycznego, tak obcego dla karierowego biznesmena, Trump w gruncie rzeczy nie zdołał przeforsować żadnych znaczących zmian. Jego osiągnięcia można porównać do bandaży, które wprawdzie łagodzą symptomy, ale nie leczą – i mogą zostać łatwo zerwane przez jego następcę. Przez ostatni rok, te wszystkie problemy pogłębiły się jeszcze bardziej na skutek pandemii i – może zwłaszcza – walki z pandemią. Prezydentura Bidena i kryjąca się za nią prezydentura żarliwie lewicowej Kamali Harris, wydają się obiecywać dalszą degenerację – i jeszcze ostrzejszą walkę polityczną w przyszłości. Walkę polityczną, która, jak pokazują wczorajsze wydarzenia, coraz chętniej będzie przeradzać się w uliczne burdy.

Jakub Majewski

[Wybrane wypowiedzi internautów pod w/w tekstem na stronie źródłowej:]

Szturm zwolenników Donalda Trumpa na Kapitol? Nie. To desperacki zryw WOLNYCH LUDZI.
Poch

Wszystko to o czym mowa w artykule i co rzeczywiście dzieje się w Stanach świadczy że rewolucja już tam się dokonała i o żadnym jej zahamowaniu nie ma co mówić jeżeli już to walce z nowym porzadkiem
Krzysztof Sciep

To dopiero początek. W Stanach Zjednoczonych rozleje się fala terroru politycznego po obu stronach. Ten kraj stanął na krawędzi II wojny secesyjnej. God bless America!
Jan

Za: PoloniaChristiana – pch24.pl (2021-01-07)

 


 

.