„Zwycięży, kto najmocniej chce” – głosiła rewolucyjna piosenka, popularna w czasach stalinowskich. Przypominam o tym nie bez powodu, bo czyż nie inaczej jest w Stanach Zjednoczonych? Zwycięstwa Bidena najbardziej chcieli Żydzi nie tylko ci z Ameryki, ale nawet ci znad Wisły. Żydowska gazeta dla Polaków pod redakcją pana redaktora Michnika wprost nie mogła się doczekać zwycięstwa swojego faworyta, podobnie jak Książę-Małżonek, czyli Radosław Sikorski. Niektórzy powiadają, że kobieta przyjmuje poglądy polityczne i wszystkie inne, mężczyzny, z którym sypia. Może tak jest – ale widzimy, że może też być odwrotnie – bo czy w przeciwnym razie w „rewolucji macic” brałoby udział aż tylu młodych mężczyzn? W tym przypadku może zresztą wchodzić w grę jeszcze inny motyw – że mianowicie spełnienie postulatu legalizacji aborcji na żądanie do dziewiątego miesiąca ciąży włącznie, uwolniłoby mężczyzn od wszelkich kłopotów, zwłaszcza gdyby przezornie zgromadzili sobie finansową rezerwę aborcyjną.
Wróćmy jednak do Ameryki, to znaczy – do tamtejszych wyborów. Odbywały się one, podobnie zresztą, jak i poprzednie, w 2016 roku, w atmosferze politycznej wojny, która nie ustała ani na chwilę po wyborze Donalda Trumpa, a w okresie jego prezydentury jeszcze się nasiliła. W awangardzie przeciwników Donalda Trumpa – jak zresztą w awangardzie wszystkich socjalistycznych rewolucji – jest żydokomuna, która najwyraźniej już nie może się doczekać opanowania Ameryki za pośrednictwem Joe Bidena. Dlaczego żydokomuna akurat w nim sobie upodobała? Powodów może być kilka. Po pierwsze – Bidena popiera Partia Demokratyczna, której prawe skrzydło, to socjaldemokraci, podczas gdy lewe – komuna w postaci czystej. Znakomitą tego ilustracją jest pani Kamala Harris, którą Biden wybrał sobie na zastępczynię, czyli wiceprezydenta. Czy on wybrał, czy jemu ją nastręczyli – mniejsza o to, bo ważniejsze, że pani Harris ostatnio „skręciła ostro w lewo”. Czegóż więcej potrzeba żydokomunie tym bardziej, że pani Harris może wkrótce zostać prezydentem i to bez żadnego głosowania, gdyby się okazało, że Joe Biden nie jest już w stanie pełnić swego urzędu? Po drugie – Biden też ma poglądy, może nie aż tak lewicowe, jak pani Harris, ale dobra psu i mucha. Wreszcie – po trzecie – Biden może zostać przez żydokomunę tak szczelnie obstawiony nastręczonymi współpracownikami, że bez ich pośrednictwa może nawet nie wiedzieć, czy jest dzień, czy noc.
Niektórzy jednak twierdzą, że przecież i Donald Trump podlizywał się Żydom na wszelkie możliwe sposoby; i podpisał ustawę nr 447 i przeniósł ambasadę amerykańską w Izraelu z Tel Awiwu do Jerozolimy i ma zięcia z korzeniami, więc o co chodzi? Myślę, że o to, że żydokomuna obawia się, iż przy Trumpie nie mogłaby jednak przeprowadzić w USA komunistycznej rewolucji z wykorzystaniem państwowych instytucji, a Biden rokuje pod tym względem lepsze nadzieje. Bo przez Stany Zjednoczone, podobnie jak przez Europę, a w każdym razie jej część, przewala się komunistyczna rewolucja, zapoczątkowana w 1968 roku hasłem „długiego marszu przez instytucje”. Przez ten czas zostały one opanowane przez żydokomunę, która za ich pośrednictwem narzuca całym narodom komunistyczne standardy. Tak jest w Ameryce i tak samo jest u nas. W Ameryce żydokomuna najpierw opanowała uniwersytety, w których wykształciła nauczycieli, a ci z kolei oduraczyli kilka pokoleń swoich uczniów. Oduraczenie polega na skłonności do przyjmowania frazesów za rzeczywistość, a – jak zauważa poeta – „kto w szpony dostał się hipostaz, rzeczywistości już nie sprosta”. Proch zatem został już przygotowany, więc do wytworzenia sytuacji rewolucyjnej wystarczy tylko iskra. Taką iskrą w Ameryce są Murzyni, których żydokomuna upatrzyła sobie na proletariat zastępczy, podobnie jak u nas – „kobiety” płci obojga. Toteż postawienie na Bidena, podobnie jak poprzednio – na Hilarzycę – było oczywistą oczywistością.
Zatem wojna rozpoczęta co najmniej w 2015 roku nie tylko nie ustanie, ale nawet będzie się nasilać, niczym walka klasowa w miarę postępów socjalizmu. Rewolucja w permanencji wymaga bowiem wskazywania nieubłaganym palcem coraz to nowych wrogów, na których można by kierować szlachetny gniew proletariatu, wyposażając go uprzednio w narzędzia terroru, na przykład – zwalczanie „mowy nienawiści”. Co to jest „mowa nienawiści”? To jest każda wypowiedź sprzeczna z aktualną linią partii, kształtowaną przez partię wewnętrzną, czyli żydokomunę. Toteż nic dziwnego, że zdominowane przez żydokomunę amerykańskie telewizje, w szlachetnej walce o wolność słowa, ocenzurowały nawet urzędującego prezydenta. W tej sytuacji oskarżenia o fałszowanie wyborów brzmią całkiem prawdopodobnie, bo klasyk demokracji Józef Stalin nie bez powodu mawiał, że nieważne, kto głosuje, ważne – kto liczy głosy. A właśnie mój Honorable Correspondant z Waszyngtonu zameldował, że w Pensylwanii jakiś obywatel zarejestrował do wyborów wszystkie swoje cztery psy i zagłosowały one – oczywiście na Joe Bidena! Okazuje się, że Zbigniew Brzeziński, formułując w latach 60-tych swoją teorię konwergencji, wszystko przewidział, chociaż wszystkich skutków upodabniania się Stanów Zjednoczonych do Związku Sowieckiego już nie dożył.
Dlatego właśnie żydokomuna zainwestowała w Joe Bidena, z którym przy okazji wiąże i inne, partykularne nadzieje. O ile za prezydentury Trumpa doszło do ochłodzenia stosunków z Niemcami i rozpoczęcia przenoszenia z Niemiec do Polski amerykańskiego kontyngentu wojskowego, to wygrana Bidena sprawia, że USA mogą podjąć przedstawioną niedawno przez Niemcy, ustami tamtejszej pani minister obrony ofertę sojuszu niemiecko-amerykańskiego. Jest to bardzo prawdopodobne, bo Biden już teraz zapowiada, że USA pod jego rządami zaangażują sie w walkę o praworządność w Polsce, którą Niemcy prowadzą od roku 2016, chociaż początkowo akcentowały raczej demokrację, a na praworządności skoncentrowały się dopiero w roku 2017. Toteż nic dziwnego, że wygrana Joe Bidena uradowała nie tylko Żydów, ale również – nadwiślańskich folksdojczów, którzy też stanęli murem za Bidenem, w odróżnieniu od rządu i rządowej telewizji, nieubłaganie opowiadającej się za Trumpem. Rząd „dobrej zmiany”, który trzęsie się ze strachu przed panią Żorżetą, postawił bowiem wszystko na Trumpa i na to, co niesie ze sobą prezydentura Bidena, chyba nie jest przygotowany tym bardziej, że płaszczy się również przed Izraelem. W tej sytuacji jedyna nadzieja w tym, że amerykańskie niezawisłe sądy podważą uzyskany wynik wyborów, ale to by oznaczało potężny kryzys demokracji i pogrążenie Ameryki w jeszcze głębszym konflikcie.
Stanisław Michalkiewicz
Felieton • serwis „Prawy.pl” (prawy.pl) • 17 listopada 2020